Nie wstydzę się koloratki

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 30.10.2018 05:00

Księża, dowiadując się o budzących zgorszenie grzechach współbraci w kapłaństwie, odczuwają wstyd, gniew, rozczarowanie. Mają jednak też nadzieję, że w tym przełomowym momencie winy te mogą stać się „błogosławione” i pozwolą każdemu na wewnętrzną odnowę powołania.

W chwili gdy z różnych stron napływają informacje o dokonywanych przez księży grzechach pedofilii i nadużyciach homoseksualnych, zapytaliśmy czterech kapłanów, czy trudno im z tym żyć, jak sobie z tym radzą i jak rozumieją swoje kapłaństwo.

Nie powinniśmy paść siebie

Ks. Damian Bednarski
postulator w procesie kanonizacyjnym ks. Jana Machy, wykładowca historii Kościoła na WTL Uniwersytetu Śląskiego.

Nie wstydzę się koloratki   archiwum ks. Damiana Bednarskiego Przy tej okazji uświadamiam sobie, że wierni mają prawo od nas – księży wymagać wyższych standardów zachowań niż od innych, bo głosimy wzniosłe nauki moralne. Z drugiej strony boli mnie, że mamy odpowiadać kolektywnie za grzechy niektórych z nas. Pociesza mnie jednak fakt, że jeśli ten temat jest wywoływany w takim natężeniu, to są istotne powody. Po pierwsze, księża są potrzebni i świeccy chcą mieć autorytety. Po drugie, kiedy się punktuje czyjeś grzechy, to znaczy, że jeszcze jest w nas świadomość grzechu. Po trzecie, chyba jeszcze widzi się w Kościele jakąś siłę, bo po co walczyć z czymś, co jest słabe?

Podczas prowadzenia zajęć na wydziale teologicznym z historii Kościoła, kiedy omawialiśmy teksty źródłowe, nieraz rozmawiałem ze studentami, także klerykami, o dawnych nadużyciach, grzechach Kościoła. Tak było w średniowieczu i tak jest dziś. Zawsze wtedy „aplikowaliśmy” sobie stare teksty, odnosząc zapisane w nich wydarzenia do współczesności. Już ojcowie Kościoła wspominali o „mężczyznach spółkujących ze sobą” czy o pedofilii, a my nawiązywaliśmy do tego, zwłaszcza wtedy, gdy te tematy wypływały w polskim Kościele. Zresztą studenci sami zaczynali rozmowę o tych problemach, bo to nie było im obojętne. Do kleryków mówiłem wprost: „Chłopie, to i tamto nie może mieć miejsca. Miej świadomość, kim chcesz zostać i jaka odpowiedzialność na tobie spoczywa”. Odwołując się do historii, zwracałem uwagę, jakie postawy księży szczególnie odpychają wiernych od Kościoła. Jakie ich zachowania są szczególnie odrażające. Widać było, że niektórzy z kleryków obawiali się tego, jak będą postrzegani jako wchodzący w szeregi duchownych.

My, księża, sami będąc grzesznikami, musimy pamiętać, by głosząc naukę Jezusa, każde Jego słowo kierować najpierw do siebie. Niedawno w liturgii godzin było kapitalne słowo św. Augustyna z kazania „O pasterzach”, odnoszące się do tego tematu: „Prawdziwi pasterze nie powinni paść siebie, ale owce”. Według mnie to jest pierwszy powód, dla którego dziś pasterze spotykają się z naganą, bo czasem pasą siebie, a nie owce.

Jednak zawsze na podsumowanie rozmów uświadamiałem moim studentom, że światła jest więcej niż ciemności, świętości niż grzechu, dobra niż zła. I że to od nas zależy przyszły obraz Kościoła. Nigdy nie wstydzę się nosić koloratki. Za każdym razem, gdy ją wkładam, przypominam sobie, kim jestem, co to ze sobą niesie, jakie zobowiązanie muszę spełnić, by rzeczywiście stawać się „duchownym” i „duszpasterzem”. Jestem przekonany, że jeśli będę się troszczył o swoje życie duchowe, nie dam się zdeprawować Złemu. Natomiast kiedy zacznę wikłać się w różne dwuznaczne sytuacje, gdy zapomnę o tym, że trzeba być wiernym (to zresztą dotyczy każdego stanu), natychmiast się pogubię.

Być duszpasterzem to mieć czas dla ludzi, być z nimi, nie jako kolega, kumpel, ale właśnie jako ksiądz, odpowiedzialny za sprawy duchowe, rozmawiać z nimi, towarzyszyć im, pielgrzymować z nimi, spowiadać. Mam wrażenie, że moglibyśmy jako księża jeszcze więcej od siebie dać w tej materii i wtedy, tak po prostu, głupoty by nas się nie trzymały.

Jeśli nie mam na sumieniu krzywdy wyrządzonej innym, to dlaczego mam spuszczać głowę? Czy mężowie mają zdejmować obrączkę dlatego, że ten i ów jest niewierny?

Z powodu grzechów innych księży odczuwam wstyd, zażenowanie, smutek. Nie jestem jednak kapłanem głoszącym świętość jakiegoś duchownego, tylko głoszę naukę Jezusa. Wstydzę się z ich powodu, tak jak matka, gdy widzi, że jej dziecko źle się prowadzi. Czuje ból, że zmarnowało swe życie. Ale to nie jest równoznaczne z odsunięciem się od tych osób, bo trzeba im pomóc, i ze zgodą na zło, bo przecież zawsze istnieje szansa nawrócenia.

Czuję się jakoś oszukany

Ks. Jerzy Hajduga CRL
poeta, autor sztuk teatralnych, felietonów. Od 13 lat pełni posługę kapelana szpitalnego.

Nie wstydzę się koloratki   archiwum Ks. Jerzego Hajduga Grzechy w Kościele były, są, będą i nie omijają nikogo. Kiedy dowiaduję się, że popełniają je koledzy księża, ogarnia mnie smutek i rozczarowanie. Ostatnio zaskoczyły mnie informacje o ilości tych przewinień. Kiedy okazuje się, kto je popełnił, czuję się jakoś oszukany przez współbraci w kapłaństwie. Gdzieś się z kimś spotkałem i nic nie wskazywało, że ten człowiek tak mocno grzeszy, a potem okazuje się, jakie popełniał czyny. Na co dzień w zakonie bardzo rzadko spotykałem współbraci, których czyny wywoływały zgorszenie. Kiedy zdarzyło się, że zaistniał jakiś grzech, a zwłaszcza gdy popełnił go przełożony, który miał kobietę i był zmuszony opuścić zakon, byłem tym mocno dotknięty. Boli mnie też to, jak zachowuje się sporo księży odchodzących z kapłaństwa. Zamiast to robić w cichości, z pokorą, idą do mediów i robią z siebie gwiazdorów, często opowiadając źle o Kościele. Jest w nich jakaś potrzeba zagłuszenia krzykiem prawdziwego problemu, który ich dotyczy.

Każdy z nas ma jakiś swój grzech, jakiś upadek, o którym tylko Bóg wie, jednak to On pomaga zrozumieć innych grzeszników, a nie tylko gorszyć się ich upadkiem. Napisałem o tym nieustannym towarzystwie grzechu w wierszu „Po rekolekcjach”: „grzech odkrywa mnie/ nocą sam poprawi/ poduszkę”. Ale oczywiście trzeba nazwać grzech po imieniu i ukarać jego sprawców. Grzech pedofilii jest większego kalibru. Jest napiętnowany nawet przez więźniów osadzonych ze skazanymi za pedofilię. Oni nie mają w więzieniach życia.

W naszym kościele od niedawna jest nowa rozmównica – konfesjonał. Jeden z księży zaznaczył, że nie będzie z niego korzystał, bo uczy dzieci i nie chce być podczas spowiedzi posądzony o molestowanie. Ja też tam chyba nie wejdę. Wiadomości o grzechach księży sprawiły, że zaczęła nakręcać się spirala strachu, jak zostanie zinterpretowane zachowanie kapłana. Gdzie te czasy, które pamiętam z dzieciństwa, kiedy naturalne było, że ksiądz głaskał mnie po głowie, dawał cukierka. Dziś jest to nie do pomyślenia.

W czasach mojej młodości bardziej szanowało się księdza. To był rok 1980, miałem 28 lat, kiedy wstąpiłem do zakonu. Mieszkałem w Krakowie, pisałem wiersze, koledzy uważali mnie za człowieka kawiarnianego i pytali, co mi odbiło. Uznali, że w zakonie pewnie chcę coś przeżyć i napisać o tym książkę. Zdziwili się, że nie o to chodzi. Potem przyszedł stan wojenny, a ja mocno odczułem, jak księża są ludziom potrzebni. A nawet jako ksiądz czułem się mocno wyróżniony. Dziś zdarza się, że młodzi, kiedy widzą księdza, odwracają się. Mieszkam w Drezdenku, 9-tysięcznym miasteczku, i na tyle tam się wszyscy znamy, że każdy wie, kim jestem. Mam zwykle taką swoją trasę, od plebanii przez cmentarz do szpitala, gdzie jestem kapelanem, i spotykam na niej wiele osób, które mile mnie pozdrawiają. Nawet musiałem się nauczyć, że patrzę na samochody, bo ludzie kłaniają się zza szyb.

Dzisiaj w kapłaństwie trzeba przede wszystkim być człowiekiem. Nie lubię kapłanów, którzy myślą jak paragraf – odtąd dotąd. Albo kiedy głosząc homilię, podkreślają, jacy są mądrzy. To drażni wiernych i wtedy zdarzają się dziwne sytuacje, że ktoś chodzi do kościoła ze względu na jakiegoś księdza albo ze względu na niego nie chodzi. Ja, muszę przyznać, czuję się lubiany przez ludzi, którzy często mówią o mnie „ksiądz poeta”. Ta ich sympatia to dar od Boga, za który Mu nieustannie dziękuję.

Wstyd, gniew i nadzieja

Ks. Dariusz Dąbrowski COR
kapłan Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu, proboszcz, prawnik, rekolekcjonista, misjonarz miłosierdzia.

Nie wstydzę się koloratki   Roman Koszowski /foto gość Grzechy księży, którzy dopuszczają się seksualnego wykorzystania nieletnich, niewątpliwie są krzywdą i zgorszeniem dla całego Kościoła. Osobiście, czytając o tym, czuję wstyd i gniew, ale patrzę na to z dwóch perspektyw: moralno-prawnej i duchowej, która daje nadzieję. Z pierwszej perspektywy wiemy, że są to straszne grzechy zgorszenia. Powagi dodaje im sankcja zapisana w Ewangelii: „biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie” (Mt 18,7). Z teologii moralnej wiemy, że grzech śmiertelny ma swoje konsekwencje doczesne i wieczne. Nieodpokutowany grozi potępieniem wiecznym.

Na płaszczyźnie prawnej, a więc doczesnej, ta wielka nieprawość została zaliczona przez Kościół do najcięższych przestępstw, usankcjonowanych największą karą dla kapłanów, jaką jest wydalenie ze stanu duchownego. Kongregacja Nauki Wiary, która zastrzegła sobie wyłączne prawo rozpatrywania przypadków podejrzeń o seksualne wykorzystanie nieletnich, w 2001 r., i z późniejszymi uzupełnieniami, ustaliła bardzo radykalne normy w tej kwestii.

Wielu powie, że to za mało, ale musimy pamiętać, że dla konkretnego kapłana, sprawcy czynu, jest to totalna życiowa porażka. Jeśli chce uratować swoją duszę, musi wejść na drogę pokuty i zadośćuczynienia. Natomiast od strony prawa cywilnego idą za udowodnionym przestępstwem konsekwencje wynikające z Kodeksu karnego, aż do pozbawienia wolności włącznie. Jednak uważam odpowiedzialność zbiorową, obarczającą winą pojedynczej osoby całą instytucję Kościoła – diecezję czy zakon – za niesprawiedliwą i sprzeczną z całą tradycją prawną cywilizacji zachodniej. Także w konsekwencji odszkodowań finansowych. Bardzo łatwo odszkodowania za winy osobiste staną się wyłudzeniami od instytucji. I nie dotyczy to tylko instytucji kościelnych.

Od strony duchowej patrzę na te grzechy księży z perspektywy zagubienia tożsamości kapłańskiej na tle ogólnej sytuacji zamętu, kryzysu wiary i upadku wartości w świecie. W Księdze Ezechiela (8,9) prorok słyszy przestrogę od Boga na temat sytuacji w świątyni: „Wejdź, a przyjrzyj się tym ohydnym czynom, którym się oni tu oddają”. Może właśnie tamte okoliczności odzwierciedlają obecną sytuację duchową w Kościele?

Słyszymy o przeróżnych grzechach duchownych, ale nie możemy nie zauważać upadku moralności we wszystkich dziedzinach życia, wśród wszystkich grup społecznych. Dziś deprawacja stała się tak powszechna, że wielu ludzi jej ulega, nie wyłączając duchownych. Jednak upadek niektórych księży, czy nawet biskupów, trzeba widzieć w jasno określonych proporcjach. Dotyczy to jakiegoś marginesu, choć to i tak przeraża. Słowo Boże jednak zapowiada takie czasy upadku wiary, ale również jej odnowę przez sąd, który ma rozpocząć się od domu Bożego, jak pisze św. Piotr (1 P 4,17).

Kiedy przyjrzymy się historii Kościoła, widzimy, że ma on ogromną zdolność oczyszczenia. Na przykład na Soborze Trydenckim położono wielki nacisk na odnowę duchową kapłanów i dopiero wtedy zaczęły powstawać seminaria duchowne. Zmiana jednak nie nastąpiła z dnia na dzień. Nie ma się co łudzić, że gdy usuniemy kilkudziesięciu księży do stanu świeckiego, kilku pójdzie do więzienia, to sytuacja w Kościele się poprawi. Misją Kościoła jest głoszenie zbawienia wszystkim. Dotyczy to także upadłych kapłanów, dlatego na winnych patrzymy nie tylko jak na skazańców, ale także jak na grzeszników, którzy wymagają nawrócenia. Musimy pochylić się nad ofiarami, ale nie zapominajmy o sprawcach. Jedni i drudzy potrzebują przemiany życia. Tu jednak konieczna jest wiara. Nie wydaje mi się, aby obecnie było to możliwe bez szczególnej Bożej ingerencji. Matka Boża w Fatimie ukazała dzieciom w trzeciej części tajemnicy czas męczeństwa Kościoła. Może taka cena jest potrzebna, aby zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości za te okropności? Jednak Maryja obiecała, że Jej Niepokalane Serce jest ratunkiem dla wszystkich i drogą, która zaprowadzi nas do nieba. Ta obietnica odnosi się do wszystkich – do świeckich i do kapłanów, i do osób życia konsekrowanego. Także upadłych księży…

W tej chwili głoszę nauki misyjne na Kaszubach. Na nasze spotkania przychodzi bardzo wielu ludzi: młodzież i starsi. Szczególnie podnosi na duchu obecność młodych małżeństw. Modlimy się, pokutujemy, oddajemy nasze życie Bogu przez Maryję i św. Józefa. Doświadczamy Bożej mocy w spowiedzi i wspólnie dziękujemy za przemianę życia. Normalni ludzie reagują normalnie.

Stare polskie przysłowie mówi „Trafił swój na swego”. Myślę, że dotyczy to zarówno tych przestrzeni ciemnych, jak i tych pełnych światła. Jeśli ktoś szuka demona, spotka demona, jeśli ktoś szuka Boga – spotka Boga.

Wziąć to na klatę

Ks. Mirosław Tosza
założyciel i szef wspólnoty Betlejem w Jaworznie, rekolekcjonista.

Nie wstydzę się koloratki   HENRYK PRZONDZIONO /foto gość Kiedy słyszę o grzechach pedofilii i homoseksualizmie księży, to robi mi się przykro i po prostu wstydzę się. Ale nie mogę się odciąć i powiedzieć, że to dotyczy tylko jednego procenta moich współbraci w kapłaństwie, bo przecież Kościół to jedno ciało. Kiedy choruje jego część, cierpi całe. Nie mogę utożsamiać się z Kościołem tylko wtedy, gdy jest doceniany, chwalony, ale jestem w nim także wtedy, gdy przeżywa upokorzenie za swoje czyny.

Grzech pedofilii popełniają ludzie różnych stanów, ale dziś gdyby ktoś zapytał napotkanego przechodnia, jakie ma skojarzenie ze słowem „pedofilia”, odpowiedź brzmiałaby: „ksiądz”.

My, księża, wbrew pozorom, nie jesteśmy w grzeszeniu tacy oryginalni. Natomiast możemy być oryginalni w pokucie – nie tłumaczyć się, nie wybielać się, ale przyznać, że to mój grzech i mój wstyd. Zaimponował mi papież Franciszek, który w Irlandii wziął na siebie winy i wstyd za grzechy kapłanów. Poruszający był jego akt pokutny podczas Mszy św. zakończony prośbą: „Niech Pan utrzymuje i powiększa ten stan wstydu i skruchy, i da nam siły, abyśmy działali, starając się, żeby nigdy więcej nie miało to miejsca, a sprawiedliwości stało się zadość”. Najpierw nawet myślałem, że to błąd w tłumaczeniu, ale potem dotarł do mnie sens tego przesłania.

My, księża, nie jesteśmy świętymi krowami. Nie wyobrażam sobie, że ksiądz, który popełnił przestępstwo pedofilii, ze względu na to, że jest kapłanem, miałby być traktowany lżej. To grzech wołający o pomstę do nieba, który wymaga kary i zadośćuczynienia. Traktowanie kogoś ulgowo z tytułu funkcji i statusu jest czymś ohydnym i głęboko niemoralnym. Uważam, że zły czyn trzeba potępić, ukarać i zadośćuczynić ofiarom, uczciwie wynagradzając krzywdę. Sprawca jednak, jako człowiek, też przeżywa dramat. Przecież zniszczył nie tylko czyjeś życie, ale i własne. Skoro się dopuścił takich rzeczy, to musiał się zdemoralizować, zbrukać swoje człowieczeństwo, a to niesie lęk i cierpienie.

Trzeba się pilnować, żebyśmy nie odwracali się od tych, którzy zgrzeszyli. Nie można mówić: „Wyrzucimy ich ze stanu duchownego i po sprawie”. Jeśli nawet trzeba ich wyrzucić, należy pamiętać, że to nasi bracia i im też trzeba pomóc. Pamiętam, jak Guy Gilbert z Paryża, którzy zajmuje się narkomanami i przestępcami, nawet takimi, którzy popełniali gwałty i morderstwa, opowiadał, jak chodził z nimi na sale rozpraw i towarzyszył im, mimo odrazy do ich czynów. My jesteśmy obłudni, kiedy mówimy, że naszych współbraci grzeszników odetniemy i wrzucimy w ogień potępienia. To może zrobić tylko Pan Jezus, a my mamy obowiązek wszystkich wrzucać do ognia miłosierdzia.

Nikt mi dotąd nie wykrzyczał: „jesteś taki czy owaki”, ale mogę się spodziewać, że tak kiedyś się zdarzy. Nie wiem, jak się wtedy zachowam, dlatego modlę się, żeby nie odpyskować, tylko powiedzieć mu, że z tego powodu cierpię i wstydzę się.

Kiedy widzę skierowany przeciwko mnie gniew czy złość, z którą krzyczący sobie nie radzi, to tak po męsku powinienem to wziąć na klatę. Tyle mówimy o Panu Jezusie, który przyjął na siebie grzechy nas wszystkich, choć sam grzechu nie popełnił. Mówimy: „Chrystus obarczył się naszym cierpieniem/wziął na siebie nasze grzechy”. Kiedy wisiał na krzyżu i kpili z Niego, okazywali Mu agresję i złość, On się za nich modlił. Świetnie nam się to rozważa w czasie nabożeństw Drogi Krzyżowej, ale kiedy na nas samych przyjdzie takie doświadczenie, że mamy wziąć na siebie winy innych, nie umiemy tego przyjąć. Nie ma sensu, żeby ksiądz na agresywne zarzuty odpowiadał tym samym. Powinien te oskarżenia wziąć na siebie, bo jako księża jesteśmy też ofiarnikami. Nie tylko ofiarujemy chleb i wino, ale i cierpienie, które nas spotyka. Jedyne, co możemy w tej sytuacji zrobić, to tę naszą ludzką złość, rozczarowanie, gniew ofiarować Bogu i prosić, żeby to jakoś przeobraził.

To, że świeccy teraz patrzą na mnie przez lupę, może mi się przydać. I nie chodzi tylko o to, „żeby się pilnować”, ale aby bardziej się starać, bardziej żyć Ewangelią. Jeżeli grzechy kolegów księży staną się dla mnie przyczynkiem do nawrócenia i motywacją do tego, żeby być lepszym, to one zmienią się w błogosławioną winę. Dość mam zresztą roboty z własnymi grzechami, żeby aż tak bardzo zajmować się cudzymi. Mam nadzieję, że wszyscy wyjdziemy z tego mocniejsi, bardziej duchowi, pokorni.

Wysłuchała Barbara Gruszka-Zych