O tym, czy mistrzostwo Piasta może być duchową lekcją, i o Bogu, który kocha proch, opowiada o. Wojciech Kowalski.
Marcin Jakimowicz: Jest Ojciec strapiony czy pocieszony, używając nomenklatury Loyoli?
O. Wojciech Kowalski: Jestem pocieszony.
O, tego się nie spodziewałem. (śmiech) Po wysłuchaniu rekolekcji o kryzysie myślałem, że u Ojca działa cykl: strapienie, a zaraz potem... strapienie.
Wystarczy już tego strapienia! Święty Ignacy mówi wyraźnie: po strapieniu zawsze przychodzi pocieszenie.
Czy na to pocieszenie miało wpływ mistrzostwo Piasta Gliwice?
Bez wątpienia. Wpisało się ono w celebrację pocieszeniową.
Gdy przed rokiem Piast balansował na krawędzi Ekstraklasy, ludzie nie dawali za niego pięciu groszy. Typowa reakcja nad Wisłą? Zmiana trenera. Klub jednak zaufał Fornalikowi, dał mu spokojnie popracować. Patrząc na to jak na duchową metaforę: w kryzysie trzeba być wiernym trenerowi i dać mu czas?
Żyjemy w kulcie zmian, a trzeba stałości, wierności, zaufania, odczytywania życia w kluczu „miłość cierpliwa jest”. Klub zaufał trenerowi, choć miało się wrażenie, że nie jest dobrze. Piast w poprzednim sezonie nie grał źle, ale brakowało szczęścia, bramek. Zaufano szkoleniowcowi i czas pokazał, że była to najlepsza decyzja. Przekładając to na język duchowości: mamy dobre narzędzia. Zaufajmy trenerowi. Nie działajmy wedle zasady Ekstraklasy „jeśli coś nie idzie, zmieniamy trenera, bo jest nacisk na wyniki”. Wyniki przyjdą, spokojnie.
Spokojnie? Mówi to Ojciec do pokolenia, które zmienia wszystko na nowy model. Młodzi mówią: „Mam kryzys. Chcę, aby się jak najszybciej skończył. Najlepiej jutro”.
Odpowiadam: „Nie da się”. Abraham czekał na syna 25 lat. Wielokrotnie zmagał się z wątpliwościami: Wracam. To nie ma sensu. A może Izmael zostanie dziedzicem? Dlaczego mówimy o owocach Ducha Świętego? Bo owoc musi dojrzeć. Mówimy o owocu, nie o pestce. A wracając do Piasta: przez lata klub grał w II lidze. Fornalik stworzył team z zawodników, których nie chciały wielkie kluby. Przez rok oglądaliśmy systematyczną, pełną pasji pracę trenera i zespołu oraz znakomitą atmosferę w ekipie. Ta drużyna to grupa kolegów, co także ma znaczenie dla sposobu gry.
Co zrobiliby jezuici, gdyby ktoś, zgłaszając się do was na formację, zaczął CV od zdania: „Niech będzie przeklęty dzień, w którym się urodziłem…”?
Myślę, że zaczęlibyśmy z nim rozmawiać.
To dobrze, bo dalibyście szansę Jeremiaszowi…
Zachwyca mnie zasada Ignacego: „Ocal zdanie bliźniego”. Człowiek zaczyna coś z siebie wyrzucać. Czy mam go od razu uznać za wariata? Ignacy proponuje: wsłuchaj się w niego, daj mu czas, ocal jego zdanie. Przed 21 laty jako neofita (uciekłem przed wojskiem na politologię) spotkałem się z powołaniowcem jezuitów. Zapytał, dlaczego chcę wstąpić do zakonu. „Bo wszystko wokół to marność!” − odparowałem. Pewnie popatrzył na mnie jak na dziwaka, ale nie odesłał z kwitkiem…
…zbuntowanego punkowca z Gliwic.
Miałem wtedy długie włosy. Powiedziałem tak, bo był to język neofity. Tomek Budzyński po nawróceniu mówił: „Dotąd żyłem w śmierci. Chrześcijaństwo jest dla mnie wejściem w życie”. Tak to czuł.
Ojcowie pustyni mawiali: „Przeżywasz kryzys? Nie wychodź ze swojej celi, nie szarp się. Przetrwaj, czekaj, aż Bóg zainterweniuje”.
Myślimy, że gdy zmienimy otoczenie, będzie lepiej i wszystko się poprawi. To iluzja. Jeśli masz chore serce, to prawdopodobnie wszędzie będziesz się męczył i czuł się ze sobą źle. Wszystko nosisz w sobie. Na szczęście Bóg wychowuje nas cierpliwie. Potrafi budować na gruzach i wierzy, że nauczymy się radzić sobie w przeciwnościach.
Pamięta, że jesteśmy prochem.
Doskonale pamięta. A czego można oczekiwać od prochu?
Kiedy Jonasz zaczął się modlić? Gdy gasło w nim życie. Kiedy Bóg zainterweniował w Egipcie? Gdy lud zaczął wołać. Trzeba krzyczeć? Nie wystarczy Mu powiedzieć, w jakiej kondycji jesteśmy?
Nie trzeba zdzierać gardła. Chodzi o krzyk serca. Szczery, rozrywający kokon pobożności, religijności. O krzyk poszukujący esencji życia − samego Boga. O akt, w którym wiemy, że absolutnie wszystko musimy postawić na Niego. Nie ma innej opcji… Może się na to zdobyć tylko ktoś, kto doszedł do ściany. W chwili gdy czynniki ludzkie, które dotąd działały, przestają to robić, otwiera się szczelina na przyjęcie łaski. Dochodzimy do granicy. I co dalej? Pan Bóg nie potrzebuje takich doświadczeń. To my ich potrzebujemy. Wydaje się nam, że jesteśmy samowystarczalni, ale życie boleśnie to weryfikuje. Przychodzi kryzys i w pewnym momencie w ten stan wchodzi Pan Bóg. Ale kiedy już to robi, człowiek wie, że to jest On. Ignacy, który przeżył to na własnej skórze, nie miał wątpliwości: „Strapienie się kiedyś skończy. Przyjdzie Pan”.
Jak o takim doświadczeniu opowiedzieć osobie tkwiącej po uszy w ciemności?
Problem polega na tym, że takiej osobie wydaje się, że kryzys nigdy się nie skończy. Nie widzi żadnego wyjścia. A trzeba cierpliwie przeczekać ten czas, wyczekując pocieszenia. Nie biernie, ale pomagając sobie tym, co daje nam choćby minimalną radość, wytchnienie, co nas podtrzymuje. Emocje krzyczą: „Jest czarna rozpacz i najlepiej się powiesić”. Nie można ufać temu wrzaskowi. Inna sprawa, że każdy uczeń musi mieć doświadczenie zdrady, wejścia w swój Wielki Piątek. Piotr wyciąga miecz z pochwy i odcina ucho Malchosowi. Szczery gest – chce stanąć w obronie Mistrza, ale… to nie jest logika Jezusa. Potrzebny był Wielki Piątek, płacz, dojście do ściany, przeoranie cierpieniem, by Piotr pojął, o co w tym chodzi. A chodzi o doświadczenie przyjęcia miłości i miłosierdzia. Myślę, że zaufanie pojawia się, gdy dziecko nie ma już siły płakać, tylko zanosi się i chlipie. Nie ma już słów, by się skarżyć. Zdesperowany Loyola wołał: „Objaw mi się choć przez szczeniaka, a ja za nim pobiegnę”. Nie używał wzniosłych słów, litanii, modlitw… Miał tylko pragnienie Boga.
Słyszałem o księdzu, który przed Drogą Krzyżową ulicami Jerozolimy prosił Boga o to, by uczestniczyć choć po części w mistycznym cierpieniu Jezusa. W czasie przeciskania się przez spocony tłum na Via Dolorosa dopadła go biegunka. Upokorzony biegał po krętych uliczkach i wygrażał pięścią niebu: „Dlaczego mi to zrobiłeś? Nie tak miałem cierpieć”.
Zawsze „nie tak” mieliśmy cierpieć. Mamy wyobrażenia o tym, co powinno nas zbliżyć do Pana, jak powinny wyglądać nasza relacja czy cierpienie. Przychodzą małe, siermiężne doświadczenia i co? Mówimy: „To nie to”. Ignacy jest świetnym przykładem. Armata rozorała mu nogę. Piękny początek duchowej przygody. (śmiech) Pamiętam pewne zajęcia z duchowości. Studiowałem w Dublinie. Przyszedł irlandzki salezjanin i rzucił: „Jest przynajmniej czterdzieści definicji duchowości…”. Wyciągnęliśmy zeszyty, by pilnie notować. „Ja wam powiem tylko jedną: spirituality begins in conflict”. Duchowość ma początek w konflikcie. To było to! Dlaczego tak jest? Bo wówczas jesteśmy nadzy, bezbronni, szczerzy, prawdziwi. Krzyczą ludzie prawdziwi. Stoją nad otchłanią i wołają: „Uratuj mnie!”.
Bóg lubi takie „zamachy na siebie”?
Mam wrażenie, że często aranżuje takie sytuacje. Nie dla siebie. Dla nas. Nie chcę takich trudnych momentów, bo jestem konformistą i pragnę świętego spokoju. Chciałbym włożyć Pana Boga do mojej szufladki, by mi służył i spełniał moje życzenia. Doświadczenia, w których spadają z naszych oczu łuski, są błogosławieństwem. Trudnym, ale ten trud nas rozwija, przemienia, dzięki niemu dojrzewamy.
Właśnie, spadają łuski. Kościół w Polsce przeżywa oczyszczenie. A ja słyszę: „Przecież autorzy filmu o pedofilii nie mieli czystych intencji”.
A jakie to ma znaczne? Biblia mówi, że Bogu mogą służyć nawet pogańscy królowie.
„Sługa mój Nabuchodonozor” − mówił Bóg o tym, który wrzucał do pieca Jego proroków.
Film braci Sekielskich uderza w nas wszystkich, dlatego pierwszą naszą reakcją powinno być uderzenie się w piersi i wołanie o Boże miłosierdzie.
Nie miał Ojciec nigdy pokusy, by odejść z Kościoła?
Miałem. Miewam. Jednocześnie mam doświadczenie, że Chrystus obecny jest w Kościele, że to jest Jego Kościół. On mnie tu ocalił. Nie potrafiłbym być w innym miejscu. Ignacy widział skandale, zgorszenia, ale nie wybrał drogi na skróty. Nie poszedł drogą Lutra czy Kalwina, reformując religijność poza Kościołem. Powiedział: ślubujemy posłuszeństwo papieżowi. Jakikolwiek by nie był.
„W rzeczywistości duchowej kłamstwo, które wypowiadamy, staje się prawdą. Powtarzasz, że jesteś beznadziejny i zaczynasz w to wierzyć” – opowiada o. Radosław Rafał. Nasze słowa mają taką moc?
U Syracydesa czytamy: „Uderzenie rózgi wywołuje sińce, ale uderzenie języka łamie kości. Wielu padło od ostrza miecza, ale nie tylu, co od języka” (Syr 28,17). Można zabić słowem. Wulgarne odnoszenie się wobec kobiety kaleczy jej serce. Gorzkie słowa mogą sprawić, że w duszy będzie się rozwijać gorycz. Znam to. Ale też wielokrotnie miałem odwrotne doświadczenie – że słowa podnoszą. Na tym polega m.in. sakrament pojednania. Ja, grzesznik, jestem przyjęty, a słowa, które słyszę, podnoszą mnie. Podnosi mnie czułość Boga. Gdy tkwisz w kryzysie, dobrze jest z kimś porozmawiać. Między innymi po to, by usłyszeć dobre słowa, inne niż te, którymi bombardują cię emocje. Mam proboszcza, przyjaciela. Mówię mu: „Bóg przychodzi do naszej wspólnoty i każdemu daje łaskę. A mnie pomija”. Popatrzył na mnie i rzucił: „Ale ty się chłoszczesz!”. Takie emocje mnie bombardowały. Ignacy mówi: „Włącz rozum, pomyśl o pocieszeniu, przypomnij sobie, jak Bóg działał w przeszłości. Ileż razy cię już wyprowadzał z bagna”. Emocje mogą oszukiwać i zniekształcać prawdę. Mówią, że ugrzęźniemy w ciemności. Myślę, że w to właśnie wszedł Judasz. I tam pozostał. Skończył inaczej niż Piotr. Może dlatego, że widział w Jezusie tylko Nauczyciela (nazywał Go „Rabbi”), a Piotr wołał: „Mesjaszu”? A skoro jest Mesjaszem, to znaczy, że może uratować, znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Mrok nie jest ostatnim słowem. W tym tkwi moc i sedno chrześcijaństwa: życie ostatecznie wygrywa. „Ze śmierci życie, z ciemności blask” – woła Tomasz Budzyński i myślę, że doskonale wie, o czym śpiewa.•
O. Wojciech Kowalski SJ - ur. 1973 r. duszpasterz młodych, wokalista drapieżnego Against All Odds i pulsującego reggae Izaiasha.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).