Opis rzeczywistości nie może służyć rozwiązywaniu bieżących problemów ani być przedmiotem dyskusji światopoglądowych.
Niż demograficzny oraz postępująca laicyzacja społeczeństwa i konsumpcyjna kultura, w jakiej wychowywani są dziś młodzi ludzie - tym przede wszystkim tłumaczy się drastyczny spadek liczby nowych kandydatów do kapłaństwa. Kryzys autorytetu Kościoła i mało atrakcyjne studia - dodają inni. Jak jest naprawdę?
Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że nas to nie dotyczy. Jeśli jednak przyjrzeć się dokładnie niektórym zarzutom, wiele uwag można by zastosować również do Kościoła w Polsce.
Jakim prawem pan tu wszedł? - pyta zdenerwowany profesor fizyki studenta, który bez zaproszenia wszedł na egzamin. - Prawem tarcia - odpowiada nieskonsternowany student. - Zdał pan - konkluduje profesor, nagradzając trzeźwość umysłu. Piękne? W szkole to niemożliwe. Ocenianie obwarowane jest szczegółowymi regulaminami. Coś takiego nie przejdzie.
„To będzie dobry chwyt" - myślą politycy - i rozkręcają kolejną burzliwą dyskusję etyczną obliczoną na przyrost wskaźników poparcia. Szanse na jakikolwiek pozytywny skutek po wyborach są jednak minimalne.
Czy każdy, kto prosi, powinien otrzymać sakrament? Czy poza oczywistymi, wynikającymi z faktu przynależności proszącego do Kościoła, powinny istnieć jeszcze jakieś kryteria? Nie tylko z głośnymi sprawami, ale także z takimi czysto duszpasterskimi, dotykającymi sedna misji Kościoła problemami, przychodzi się mierzyć wyznawcom Chrystusa.
Nie mam wątpliwości, że jeśli istnieją jasne przesłanki odnośnie do nieprawidłowości, to takie sprawy muszą zostać wyjaśnione. Tyle, że chodzi o rzeczywiste wątpliwości, nie stworzone przez dziennikarzy.
W Indiach niszczą wszystko co chrześcijańskie, nie wahając się nawet zabijać. W Szwecji protestują przeciwko znaczkowi dłoni z wyciągniętym palcem, bo kojarzy się z wiarą Boga. Jakiś konkretny powód takich reakcji? Nie. Jak zwykle antychrześcijańska histeria w czystym wydaniu.
Dla tych, którzy są w jakiejś grupie problem zapewne jest mniejszy. Dla nich Kościołem będzie wspólnota. Dla tych, którym życie i praca nie pozwala się zakorzenić, kadencyjność może oznaczać, że w ciągu 5-7 lat własnego proboszcza właśnie zaczną rozpoznawać „z twarzy".
Choć argumenty tych, którzy opowiadają się za wprowadzeniem kadencyjności dla proboszczów są dość przekonujące, sprawa budzi we mnie mieszane uczucia. Bo wydaje mi się, że życie na walizkach na dłuższą metę jest bardzo męczące.