Wzajemna niechęć czy nawet nienawiść mają w sobie coś z zarazy. Ale na tę chorobę duszy jest lekarstwo.
Wspominaliśmy wczoraj rocznicę napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę. Padło przy okazji sporo słów. Między innymi o tym, że nienawiścią nie obroni się ani pokoju w świecie, ani Polski. I że w obliczu narastającej agresji, podziałów i waśni chrześcijanin musi włączyć się w dzieło rozbrojenia ludzkich serc z nienawiści i chęci zemsty. To akurat myśl z homilii biskupa polowego Józefa Guzdka. Wygłosił ją podczas Mszy w katedrze polowej, gdzie z udziałem władz i weteranów odprawiana była rocznicowa Msza. Apel ze wszech miar słuszny. Tylko czy biorący udział w tym nakręcaniu wzajemnej niechęci odniosą go do siebie?
Mam rację, więc mój przeciwnik w dyskusji mieć jej nie może. A skoro mam rację, głoszę prawdę, to muszę jej z całych sił bronić przed wszelki kłamstwem, głupotą i złą wolą. Nie patrząc na ofiary. Jeśli więc czuję, że zostałem zepchnięty do defensywy używam wszelkich sił i środków, by odzyskać przewagę. Wszystko jest dozwolone, możliwy każdy sojusz, bo przecież chodzi o rację, o prawdę! Gdy mam przewagę też używam wszelkich sił i środków. Po to, by moja prawda ostatecznie zwyciężyła, a poglądy przeciwników stały się co najwyżej ciekawostką historyczną. Oj, w takich wypadkach można użyć nawet oręża nawoływania do pokoju i pojednania! Oczywiście nie myślę tu o biskupie Guzdku i innych, szczerze do tego nawołujących. Raczej o tych, dla których to nawoływanie jest jeszcze jednym sposobem na zamknięcie ust inaczej myślącym. I daniem pretekstu do zadania kolejnego ciosu, że proszę, nasi przeciwnicy nie chcą pojednania, znów zaczynają.. A gdyby siedzieli cicho tak byłoby dobrze i spokojnie, tak bezstresowo moglibyśmy wprowadzać w życie swoje słuszne wizje...
Sytuacja bez wyjścia? Tak by się mogło wydawać. Świętych racji, prawdy, nie wolno dla niczego poświęcać. Tak myśląc wielu nie ma skrupułów, że dąży do konfrontacji. W ich mniemaniu pokój i pojednania możliwe są tylko na grobach przeciwników (grobach w przenośni oczywiście). W myśl zasady, że przegrani nie mają racji. Ale jest w tym myśleniu poważna luka. Otóż prawda zawsze powinna iść w parze miłością. Jeśli w tę obłąkaną wojnę o racje wrzucimy tylko jedną dodatkową zasadę – odnoszenia się do wszystkich z szacunkiem – wszystko się zmieni. A prawda nie ucierpi.
A konkretnie? Proponuję użyć jako miernika mojego szacunku dla bliźniego tego, o czym mówił Jezus; „Wszystko co byście chcieli, by ludzie wam czynili, i wy im czyńcie”. Po prostu muszę myśleć, jak sam bym się czuł, gdyby ktoś potraktował mnie tak, jak ja traktuję bliźniego. Także używając w dyskusji z nim takich a nie innych słów. Tyle wystarczy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.