Wojna to śmierć, zniszczenie, głód i strach. Nie dziwi, że Benedykt XVI prosi o przerwania działań zbrojnych w Gruzji i wzywa do modlitwy w intencji rozwiązania wszystkich problemów drogą pokojową.
Wydaje nam się oczywiste, że Kościół powinien być przeciw wojnie.
Można wręcz odnieść wrażenie, że im bardziej nie chcemy Jana Pawła II słuchać, z tym większą pasją upychamy go na pomnikach, tablicach, monetach, medalach, etc. W końcu pomniki są nieme, a przecież świadczą o „wielkiej czci dla zmarłego papieża".
Nie tak dawno prymas anglikańskiej prowincji „Cono Sur" z Ameryki Południowej, abp Gregorio J. Venables stwierdził, że tylko cud może uratować jedność światowej Wspólnoty Anglikańskiej. Podczas konferencji Lambeth do formalnej schizmy nie doszło. Czyżby rzeczywiście stał się cud?
Masowe piesze pielgrzymowanie jest wciąż wyróżnikiem polskiego katolicyzmu. Nie jest jednak powiedziane, że tak będzie zawsze.
Nierzadko także u nas pojawiają się stwierdzenia: „Mówisz, że nie należy popełniać zła? To pomóż tym, których jego niepopełnienie będzie kosztowało!" Jeśli jednak zapytać, co ten konkretny człowiek zrobił, by pomóc, można usłyszeć: „Ja nie mówię nikomu, co ma robić, nie stawiam wymagań. Wystarczy, że jestem wrażliwy na jego trudności."
Gdy na świętość patrzyć z perspektywy ludnych sanktuariów i bogato zdobionych relikwiarzy może się wydawać, że jest ona dla współczesnych czymś zupełnie nieosiągalnym. Spotkanie takie jak na górze Błyszcz uświadamiają, że jest na wyciągnięcie ręki.
Rodzi się pytanie, czy taka dysproporcja ma sens i uzasadnienie.
Może warto - z istotnych powodów duszpasterskich - potraktować polityków jak dzieci pierwszokomunijne i poprosić o niefilmowanie w czasie nabożeństw? Przecież to rozprasza!
Dostosowywanie chrześcijaństwa do współczesności wydaje się czymś sensownym.