Beskid Niski, chwała na wysokości. Znów wylądowaliśmy za górami, za lasami. Na krótki detoks. Doskonale rozumiem o. Grzegorza Nazara, gdy rzuca: „Jestem w tej ziemi zakochany po uszy”.
Mijamy dwujęzyczną tablicę „Nowica”. Jeszcze ćwierć wieku temu nie było tu asfaltu, a nawet prądu! Elektryfikacja nastąpiła dopiero w 1972 roku. Dzicz, głusza.
– Ponieważ wieś była ukryta przed światem, to tu wracali pierwsi ludzie wysiedleni po akcji „Wisła” – opowiada o. Grzegorz Nazar, greckokatolicki proboszcz z Gorlic. – Często starsi Łemkowie zostawali na Ziemiach Odzyskanych, a tu wracały ich dzieci, które wraz z mlekiem matki wyssały ogromną tęsknotę do swej małej ojczyzny. W 90 proc. musieli wykupywać swe dawne zagrody.
Wszystko śpi. Typowa martwa natura.
Supełki
– Jeden z naszych kapłanów, o. Jarosław Madzelan, założył tu ośrodek dla młodzieży Sarepta. Pamiętam piękny obrazek z letnich rekolekcji: grupa młodych zamiast smartfonów trzymała w dłoniach sznurki i zaplatała na modlitewnych „czotkach” kolejne supełki. Powtarzali cicho: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Uczyli się Modlitwy Jezusowej.
Pojutrze święto Jordanu. Tego dnia przez Beskid, Bieszczady i Polesie popłynie biblijna rzeka, wody śmierci zmienią się w strumienie życia, a zmarznięty, stłoczony przy studniach tłumek zaśpiewa: „Na jordańskich falach czystych/ przywitał Chrystusa Jan./ Światłem promieni srebrzystych/ błysnął w górze tęczy łan”.
Do Beskidu Niskiego trzeba dojrzeć. Pamiętam swoje rozczarowanie, gdy jako nastolatek tuż po powrocie z Tatr Wysokich trafiłem w okolice Jasionki. Monotonia. Puste pola, wiatr. Kikuty drzew owocowych, spróchniałe deski z łemkowskich chyży, wsie, po których pozostało wspomnienie. Wówczas nie zrobiło to na mnie wrażenia. Krainę pachnącą żywicą i wschodnim kadzidłem odkryłem po latach. I odtąd wracam tu regularnie. Na krótki detoks.
Pomnik łyżki
O tej porze nie ma tu nikogo. W ciągu godziny jazdy krętymi drogami minęliśmy jedynie kilka samochodów. Aż nie chce się wierzyć, że w wiosce przed wojną mieszkało 1080 grekokatolików.
Ale dziwny znak drogowy! A nie… To wielka łyżka! – Łemkowskie wsie miały swoje „profile zawodowe”. W Nowicy mieszkali łyżkarze – wyjaśnia o. Nazar. – Co tu cenię najbardziej? Ciszę, spokój i dziką, nieskażoną naturę. Podobnie zresztą jak ci, którzy tu osiedli (wśród nich mnóstwo osób przyjezdnych, którzy zafascynowani prozą zamieszkałego w Wołowcu Andrzeja Stasiuka wybrali ten kawałek świata). Przed laty Nowicę budził ryk silników, a przez jej kręte uliczki mknął magurski rajd samochodowy. Ludzie byli „uziemieni”, nie mogli wyjść z chałup. Nic dziwnego, że skutecznie zablokowali w urzędzie tę sportową imprezę.
Kolejny zakręt. Zza drzew jaśnieją białe wieżyczki. To śliczna cerkiew Świętego Archanioła Michała w Przysłupiu. Wokół – żywego ducha. Są jedynie zające i sarny. Innych śladów na śniegu nie widać.
Młode pokolenie może być rozczarowane. Nie ma zasięgu. Ojciec Grzegorz przystaje na szczytach, by porozmawiać przez telefon, bo doskonale wie, że za minutkę, za zakrętem, już nie pogada.
Jak po grudzie
– Przyjechałem tu przed 15 laty i jestem w tej ziemi, w tych ludziach zakochany po uszy – opowiada o. Nazar. – Byłbym przeszczęśliwy, gdybym mógł zostać tu do emerytury. Początki nie były łatwe. Łemkowie to ludzie twardzi jak kamienista ziemia, z której muszą wyrywać plony. Zbyt wiele widzieli. Nie zabliźniła się jeszcze rana po operacji „Wisła”, gdy z dnia na dzień musieli opuścić chyże, które budowali ich dziadkowie. Trzeba zrozumieć ich historię. Ci ludzie muszą przekonać się do ciebie. Początkowo mówili o mnie „otiec Nazar”, dopiero po kilku latach usłyszałem „nasz otiec”. To był przełom w relacjach, a wierni otworzyli przede mną swe serca. Dziś są nieprawdopodobnie gościnni, serdeczni. Na Boże Narodzenie mam tak wiele zaproszeń, że niestety muszę odmawiać i prowadzić małą listę. (śmiech) Na stołach ląduje wówczas keselica – pyszny, biały, gęsty żur… Urodziłem się na północy, na Żuławach. Jestem typowym człowiekiem z depresji – śmieje się o. Nazar. – Gdy zacząłem uczyć się łemkowskiego, początkowo szło mi jak po grudzie, bo on jedynie pozornie brzmi jak ukraiński. Łemkowie zrozumieją Ukraińców, ale moi goście, kapłani zza wschodniej granicy, śmiali się: „Ja będę sprawował liturgię, ale ty sam spowiadaj”. Łemkowie mówią jedną z trzech góralskich gwar ukraińskich (są wśród nich jeszcze bojkowska i huculska). À propos Hucułów. Przed nami cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego w Gładyszowie. Stawiali ją cieśle z Huculszczyzny. W 1936 r. parafia liczyła 720 wiernych, a dziś wspólnie użytkują ją i rzymscy, i greccy katolicy.
Cisza jak makiem zasiał. Od czasu do czasu odezwie się jakiś kundel. Choć obecnie Łemkowie zamieszkują głównie rejony zachodniej i północnej Polski, ich ojczyzna znajduje się między rzekami Osławą na wschodzie a Popradem na zachodzie. Mieszkało tu pod koniec lat międzywojennych nieco ponad 100 tys. Łemków. Liczbę tę oszacowano przez podsumowanie ludności należącej do ukraińskiej grupy językowej w powiatach: nowosądeckim, gorlickim, jasielskim, krośnieńskim i sanockim. Współcześnie spotkać można tu wyznawców prawosławia i grekokatolików (ci stanowili niegdyś na Łemkowszczyźnie grupę dominującą – prawie 85 proc.).
Pole krwi
– Chrystos rażdajetsia! – kobieta pod cerkwią w Łosiu pozdrawia o. Grzegorza. Trwa okres Bożego Narodzenia, a pozdrowienia zmieniają się w zależności od okresu liturgicznego. Pasterze śpiewają, bydlęta klękają, radist z neba spadaje.
Okolica usiana jest cmentarzami. Łemkowskimi (czasem jedynie one pozostały po opustoszałych po akcji „Wisła” wsiach) i wojennymi. Są pamiątką po jednej z najkrwawszych bitew I wojny – bitwie gorlickiej, zwanej małym Verdun. Ramię w ramię leżą na nich Polacy spod Biecza, austriaccy żołnierze spod Grazu, Węgrzy i anonimowi wojacy z zabitych dechami ruskich wiosek.
W dniach 2–5 maja 1915 r. pod Gorlicami został przerwany front rosyjski. Dowództwo niemieckie postanowiło uderzyć na armię rosyjską z taką siłą, by zmusić ją do wycofania się z wojny.
Aż wióry lecą
Ojciec Piotr Kaczmar bierze do ręki dłuto. Z deski wyłaniają się kontury twarzy. W swym mieszkaniu ma już kilka podobnych wizerunków. Wśród nich – brodatego Charbela.
Posługuje w trzech cerkwiach: Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Łosiu, w Nowicy i Pętnej. Obie noszą imię św. Paraskiewy. Pochodziła z bułgarskiej rodziny, a jej imię przetłumaczone z greckiego brzmi: Piątek… To nie przypadek, otrzymała je na cześć męki Jezusa. Jako eremitka zamieszkała na Pustyni Jordańskiej, a wśród gości, którzy nawiedzali jej pustelnię, byli podobno nawet sami aniołowie.
Wielokrotnie przemierzałem Beskid Niski wzdłuż i wszerz, by odkryć ziemię, na której Wschód spotyka się z Zachodem, a ikona przesiąknięta jerozolimskim kadzidłem – z Summa theologiae Tomasza z Akwinu.
– Ludzie nauczyli się respektu do zimy. Drogi są odśnieżone. Nie zdarzyło mi się nie dojechać do kogoś z kolędą czy posługą – opowiada o. Nazar. Dojeżdżamy do Banicy.
Tu w sierpniu 1944 r. runął samolot mknący do powstańczej Warszawy z bazy Campo Casale koło Brindisi. Wynurzył się z mgły, a pilot w ostatnim momencie spostrzegł kontury chałup. Resztkami sił poderwał maszynę, by nie spadła na wieś. – Ludzie to zapamiętali i przez długie lata modlili się za ofiary katastrofy – opowiada o. Grzegorz.
Na pomnik lotników spadają leniwie płatki śniegu.
Wracamy do Gorlic. „Naciągnąłem na drzazgi gontów błękitną płachtę nieba. Będę malować od nowa wioskę w dolinie” – z głośników płynie piosenka Orkiestry pw. Świętego Mikołaja, patrona tych ziem.
„Zawsze będę tu wracał – pisałem przed laty. – Do wyludnionej Nowicy, zgliszcz Nieznajowej, opuszczonego cmentarza w nieistniejącej rozsławionej przez Stasiuka wiosce Czarne. Do Wołowca, gdzie mijające mnie samochody można policzyć na palcach jednej ręki. Z pewnością jest ich mniej niż kamiennych łemkowskich krzyży czy kikutów kapliczek, które wyrastają po bokach szosy”. Dotrzymałem słowa. Wróciłem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.