Z kropli składają się oceany

Najważniejsze, by przełamać obojętność i zrobić cokolwiek. Może to będzie kropla w morzu. Ale z kropli składają się oceany.

Reklama

Integracja możliwa?

Integracja to oddzielna historia. Najkrócej: tak, integracja jest możliwa. Ale nie wystarczy zapewnić ludziom bytu. Trzeba się jeszcze zaangażować. Trzeba poświęcić im czas, wprowadzić w rzeczywistość skrajnie różną od tej, którą znają, pomóc znaleźć pracę lub nauczyć zawodu, który mogliby wykonywać... Trzeba wspólnoty, grupy ludzi która się zaangażuje – mówił Piotr Żyłka z portalu deon.pl, który miał okazję spędzić sporo czasu w Taize, poznać i tych ludzi, i historie, i sposób działania.

Jeden z chłopaków, wychodząc już ze wspólnoty i idąc na swoje, powiedział: W moim kraju, po drodze, w obozowisku w Calais traktowali mnie jak zwierzę, więc i ja zacząłem się zachowywać jak zwierzę. Wy potraktowaliście mnie jak człowieka, przywracając mi tym moje człowieczeństwo. Dziękuję. Komentować tych słów chyba nie trzeba...

Ktoś z obecnych podczas spotkania na sali zapytał, czemu się tego nie robi. Owszem, robi się. Nie tylko w Taize, także w małych wioskach francuskich. Ale tak naprawdę, moim zdaniem odpowiedź podstawowa jest dość prosta: bo to więcej kosztuje niż dać pieniądze. Trzeba dać swój czas i zaangażowanie, włożyć wysiłek w rozumienie drugiego człowieka. I musi to zrobić nie instytucja, ale zwykły człowiek. Ktoś, kto potrafi – na przykład - nauczyć języka, zabrać na wycieczkę rowerową po okolicy, wytłumaczyć o co chodzi z podatkami i dlaczego brutto na pasku nie równa się netto w kieszeni. Komu by się chciało? Kto ma na to czas...? Zanim zaczniemy pytać, dlaczego się tego nie robi, warto zapytać siebie, czy nas by było na to stać?

Miłosierdzie jak wiara. Otrzymałem - przekazuję

Kilka dni, kilka spotkań modlitewnych. Kościoły dość pełne, ludzie w różnym wieku i różnego stanu. Modlitwa jest czymś, co każdy może zrobić. Nawet jeśli na pomoc finansową go nie stać lub to, na co go stać, wydaje się okruchem w morzu potrzeb. Modlitwa jest czymś, co zmienia świat, przede wszystkim przez przemianę naszych serc. Nawet jeśli wychodząc już nie pamiętamy, przecież kropla drąży skałę. Modlitwa jest koniecznością. Ale nie wystarczy się modlić. Trzeba też konkretnego czynu.

Bp Ryś w czasie homilii po raz kolejny powrócił do zdania, o którym mu powiedziano. „Rzygam tym miłosierdziem” - miał stwierdzić pewien ksiądz. Nie ma znaczenia, kto, i nie chodzi o ocenę. Najważniejsze jest pytanie, co doprowadziło człowieka, kapłana do takiej reakcji na centrum przesłania chrześcijańskiego.

Odpowiedź jest jedna: to, co słyszy, to bezustanne wezwanie „daj, daj, daj”. Niekoniecznie oczywiście pieniądze. Chodzi o poczucie, że stawia się go wobec ciągłego roszczenia. Myślę, że może to nie być wrażenie tylko jednego człowieka. Tymczasem z miłosierdziem jest jak z wiarą – mówił bp Ryś. Nie dajemy go z siebie, ale z tego, co sami otrzymaliśmy. Przekazuję to, co otrzymałem. Jeśli nie otrzymałem, nie przekażę, nie mam czego. To ważne, żeby w mówieniu o miłosierdziu nie umknęło to jedno podstawowe: na początku sami je otrzymaliśmy. Przede wszystkim od Chrystusa, to On jest miłosiernym Samarytaninem z przypowieści. My leżeliśmy przy drodze, pobici i konający. A może nadal leżymy? Jeśli tak, kto przy zdrowych zmysłach mógłby oczekiwać od nas miłosierdzia?

Trzeba otrzymać miłosierdzie, by dawać je innym, na wzór Chrystusa. Pytanie jednak, czy poczucie „otrzymałem” jest moim doświadczeniem? Czasem jest trudno, jeśli niewiele jest doświadczenia ludzkiego, jeśli dominuje głód i poczucie braku. Ale bywa też, że wolimy mieć poczucie, że sobie samym zawdzięczamy wszystko, co mamy i kim jesteśmy. Bywa tak, że nie chcemy zobaczyć siebie w tym, który leży przy drodze. W tym, który sam nie jest w stanie uczynić nic, który wszystko zawdzięcza miłosierdziu. Jeśli ktoś za wszelką cenę nie chce być wdzięczny, odmawia sobie samemu dającego radość poczucia obdarowania. Odmawia sobie doświadczenia, które pozwoliłoby mu dawać z radością, z nadmiaru tego, co otrzymał. Nie ze swojej krwawicy...

To bardzo ważny, a często pomijany, aspekt mówienia o miłosierdziu. Nie, to nie jest oczywiste. To trzeba powtarzać. Inaczej ludzie w którymś momencie zaczną „rzygać miłosierdziem”.

Najpierw sprawiedliwość

Wracając do uchodźców. Bardzo ważne słowa padły w Poznaniu z ust abpa Gądeckiego. O miłosierdziu – mówił – mówią i wierzący i niewierzący. Ale kompletnie inaczej je rozumieją. Dla nas, chrześcijan, miłosierdzie jest czymś, co podnosi człowieka, jest tym co przekracza sprawiedliwość. Nie należy go mylić z łaską czy litością. Nawet ze współczuciem. Żeby mówić o miłosierdziu, najpierw należy oddać człowiekowi to, co mu się słusznie należy. Słusznie, to znaczy na mocy natury i ustanowienia Bożego. W sprawie uchodźców nie o miłosierdziu trzeba mówić, a o sprawiedliwości.

Mocne słowa, bardzo dobitnie wypowiedziane. Nie wolno ich nie zauważyć, bo odwracają logikę naszego myślenia o kwestii pomocy. To nie nasza dobra wola, łaskawość i wielkość, że pomagamy. To nawet nie wyraz naszego chrześcijańskiego miłosierdzia. To tylko wypełnienie tego co sprawiedliwe. Słudzy nieużyteczni jesteśmy, wykonaliśmy to, co nam polecono.

I obyśmy kiedyś nie usłyszeli: Sługo nieużyteczny i gnuśny! lub nawet (co nie daj Panie Boże): Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść... "(...) Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili".

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama