Lepiej dać człowiekowi pracę niż jałmużnę - mówi się. To może trzeba konsekwentnie?
Jak to mówili o św. Franciszku jemu współcześni? „Franciszek Dziurawy Kosz”? Bo tyle rozdawał, że w „koszu” zaczynało brakować? Nie wiem czy to prawda czy literacka legenda, ale mnie się to „imię” świętego z Asyżu kiedyś bardzo spodobało. Celnie ujmowało hojność uprawianego przezeń rozdawnictwa. Wielu nazywało to marnowaniem. I w sumie mieli rację, bo rozdawnictwo ma to do siebie, że nikomu w zasadzie nie przysparza bogactwa, ani obdarowującemu ani obdarowanym. Ale raczej pochwalamy taką postawę, prawda? Tak jak postawę wielu świętych, hojnie rozdających jałmużnę. Marnującym zasoby - wielu by powiedziało - które można by lepiej wykorzystać.
I o tym marnowaniu, trochę przekornie, chciałbym dziś pisać. Przyznam, że z pewną konsternacją słucham od jakiegoś czasu pełnych oburzenia doniesień o tym, jak to na potęgę marnujemy żywność. Nie, nie ogólnie „zasoby”. Bo owe „zasoby” bywają nieodnawialne, więc warto pomyśleć też o przyszłych pokoleniach. Chodzi tylko i wyłącznie o marnowanie żywności. Produkowanej w świecie w miarę na bieżąco. Czy to faktycznie tak wielkie przestępstwo?
Niestety, nie żyjemy już dziś w czasach, kiedy tego czego nie zje człowiek, zje trzymany w komórce prosiak. O marnowanie jedzenia w domach więc nietrudno. Bo trudno ściśle zaplanować ile się zje. Nietrudno też hurtowniach, sklepach czy restauracjach, gdzie popyt na towar bywa zmienny, a gdzie dodatkowo jeszcze działają nieubłagane prawa dotyczące „terminu zdatności do spożycia”. Skandal? Też mi się to generalnie nie podoba. A wielki niesmak czuję dla organizowanych tu i ówdzie zabaw, polegających na rzucaniu jedzeniem (owcami) . Nie rozdzierałbym jednak z tego powodu szat. To marnotrawstwo ma swoje plusy.
Od razu powiem, że nie przekonuje mnie argument typu „można było tę żywność wysłać głodującym w Afryce”. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie można było. Nie tylko dlatego, że to drogie przedsięwzięcie. Głównie dlatego, że nikt raczej z góry nie planuje, że tyle a tyle pójdzie na zmarnowanie. Zarówno w domu, jak i w sklepach, hurtowniach czy u producentów. Ci zdecydowanie woleliby wszystko sprzedać. Ale jak nie poszło... Po drugie i ważniejsze: tego rodzaju rozdawnictwo to „najlepszy”, wypróbowany już zresztą, sposób na zniszczenie miejscowej produkcji. Wysyłanie żywności krajom biednym ma sens w sytuacji klęski żywiołowej, np. długotrwałej suszy. Wysyłane poza takimi sytuacjami zalewa rynek tanim czy nawet darmowym towarem i sprawia, że miejscowi, ciężko pracujący producenci, swoich wyrobów nie mogą sprzedać. To może tę żywność trzeba by rozdać naszym ubogim? Ot, jedzenie z krótkim terminem ważności dać tym, którzy mają mało? Można. I tak się czasem robi. To jednak tylko łatanie dziury. Problemów tych ludzi takie rozdawnictwo na dłuższą metę nie załatwia. I trudno robić z tego rozwiązanie systemowe. Bo - podobnie jak w przykładzie z Afryki - jeśli systemowo będziemy rozdawać, to ilu zechce kupować?
A plusy tego marnowania? Po pierwsze ta zmarnowana żywność to ileś tam rolników i pośredników, którzy mogą zarabiać i nie ustawiać się w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. Że dać pracę komuś, kto chce pracować, to jednak ważna sprawa, nie trzeba chyba przekonywać. Po drugie, i znów ważniejsze: to marnotrawstwo jest dodatkowym buforem bezpieczeństwa na wypadek jakiejś katastrofy; gospodarka żywnościowa staje się bardziej stabilna, mniej podatna na wstrząsy. Tak, każde państwo ma jakieś tam zapasy. Ale chyba lepiej, jeśli wytwarzający produkują jej więcej, niż tylko "na styk" i generalnie jest ich więcej. Magazyny nie są z gumy i nie da się nie wiadomo ile zebrać na zapas. Gdy przyjdzie nieurodzaj albo zaraza na hodowle zwierząt, jest szansa, że ta marnowana dotąd część żywności stanie się masą w jakiejś mierze uzupełniającą braki.
Niby to takie oczywiste. Skąd więc te potępienia dla marnowania żywności? W pewnej mierze to przestroga ze strony tych, którzy doznali głodu. Na pewno jest to też efekt naszych utrwalonych i słusznych zapatrywań, że jedzenie trzeba szanować. Trochę też biorą się z myślenia, że skoro tylu wokół nas głodnych, to trzeba by im dać, choćby za darmo. Myślenia, hm... trochę chyba jednak oderwanego od znajomości realiów dotyczących biedy czy głodu w naszym kraju. Obawiam się jednak, że ponoszący się w tej sprawie hałas to w dużej mierze skutek propagandy różnych ekologizmów, traktujących człowieka jak wrzód na zdrowej tkance świata przyrody. Człowiek wszystko robi źle. Nawet z dużo je i na pewno nie to co trzeba. Gdy więc marnuje, robi źle do kwadratu. Tymczasem, jak się zastanowić, to akurat z perspektywy ekologii nie ma powodu, by rozdzierać szaty. Ta zmarnowana żywność bardzo łatwo na powrót staje się częścią natury. Przy okazji mają co jeść nie tylko ptaki na wysypiskach, ale i wiele innych żyjątek. To naprawdę taki problem, że się tam bardziej rozmnożą, bo mają pod dostatkiem pożywienia? Przecież nie mamy nic przeciwko bioróżnorodności, prawda? Dlaczego przeszkadza nam bioróżnorodność wysypisk śmieci? A ilości dwutlenku węgla w przyrodzie, oskarżanego dziś o wszystko co dla przyrody najgorsze, takie marnotrawstwo żywności też nie zwiększa. Przecież mniej więcej tyle ile go w procesach gnilnych powstaje, zaabsorbują nowe płody ziemi…
No cóż… Można być jak owi potępiający św. Franciszka za rozrzutność. A można spojrzeć szerzej. I zauważyć, że to marnowanie żywności nie takie znowu straszne jak się je maluje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.