Dlaczego "Filokalia"?

Dlaczego warto ją czytać? Dlaczego w ogóle warto sięgać do tekstów, bardzo często anonimowych mnichów, z zamierzchłej przeszłości?

Reklama

Na tak postawione pytania trudno znaleźć jednoznacznie brzmiące odpowiedzi. Napisano na ten temat setki stron, udzielano odpowiedzi naukowych, emocjonalnych, odpowiedzi zachęcających do lektury, ale także i wyśmiewających. A jaka jest w takim razie moja odpowiedź? Krótka i znalazłem ją tekście przypisywanym Izajaszowi Anachorecie (Teksty z Filokalii, wyd. Benedyktynów, Tyniec 2017 s. 117)

16. Ten, kto nie znajduje pomocy w trakcie wojny, nie powinien też pokładać ufności w pokoju.

Ten, kto nie rozwija się, kto nie walczy z przeciwnościami, ten kto poddaje się  biegowi wydarzeń i znajduje usprawiedliwienie dla swojego lenistwa, ten nigdy nie znajdzie spokoju, gdyż tak jak pisze w innym miejscu Izajasz (jw., s. 113):

11. Demony w swojej przebiegłości oddalają się na jakiś czas, a wtedy człowiek puszcza swoje serce samopas, myśląc, że osiągnął już spokój".

Warto więc sięgać do tych starożytnych tekstów, zwłaszcza że ich wymowa staje się zwłaszcza dzisiaj, wyjątkowo aktualna. Z powrotem trzeba bowiem obudzić aktywność duchową społeczeństwa, a zwłaszcza zapominającej o swoich korzeniach cywilizacji zachodniej. Tym, co może z powrotem pomóc jest uświadomienie sobie wartości słów zapisanych przez w Dekrecie o Ekumenizmie przez ojców Vaticanum II:

"...Toteż jest wskazane, by katolicy dużo częściej sięgali po te duchowe bogactwa Ojców wschodnich, które wznoszą człowieka całkowicie ku kontemplacji rzeczy Bożych.  Niech sobie wszyscy uświadomią, że dla wiernego strzeżenia pełni tradycji chrześcijańskiej i dla pojednania chrześcijan wschodnich z zachodnimi niesłychanej wagi jest zapoznanie się, uszanowanie, poparcie i podtrzymanie przebogatej spuścizny liturgicznej i ascetycznej Wschodu". - DE 15.

Właśnie "Filokalia" są częścią, i to niezwykle istotną częścią, spuścizny ascetycznej Wschodu. Bez powrotu do tej spuścizny, do jej bardziej bezpośredniego wpływu na nasze życie grozi nam powolne usychanie. Bardzo wyraźnie mówił o tym papież Franciszek,  przemawiając w 2014 roku na forum Rady Europy:

Jeśli utracone zostaną korzenie, pień powoli staje się pusty w środku i umiera, a gałęzie – niegdyś bujne i proste – chylą się ku ziemi i opadają. Na tym polega być może jeden z najbardziej niezrozumiałych paradoksów wyizolowanej mentalności naukowej: aby zmierzać ku przyszłości potrzebna jest przeszłość, konieczne są głębokie korzenie, potrzebna jest także odwaga, by nie ukrywać się przed chwilą obecną i jej wyzwaniami. Potrzebna jest pamięć, odwaga, zdrowa i ludzka utopia.

- przekonywał papież.

Potrzebna jest nam przeszłość, pochylenie się nad dziedzictwem przeszłości i, co chyba jest najważniejsze, zrozumienie tego, o czym nam dzisiaj mówi.

O tym jak bardzo zdezaktualizowały się w naszych czasach zawzięte spory teologiczne i liturgiczne z przeszłości, jak inaczej teraz spoglądamy na dokumenty historyczne i jak inaczej je teraz odczytujemy - niech przykładowo świadczy wspólny komunikat papieża Jana Pawła II i katolikosa ormiańskiego Karekina II podpisany w Rzymie 9 XI 2000r.

Przypomnę, że katolikos jest zwierzchnikiem kościoła ormiańskiego który od czasu synodu w Dwinie odbytego - uwaga!! 21 marca 555 roku - usamodzielnił się i zerwał łączność zarówno z Konstantynopolem jak i Rzymem. Czyli przez 1500 lat był określany jako "schizmatycki" a mimo to, oto co czytamy w tym komunikacie:

Uznajemy także, że zarówno Kościół katolicki, jak i Kościół ormiański posiadają prawdziwe sakramenty, nade wszystko zaś - na mocy apostolskiej sukcesji biskupów - kapłaństwo i Eucharystię (...) Kościół katolicki i Kościół ormiański są spadkobiercami długiej historii wzajemnego szacunku i uważają, że ich ODMIENNE TRADYCJE TEOLOGICZNE, LITURGICZNE I KANONICZNE NIE SA SPRZECZNE, ale raczej wzajemnie się uzupełniają 

- cyt. za Osservatore Romano polskie wydanie 2001 nr 3, s.24.

Podkreśliłem właśnie dużymi literami te jakże znamienne słowa. Historia zatoczyła koło, słowa które jeszcze 100 lat temu byłyby nie do pomyślenia dzisiaj padają z ust zwierzchników dwóch Kościołów - a jednocześnie każdy z nich pozostaje przy swojej wielowiekowej tradycji które nie są sprzeczne, one uzupełniają się.

Tak więc nie uważam, aby problemem było odkrywanie naszej przeszłości i czasem nowa interpretacja wydarzeń historycznych i sporów teologicznych. O tym zawsze trzeba rozmawiać, tym bardziej, że nie są to kwestie dogmatyczne.

Wystarczy przecież tylko uzmysłowić sobie, że ekumenizm nie jest odkryciem naszych czasów. Zawsze istnieli zwolennicy dialogu religijnego - tylko ich głos był zbyt nikły i cichy, a wystarczyło chociażby przeczytać słowa Ormianina żyjącego w XII wieku - Nersesa z Lambronu .który tak pisał:

Jeśli o mnie chodzi - Ormianin jest jak łacinnik, łacinnik jak Grek, Grek jak Kopt, Kopt jak jakobita (...) Dzięki łasce Chrystusa łamię wszystkie dzielące nas bariery, dzięki temu moje dobre imię sięga Kościołów - łacińskiego, greckiego i jakobickiego, jak również do Armenii, gdyż pozostaję niewzruszony pośród nich, nie skłaniając się ku ich partykularnym tradycjom

- cyt. za K. Sopka - Armenia Christiana, s. 294 - Kraków 2002.

Temu właśnie ma służyć znajomość Tradycji, poznaniu i uzmysłowieniu sobie jak bardzo różnorodne jest chrześcijaństwo. Tradycja ma służyć wszystkich wierzących a nie tylko jak pisał ten żyjący 800 lat temu Ormianin "partykularnym tradycjom".

Dzisiaj, coraz bardziej odczuwamy, jak bardzo niewłaściwe są "partykularne interesy", jak bardzo potrzebna jest nam jedność i powrót do źródeł. Świat zmienia się na naszych oczach i tym bardziej potrzebuje odnowy, gdyż zbyt łatwo ulegamy złudzeniu względnej stabilizacji, a tym samym szybko możemy ulec "trzyrogiemu demonowi" - "żarłoczności, próżności i nieczystości" o czym tak przejmująco pisze Jan Klimak w "Drabinie raju" (Rozdział 27/B 44):

Pewnego razu siedziałem w swej celi, pogrążony w lenistwie. Zamierzałem zrezygnować i myślałem o opuszczeniu celi. Wtedy przyszli do mnie jacyś mężowie i zaczęli błogosławić mnie jako hezychastę. Duch lenistwa ulotnił się natychmiast, przegnany przez próżność, ja zaś zdumiałem się, z jaką szybkością i łatwością trzyrogi demon rozprawił się z pozostałymi duchami.

Niesłychanie łatwo ulec wszelkim możliwym złudzeniom jakie podsuwa nam świat i dlatego warto nieustannie pamiętać o ostrzeżeniu jakie możemy znaleźć w traktacie Izajasza Anachorety:

20. Bracie! Przypatruj się sobie codziennie, badaj swoje serce, czy jest w nim jakaś namiętność w obliczu Boga? I wyrzuć ją ze swojego serca, aby nie zapadł na ciebie ciężki wyrok.

A przecież, zawsze, nawet w obliczu największego zagrożenia, nawet wtedy gdy opuszczają nas siły i może wydawać się, że nie jesteśmy w stanie poradzić sobie ani z własnymi słabościami, ani z zagrożeniami zewnętrznymi, i gdy górę bierze lenistwo - warto pamiętać, że "...we wszystkim, co czynisz, trzymaj się Boga, ponieważ przygląda się każdej twojej myśli, a nigdy nie będziesz grzeszył. Jemu chwała na wieki. Amen." - tak brzmią ostatnie słowa traktatu Izajasza Anachorety. Niesłychanie proste słowa, ale słowa które niosą jakże pozytywne przesłanie. Takie właśnie słowa są korzeniami naszej cywilizacji i na nich budowano przyszłość, zwłaszcza wtedy gdy wydawało się, że świat zginie w ogniu pożarów.

Nauka lubi porządek, a już zwłaszcza ludzie o poglądach racjonalistycznych nieustannie podkreślają potrzebę dokładności. Problem polega na tym, że taka dokładność nie zawsze jest możliwa, bo jak tak naprawdę określić kiedy w dziejach świata kończy się jedna epoka a zaczyna następna? Ale w szkołach wymaga się jednak podawania konkretnych dat. I tak najczęściej przyjmuje się, że koniec starożytności wyznacza kres panowania ostatniego rzymskiego cesarza Romulusa Augusta czyli rok 476. I jeszcze jedna, znamienna data ,ważna dla nas - data powstania Unii Europejskiej związana z tzw. deklaracja Schumanna czyli rokiem 1950.

Tylko, czy tak naprawdę, są to daty które warte są zapamiętania? Czy koniec Imperium Romanum a tym samym koniec starożytności to data abdykacji ostatniego, marionetkowego cesarza?

Przenieśmy się za pomocą wyobraźni nad Ren w okolice dzisiejszej Moguncji. Oto zimowy, mroźny dzień 31 grudnia 406 roku. Na granicy rozciągającej się wzdłuż liczącego ponad 1000 km Renu stoją liczne strażnice strzeżone przez legiony rzymskie. Za rzeką ciągną się nieprzebyte puszcze - dzika kraina zaludniona przez barbarzyńskie plemiona. Ale tej mroźnej nocy na rzymską Galię runęły zastępy trzech plemion germańskich Wandalów, Swebów i Alanów. Ta noc zmieniła na zawsze losy krajów określanych jak Zachód. Tej mroźnej nocy następuje tak naprawdę kres Rzymu i kres pax romana.

Dla współczesnych było to wydarzenie tak doniosłe, że znamy dokładnie datę dzienną tego ataku. Liczne świadectwa opowiadają o grozie tych dni. Wydawało się, że zbliża się naprawdę koniec świata. Nawet do pustelni św. Hieronima w Betlejem docierają niosące grozę relacje z tej pożogi nocy grudniowej i w r. 409 pisze on znamienne słowa: - "Co jest ocalone, jeśli ginie Rzym!"
A tak opisuje wydarzenia tamtych dni Oriencjusz biskup Auch miasta leżącego w Akwitanii czyli na południu dzisiejszej Francji:

Wszyscy w umęczeniu oczekują końca starego świata , a już nadchodzą jego dni ostatnie. Spójrzcie, jak szybko śmierć zwyciężyła świat i ileż potężnych ludów rzuciła na kolana siła wojny... Cała Galia dymiła jak wielki stos.

Nawała ludów określanych jako barbarzyńskie przetoczyła się przez kraje dzisiejszej zachodniej Europy jak walec. Jedynie nieliczne miasta stawiły skuteczny opór, tak jak chociażby Tuluza gdzie obroną kierował biskup Eksuperiusz. Nawet dumny Rzym musiał otworzyć bramy przed wodzem Wizygotów Alarykiem i 24 sierpnia 410 rok cały ówczesny świat obiegła hiobowa informacja - Roma capta - Rzym padł.

Negocjujący z zwycięskim wodzem przedstawiciele Rzymu usłyszeli żądania - oto jego żołnierze zabiorą z miasta wszystko co przedstawia jakąkolwiek wartość . Żądania powyższe wzbudziły gwałtowne protesty.

- Ależ - histerycznie zareagowali wysłannicy - co nam wobec tego pozostanie?

Alaryk zrobił pauzę: - "Życie".

Co jest tak naprawdę warte w świecie, który każdego dnia może przynieść zniszczenie i pożogę która zmiecie to co materialne? Czy potrzeba dopiero grozy zniszczenia aby docenić to co nieprzemijające?

Nadzieja dla ginącego rzymskiego świata i dla Europy opanowanej przez plemiona germańskie zakładające na gruzach dawnego imperium nowe państwa przyjdzie z najbardziej nieoczekiwanego kierunku.

Oto w czasie zawieruchy w r. 432 ląduje na brzegu Irlandii - wyspy leżącej poza rzymskim limesem - Patryk, samotny kapłan ale już biskup i oto dokonuje się niezwykły cud. Oto jeden człowiek w trakcie 30 lat swojej posługi dokonuje rzeczy niezwykłej. Gdy umiera w roku 461 może z dumą powiedzieć że oto zastał Irlandię pogańską a pozostawił chrześcijańską.

Kres Rzymu nie nastąpił wraz z abdykacją ostatniego cesarza - on nastąpił ostatniego dnia roku 406, podobnie jak zjednoczenie Europy nie dokonało się w 1950 roku - ono tak naprawdę dokonało się w r. 432

Dlaczego właśnie wtedy? - Otóż to właśnie Irlandczycy, a konkretnie mnisi irlandzcy, ocalili naszą cywilizację. Bo to ich dziełem było zachowanie tradycji i spuścizny cywilizacji grecko-rzymskiej. Po prostu nieustannie przepisywali księgi. I to dzięki nim znamy nie tylko pisma Ojców Kościoła, ale także wszelkich myślicieli umarłego już świata. I nawet jeżeli te pisma uważali wręcz za szkodliwe dla wiary - to jednak je przepisywali. Następne wieki, to ich nieustanna wędrówka po całej ówczesnej Europie, a w ślad za nimi na dwory nowo powstałych królestw trafiały także księgi. Nie czynili tego dla własnej chwały lecz - "pro amore Dei"

Dlaczego snuje te historyczne rozważania? Oto dzisiaj, tak jak w 406 roku za granicami dzisiejszego świata gromadzą się cienie. Wtedy też na tereny Imperium przenikały nieliczne na razie grupy członków plemion barbarzyńskich zwabionych potęgą pieniądza i omamione dobrobytem. Podobnie dzieje się i dzisiaj i podobnie jak wtedy pozornie zjednoczona Europa przyciąga swoją potęgą finansową, złudnym pojęciem tolerancji - tylko, że podobnie jak Rzym buduje swoją potęgę nie na tradycji, na wspólnych korzeniach, tylko wręcz odwraca się od nich tyłem.

Dzisiejsza Europa uważa, że jej zjednoczenie nastąpiło dopiero w ostatnich latach wraz z podpisywaniem kolejnych traktatów, stworzeniem konstytucji i przyjmowaniem nowych krajów w swoje szeregi. Czym to się różni od rzymskich podbojów i odgórnego narzucania swojego prawa dla innych narodów?

Europa zapomniała że tak naprawdę została stworzona przez tych prostych mnichów irlandzkich o których z taką pogardą wyraził się XIX wieczny premier angielski, przedstawiciel nowego, oświeconego społeczeństwa B. Disraeli:

Irlandczycy nienawidzą naszego porządku, naszej cywilizacji, naszego dynamicznego przemysłu, naszej czystej religii... Ich idea ludzkiego szczęścia to na przemian klanowe burdy i nieokrzesane bałwochwalstwo - czyli katolicyzm.

Czy powyższe słowa czegoś nam nie przypominają? Czy w podobny sposób dzisiejsze oświecone elity nie mówią  już nie o konkretnym narodzie, tylko w ogóle o chrześcijaństwie?

Warto zadać sobie pytania o przyszłość, i jednocześnie  sięgnąć do pamięci historycznej - tym bardziej że nad zadufaną i sytą Europę ponownie nadciągają groźne chmury i ponownie tylko chrześcijaństwo stoi na straży prawdziwego humanizmu.

Irlandzkie krzyże sprzed półtora tysiąca lat nieustannie stoją i przypominają o chrześcijańskich korzeniach naszej cywilizacji i wzywają  Europę słowami hymnu przypisywanego apostołowi Irlandii św. Patrykowi do nieustannego powrotu do korzeni, gdyż podnosimy się dzięki:

Wstaję dziś
Za sprawą potężnej mocy wezwania Trójcy Św.,
Za sprawą wiary w troistość Boga,
Za sprawą wyznania głoszącego jedyność
Stwórcy Stworzenia

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama