Po lewej woda, po prawej... woda. Słowa pieśni do Czarnej Madonny przerywa krzyk żurawi i trzciniaka zwyczajnego. Drogę do ukrytej za trzcinami kapliczki z cudownym obrazem tarasują nam kaczki. Idę o zakład, że to najpiękniejsze polskie sanktuarium.
Gdy nad Suwalszczyzną rozpętała się potężna burza, czerń chmur napływających spod białoruskiej granicy wyparła momentalnie pastelowe, pomarańczowe i błękitne tonacje nieba. Sosny trzeszczały, suche konary skrzypiały, a wierzby płaczące kłaniały się głęboko, dotykając fal jeziora. Jedynie on stał nieporuszony, stabilny. Z przymrużeniem oka przyjmujący strugi deszczu uderzające w jego sutannę. Pochylony, szedł do przodu w stronę kapliczki. Rzeźbiarz uchwycił go w marszu, w drodze. Był tutaj 21 lat temu. Przypłynął tu na pokładzie statku „Serwy”. Tym razem jako papież, a nie, jak dotąd, kajakarz. Spoglądał z tęsknotą na jeziora, przypominając sobie wakacyjne wyprawy. Powiedział wówczas: „Byłem tu wiele razy, ale jako papież po raz pierwszy i chyba ostatni”. Po modlitwie przy kapliczce ruszył na obiad. W menu znalazły się oczywiście słynne wschodnie kartacze.
Dostępne jest 20% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Odnotowano ofiary śmiertelne, ale konkretne liczby nie są jeszcze znane.
Biskup zachęca proboszczów do proponowania osobom świeckim tego rodzaju posługi.
Nauka patrzy na poczęte dziecko inaczej niż na zlepek komórek.