Fatalnie, gdy to, co wygląda na nowiutkie ferrari, okazało się odpicowanym, ale mocno podgniłym rupieciem. Bóg jednak pojednał nas ze sobą zupełnie na serio.
Po co nam to wszystko? Czy nie lepiej byłoby szerzej zająć się chrystologiami współczesnych autorów – pytał jeden ze studentów, gdy wykładowca omawiał starożytne herezje. I pewnie słysząc o apolinarystach, doketach, nestorianach czy monofizytach wielu dziś myśli podobnie. Wszystkie te starożytne spory wydają się mało istotne. Co najwyżej są wyrazem tego, co Efrem Syryjczyk nazwał „jadem Greków” (spory chrystologiczne wybuchały na Wschodzie, w Kościele związanym z Bizancjum), czyli dzieleniem włosa na czworo. Gdy jednak dokładniej wsłuchać się w problemy, którymi żyją chrześcijanie widać, że tamte spory i dziś mają znaczenie.
Jezusowi było łatwiej, bo tak naprawdę nie cierpiał – powie przybity swoim krzyżem młody człowiek. – Jak to nie cierpiał? – spyta ktoś inny zdumiony. A krzyż? – No przecież Jezus jest Bogiem, a Bóg nie może cierpieć, prawda? To była tylko taka gra – odpowie zbolały. Brzmi sensownie? W innym zaś wypadku ktoś może powiedzieć: Jezusowi było łatwo żyć bez grzechu, bo nie doświadczał pokus. Przecież Bóg nie jest kuszony prawda? No i co na takowe dictum odpowiedzieć? Nie mówiąc już zarzutach tych, którzy niebo widzą jako rzeczywistość stworzoną tylko po to, żeby miał kto Bogu służyć i kadzić.
„Syn Boży stał się prawdziwie człowiekiem, pozostając prawdziwie Bogiem. Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem” – uczy Kościół (KKK 464). Za tym lakonicznym sformułowaniem kryją się wieki precyzowania nauki Kościoła w ogniu sporów. Bo to w jaki sposób w Jezusie Chrystusie bóstwo połączyło się z człowieczeństwem, to w gruncie rzeczy spór o soteriologię; o to czy faktycznie zostaliśmy pojednani z Bogiem - czy zostaliśmy zbawieni. I co to tak naprawdę znaczy.
Idąc tropem Katechizmu Kościoła Katolickiego wypada zacząć od pomysłu związanych z gnozą doketów. Twierdzili oni, że Jezus miał ciało pozorne. Bo przecież doskonały, duchowy Bóg nie może łączyć się z tym co materialne. Jego śmierć na krzyżu była więc tylko inscenizacją. Co by to oznaczało? Ano że posłuszeństwo Ojcu Jezusa nic nie kosztowało. Zostalibyśmy zbawieni przez odegranie komedii. Na zawsze zasadne pozostałyby zarzuty o to, że nasz Zbawiciel tak naprawdę nie wie, jak wiele człowiek musi nieraz wycierpieć, gdy chce być posłuszny Bogu. Kościół szybko odrzucił ten pomysł i podtrzymuje, że Jezus miał ludzkie ciało. Naprawdę cierpiał i umarł. W ten sposób nas zbawił. I zostawił nam wzór, że naprawdę można być posłusznym Bogu aż do śmierci.
Potem Paweł z Samosaty wpadł na pomysł, że Jezus nie mógł tak naprawdę być Bogiem. Został tylko przez Boga adoptowany. Znacznie groźniejszy z perspektywy historycznej okazał się zawierający podobną myśl pomysł żyjącego nieco później Ariusza. Twierdził on, że „Syn Boży pochodzi z nicości”, że „pochodzi z innej substancji niż Ojciec”. Co by to mogło oznaczać? Nie tylko to, że Jezus nie jest Bogiem. Także to, że niebo nie jest Jego. Że jest tam tylko z łaski Ojca. Więc gdy nas tam zaprasza, być może jesteśmy nie do końca chcianymi gośćmi. Nauce Ariusza przeciwstawił się pierwszy sobór. W Nicei w 325 roku. Jednak jeszcze przez całe wieki arianizm miał się całkiem dobrze często będąc w niektórych regionach liczebnie silniejszy niż ortodoksja. A i dziś znajduje zwolenników w różnych wywodzących się z chrześcijaństwa sektach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.