O szukaniu drogi, bezradności i wolontariacie misyjnym mówi Nina Kuniszewska z Wałbrzycha.
Ks. Roman Tomaszczuk: Świecka Polka na misjach w Boliwii… to prawdziwa rzadkość. Dlaczego tak niewielu świeckich chce ewangelizować?
Nina Kuniszewska: – Pragnienie jest w wielu, natomiast niewielu przechodzi proces weryfikacji. Bo choć różnymi drogami można trafić na misje, to często od kandydata wymagane jest doświadczenie albo przynajmniej poważne zaangażowanie się w animację misyjną w kraju i jednoczesna formacja duchowa. Tak działają zakony, które organizują wolontariat misyjny (np. salezjanie) albo Centrum Formacji Misyjnej przy Komisji Episkopatu Polski ds. Misji, gdzie ja się przygotowywałam. Potrzebna jest zgoda miejscowego biskupa i innych osób odpowiedzialnych, bo to nie jest prywatny wyjazd. A przy tych wszystkich wymogach formalnych jest też pewna rezerwa w stosunku do świeckich i ich „powołania misyjnego”. Ale jeśli to sprawa Pana Boga, to można liczyć, że uda się wyjechać i co ważniejsze – wytrwać.
Księża mają zaplecze w postaci swoich diecezji, zakonnicy swych zgromadzeń, świeccy są pozostawieni samym sobie?
– To zależy od diecezji, od biskupa, od układów z Referatem Misyjnym, ale w dużej mierze jest tak, jak ksiądz mówi: radź sobie sama. Ja osobiście mogę liczyć na pomoc rodziny, spotykam się z ogromną życzliwością znajomych, przyjaciół i wielu innych osób zupełnie mi obcych, które modlą się za mnie, czasem we własnym zakresie zbierają pieniądze albo biorą mnie na zakupy, żeby zaopatrzyć w ubrania czy jakiś sprzęt.
Mała Ninka od dziecka rysowała kontury Afryki czy Ameryki Południowej i uczyła się hiszpańskiego? Skąd takie powołanie, jak się rodzi?
– Wiele wydarzeń złożyło się na to: spotkania z ludźmi, zainteresowanie misjami, modlitwa o rozeznanie powołania, nagabywanie Pana Boga, żeby wreszcie dał mi odpowiedź, co mogę ze swoim życiem zrobić, żeby to życie było dobre. Zakon, misje, inna droga – ale jaka? W tym wszystkim była ogromna chęć i potrzeba podzielenia się tym, co ja sama otrzymałam od Boga, a czego innym brakuje, bo w wielu miejscach, w różnych krajach i kulturach, nie ma kto im tego pokazać.
Wolontariat misyjny… to tania siła robocza, sposób na zwiedzanie świata czy prawdziwa praca apostolska?
– Bez wątpienia jest to praca, ale nikt nas nie wykorzystuje, bo człowiek sam decyduje się na taki wyjazd ze świadomością, że przyjdzie mu dawać z siebie wszystko, co najlepsze, w miarę sił i możliwości. Zwiedzanie świata jest w to wpisane, bo zwykle jedziemy w rejony „egzotyczne”, trudno dostępne, a z drugiej strony atrakcyjne turystycznie. Ale turystyka to mały procent bycia na misjach, choć istotnie, wiele można zobaczyć i poznać. Praca apostolska jest głównym celem.
Co jest największym wyzwaniem dla misjonarza?
– Każdego dnia, a zwłaszcza w trudnych momentach, pokonywać siebie i pozostać wiernym Bogu – wyzwanie jak każdego z nas. Na początku trudne jest odnalezienie się w obcym środowisku, z dala od przyjaciół, jakby w zamknięciu, w poczuciu bezsilności wobec problemów ludzi, z którymi się żyje i pracuje, wobec patologicznych struktur, niemożności dotarcia do drugiego człowieka o zupełnie innym myśleniu. Ratunek? Pamiętać, że to Duch Święty działa, posługuje się nawet bardzo niedoskonałymi narzędziami, a rezultaty zna tylko Bóg.
Jesteś jedyną naszą świecką misjonarką… – jak można Ci pomagać?
– Misje są sprawą Boga i Kościoła, a więc wspólnoty ludzi wierzących, dlatego módlmy się za siebie nawzajem, oddając Bogu, co należy do Boga. A materialną pomoc, obok ogólnego wsparcia finansowego na rzecz misji, najlepiej realizować poprzez konkretne projekty, np. adopcję dziecka na odległość, dofinansowanie budowy, remontu, zakupu materiałów duszpasterskich. Jeśli coś takiego będziemy realizowali, dam znać, żeby również mieszkańcy naszej diecezji mogli włączyć się w to dzieło.
Więcej na www.swidnica.gosc.pl
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).