O tym, jak ojciec Joachim zapukał do przyjaciela w drodze do nieba i czy warto modlić się za dusze czyśćcowe, z benedyktynem o. Leonem Knabitem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Taka skondensowana ciemna noc?
– Tak! On jęczał: „Jestem śmieciem, gnojem. Nie zasługuję na miłosierdzie”. Chwila oddzielenia duszy od ciała jest na pewno bolesna. Przecież sam Jezus bał się śmierci i wołał na krzyżu: „Czemuś Mnie opuścił”. Wierzę jednak, że Pan Jezus może dać nam taką łaskę, że przejdziemy spokojnie. Jak Franciszek na spotkanie z „siostrą śmiercią”.
Czy mnich tyniecki umiera inaczej niż Jan Kowalski w szpitalu w Sieradzu? Towarzyszą mu inni bracia, modląc się nad łóżkiem?
– Bracia są. To prawda. Przez cały czas. To niesłychanie ważne, bo mówią, że nawet jak człowiek na zewnątrz nie daje oznak, że ma kontakt ze światem, to jednak sama świadomość, że ktoś stoi obok, trzyma za rękę, bardzo pomaga. Opowiem wam, jak odchodził ojciec Augustyn Jankowski. Kiedyś poczuł się bardzo słabo. Trafił do szpitala. Tam „wyrównali” mu serce i spokojnie spędził noc. Obudził się i jak przystało na warszawskiego księdza stwierdził: „Nie pójdę przecież do ołtarza nieogolony”. Nie zdążył odprawić tej Mszy. Trzask-prask i za pięć minut zmarł. Nie miał nawet czasu na zamartwianie się. Pogadał chwilę, zasłabł i zmarł. Śmierć nie jest demokratyczna – każdy z nas odchodzi inaczej.
Przyjaciel Ojca, dominikanin Joachim Badeni, szelmowsko uśmiechał się: „Śmierć? Każdemu polecam”. Dzień przed śmiercią podobno powiedział braciom: „To będzie jutro”. I było jutro.
– Z ojcem Joachimem związana jest niezwykle ważna historia. Muszę wyjaśnić jedno: ja nie wierzę w duchy. Wierzę w Ducha. Nie miewałem w życiu żadnych prywatnych objawień czy widzeń. Nic z tych rzeczy. Ale pamiętam świetnie noc sprzed pół roku. Obudziło mnie wyraźne pukanie do drzwi. Wygramoliłem się z łóżka, patrzę: trzecia w nocy. Pukanie było bardzo wyraźne. To nie był sen. Wstałem, otwieram drzwi, na korytarzu nikogo. Cisza, pustka. Pomodliłem się: może komu to potrzebne? O świcie dostałem SMS-a: „Przed paroma godzinami zmarł o. Joachim Badeni”.
Przyszedł pożegnać się z przyjacielem?
– Nie wiem. Tak to odebrałem. W drodze do nieba zapukał do Tyńca…
Te światy są naczyniami połączonymi? Czasami słyszałem opowieści: w rodzinie zmarł mąż. Po latach wdowa borykająca się z problemami finansowym westchnęła: „Jasiu (to imię męża), zrób coś”, i nagle pojawiała się możliwość zarobienia jakiejś sumki…
– Konkret: telefon sprzed dwóch dni. Dzwoni do mnie doktor, człowiek wielkiego zawierzenia, związany z Janem Pawłem II, ufający ojcu Pio. Ma żonę chorą na raka. Kobieta mocna, energiczna, tryskająca życiem, ale choroba sprawia, że staje się jak stół toczony przez korniki: na zewnątrz pięknie, ładnie, a w środku coraz gorzej. I nagle ten lekarz mówi: „Śnił mi się ojciec Joachim Badeni. Uśmiechał się: »Nie martw się, żona jest zdrowa! Wszystko w porządku«”. Niezwykle wyraźny sen. Rano jadą na badania, a lekarz mówi: „Wszystko jest w porządku, proszę przyjechać na kontrolę za pół roku. To prawda, niczego nie wymyślam…
Powiedział kiedyś Ojciec, że tajemnicę ojca Joachima odkryjemy dopiero po jego śmierci. Co to znaczy?
– Jego świętość nie była nachalna. Tak jak Jana Pawła II. Tłum krzyczał: „Santo subito”, ale teraz z dnia na dzień dowiadujemy się, że on na szczęście był normalnym człowiekiem, twardo stąpającym po ziemi i nie wszystko mu się tak do końca udawało. Miałem kiedyś do czynienia z panią Hanną Chrzanowską – pielęgniarką. Dziś jest kandydatką na ołtarze. Znakomita kobieta, tryskająca humorem, zaradna, oddana całkowicie chorym. Gdy przesłuchiwano mnie jako świadka w czasie procesu beatyfikacyjnego, odpowiadałem na mnóstwo pytań. I na każde uczciwie odpowiadałem „tak”. A potem usiadłem w celi i podrapałem się po głowie: „Leon, bez mizdrzenia się, przecież gdyby te pytania dotyczyły ciebie, na wiele z nich musiałbyś odpowiedzieć »nie«”. I pomyślałem: „Co się stało? Dlaczego zaciągnąłem ręczny hamulec?”. Świętość takich ludzi jak o. Badeni czy pani Hanka rozbłyska dopiero po śmierci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).