W skupieniu się na miłosierdziu Bożym należy dostrzec wyraźny znak czasu. Początek dała temu s. Faustyna, Jan Paweł II mówił o nim właściwie stale, a Franciszek kontynuuje tę linię.
3. Bez caritas Kościoła nie ma chrześcijaństwa, to oczywiste; „kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1J 4,20b) – ta zależność jest nieusuwalna. W jednym z najwymowniejszych tekstów Ewangelii na ten temat Jezus mówi o sobie jako o głodnym, spragnionym, obcym, nagim, chorym, uwięzionym. Sytuuje siebie na peryferiach (Mt 25,31-46), na marginesie społecznym, stawia samego siebie w sytuacji egzystencjalnie skrajnej. Zarówno Stary Testament (zwłaszcza prorocy), jak i Nowy Testament atakują cynizm i hipokryzję tych, którzy pod pozorem prawowierności unikają uczynków miłosierdzia co do ciała, popadając tym samym w religijne pięknoduchostwo i pustosłowie: „Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: »Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!« – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 2,15-17).
Fakt, że chrześcijaństwo jest nie do pomyślenia i nie do praktykowania bez dobroczynności – w wymiarze indywidualnym i społecznym, relacji osobowych i rozwiązań instytucjonalnych – jest społecznie wysoce akceptowany i poza jakąkolwiek dyskusją. Jednak dla wierzących równie oczywiste powinno być przekonanie, że się do niej nie sprowadza, a quaestio caritatis stanowi element większej całości – pełni Prawdy o Bogu, człowieku i świecie, z której praxis życia chrześcijańskiego i jego etos się wywodzi. Brak tej doktrynalnej równowagi okazuje się – zwłaszcza w drugim przypadku – groźną pułapką i pokusą dziś częstą, a tym bardziej niebezpieczną, że zamaskowaną niejednokrotnie szlachetnymi i przynajmniej doraźnie pomocnymi czynami. Co więcej: sprowadzenie roli chrześcijaństwa/Kościoła do instytucji charytatywnej jest swoistym marzeniem jego wrogów, co widać gołym okiem i takimż uchem słychać, choćby w tych miesiącach i latach, w Polsce, w Europie, w całym świecie.
Kościół pragnie, by miłosierdzie Boże ze swą mocą zdolną do przemiany rzeczywistości: owocujące przebaczeniem, nawróceniem, troską o najbardziej potrzebujących pomocy, sięgało szeroko pojętych egzystencjalnych peryferii i słusznie widzi w tym swoją praktyczną misję, wymagającą konkretnych, często nawet zorganizowanych działań. Czy jednak nie bywa tak, że spełniane z niemałym zaangażowaniem na owych peryferiach tzw. uczynki miłosierdzia co do ciała, jeśli pozbawione zostają całej materialnie niewymiernej „reszty”, w istocie stanowią jedynie peryferie rzeczywistości Bożego Miłosierdzia. Ono samo – paradoksalnie – zostaje wówczas nierozpoznane, bo przysłonięte przez pozorujące je wyłącznie ludzkie utopijne akcje, rachubę społecznie skutecznych działań bez pokory i niecierpliwie zawłaszczających część należną Bogu. Jezus konfrontuje nas z tą pokusą w pełnych realizmu słowach wypowiedzianych do apostołów krótko przed męką – godziną Miłosierdzia: „zawsze ubogich macie u siebie, lecz Mnie nie zawsze macie” (Mt 26,10-11). Co zatem faktycznie wymaga pośpiechu, czyli działania teraz, nie potem? Pochwala kobietę, która rozpoznając czas, spieszyła się go namaścić. Dziś – zwłaszcza pod presją środowisk liberalnych – mamy jako chrześcijanie do czynienia z pokusą myślenia dokładnie odwrotnego – jakoby na poznanie Prawdy/spotkanie z Bogiem zawsze był czas i można było z taką „ofertą” poczekać, a „peryferiom” należało zaradzić natychmiast i za wszelką cenę. Niejedna organizacja (mainstreamowa) współczesnego zachodniego świata postępuje według tej dokładnie zasady: wybudujemy studnie, ułatwimy aborcje – arbitralnie określając zakres potrzeb potencjalnych beneficjentów i priorytety w tym zakresie, sobie ostatecznie przyznając prawo stanowienia porządku w świecie i wyznaczania obowiązujących standardów. Dlatego chrześcijaństwo musi dbać, by głosić i praktykować miłosierdzie w pełnym jego znaczeniu. Cierpiący, odrzuceni i wykluczeni, żyjący na obrzeżach naszego świata potrzebują miłosierdzia na Bożą miarę, obejmującego swą przemieniającą mocą całokształt ludzkich potrzeb, spraw, trosk, życia – po wieczność. By mogli opuścić peryferie, nie wolno ich mamić jedynie peryferyjnymi w obliczu Dzieła Bożego Miłosierdzia akcjami charytatywnymi jako rzekomo wszystkim, czego potrzebują. Jak każdy brat i siostra Chrystusa są warci więcej, zasługują na Wszystko.
Jak to było? „Rzeczywista choroba” to „bezbronność dusz” wobec takiego urządzenia świata, w którym nie ma miejsca dla Boga. I to jest najgłębsza i rzeczywista przyczyna spychania człowieka na margines i peryferie. I na tym też polega właściwe miłosierdzie: przywrócić Bogu należne miejsce. Bo z Nim powróci miłość, także społeczna, i wszystkie jej błogosławione skutki.
Powtórzmy: „człowiek żyje nie tylko samym chlebem i nie jest w stanie czekać na coś innego aż do czasu, gdy ten chleb przestanie być dla niego problemem”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na czym polega model francuskiej laïcité i jakie są jego paradoksy?
Jej ponowne otwarcie i rekonsekracja nastąpi w najbliższy weekend.
Następne spotkanie Rady Kardynałów zaplanowano na kwiecień 2025 roku.
„Jedynym grzechem przekazywanym z pokolenia na pokolenie jest grzech pierworodny”.