Nowy metropolita przemysko-warszawski Kościoła greckokatolickiego zapowiada, że będzie dbał o każdą grupę społeczną, ale szczególną troską należy teraz objąć młodzież oraz imigrantów przyjeżdżających z Ukrainy.
Ingres metropolity odbył się w sobotę w greckokatolickim soborze archikatedralnym w Przemyślu.
„Nie mam potrzeby obawiać się czegokolwiek, nie jestem sam, ale z Panem Bogiem” – mówił Ksiądz Arcybiskup w dniu przyjęcia święceń biskupich. Po dwóch latach od wypowiedzenia tamtych słów z biskupa pomocniczego staje się Ksiądz zwierzchnikiem metropolii.
Abp Eugeniusz Popowicz: Są jakieś obawy wewnętrzne, ale nie wynikają z obawy przed pracą, ale ze świadomości wielkiej odpowiedzialności. Nie jestem sam. Jest druga diecezja z biskupem Włodzimierzem Juszczakiem. Mamy wspólne plany, ale za wcześnie, żeby o nich mówić. Są także ludzie świeccy, którzy chcą uczestniczyć w życiu Kościoła i pomagać. Na pewno będę podejmował decyzje kolegialnie. Taka jest zresztą struktura Kościoła wschodniego – wszystkie ważniejsze decyzje podejmuje sobór diecezjalny.
Od 1996 r. do 2013 r., czyli chwili chirotonii biskupiej łączył Ksiądz Arcybiskup funkcję proboszcza z funkcją wikariusza generalnego. Zdążył więc Ksiądz poznać problemy oraz siłę archidiecezji. Przygotowanie merytoryczne zatem jest.
- Problemem jest rozmieszczenie naszych parafii na bardzo dużym obszarze od Bieszczad po Warmię i Mazury. Te parafie są stosunkowo małe. Czasem ciężko jest utrzymać zabytkową cerkiew albo prowadzić normalne duszpasterstwo. Średnia liczba parafian to 200 – 300 osób, ale Bogu dzięki, potrafią utrzymać świątynię, kapłana i jeszcze różne instytucje w parafii. To jest jakiś fenomen. Parafie są od siebie oddalone, księżom nie jest łatwo pracować. Zebrać kapłanów na konferencję duchowieństwa albo rekolekcje też nie jest prosto. Muszą przebyć spore odległości, ale robią to. Spotykamy się kilka razy w roku. Podziwiam naszych kapłanów i wiernych, którzy mimo różnych trudności robią rzeczy wielkie. Atutem jest to, że w tych małych wspólnotach wszyscy siebie znamy. To są takie rodziny parafialne. Oczywiście różnie bywa, jak to w rodzinie, ale na ogół jedni drugim pomagają. Nikt nie jest anonimowy. Parafie są solidarne wewnątrz wspólnoty, ale też między sobą. Dwa razy do roku odbywa się zbiórka ofiar na fundusz bratniej pomocy, aby pomóc parafiom w potrzebie.
Ordynariusz musi umiejętnie łączyć funkcję administratora diecezji z ewangelizacją. Będzie to trudne zadanie?
- Nie, bo ja do tej pory byłem proboszczem, który niejako z urzędu ma ewangelizować, a jednocześnie pracowałem w kurii jako wikariusz generalny. Prowadziłem duszpasterstwo, a równocześnie zajmowałem się administracją. To samo robiłem jako biskup pomocniczy – dalej prowadziłem kurię, ale jeździłem również w teren z misją pastoralną. Lubię głosić Ewangelię, odczuwam wewnętrzną radość, kiedy widzę, że wierni słuchają. Jako biskup pomocniczy bardzo często jeździłem do różnych parafii. Tych wyzwań akurat się nie boję.
Wedle statystyk archieparchia przemysko-warszawska to ok. 30 tys. wiernych, 84 parafie, ponad 50 kapłanów, 12 kleryków i ponad 80 sióstr zakonnych. Liczba parafii będzie jednak wzrastać, ponieważ napływ ludności z Ukrainy stał się w ostatnim czasie silniejszy. To chyba pierwsze i główne wyzwanie stojące przed Kościołem greckokatolickim w Polsce?
- Te 30 tysięcy to liczba podawana na podstawie kartotek parafialnych. Jeżeli chodzi o rzeczywistą liczbę wiernych, to trudno ją konkretnie podać, ale sądzę, że jest ich kilkaset tysięcy ze względu na wspomnianą falę emigracji. Założyliśmy w ostatnim czasie trzy nowe parafie. Są oczekiwania na kolejne, ale to wymaga pracy, bo potrzebne jest miejsce i księża. Napływ zarobkowy jest tak duży, że musimy się tymi wiernymi zająć. Zresztą oni sami się tego domagają. Część emigrantów przyjeżdża tylko na sezon, ale spora grupa zostaje. W okolicach Warszawy pracuje teraz około 30 tysięcy robotników stałych i sezonowych, głównie z zachodniej Ukrainy. Musimy dla nich stworzyć normalne duszpasterstwo, ponieważ chodzi o życie duchowe ludzi. Jeśli ktoś kilka miesięcy nie będzie w kościele, czy cerkwi, to zobojętnieje, a miesiące przerodzą się w lata.
Ponadto wspólnoty greckokatolickie dotykają te same trudności, co wszystkich ludzi mieszkających w Polsce. To m.in. brak pracy, czy laicyzacja społeczeństwa. Jak zachowywać się wobec tych problemów?
- Brak pracy dla naszych parafii, które leżą na ścianie wschodniej, jest szczególnie dotkliwy. Emigracji nie zatrzymamy, każdy chce zapewnić byt dla siebie i swojej rodziny. Nasi wierni, tak jak ich sąsiedzi Polacy, wyjeżdżają do pracy w Anglii, Niemczech, Włoszech. Bardzo często szukają kontaktu z naszymi parafiami, które tam są. Jeszcze będąc wikariuszem generalnym, otrzymałem maila od młodego mężczyzny, który prosił, żeby mu wskazać w Irlandii adres parafii położonej najbliżej Dublina. Jeśli chodzi o wiernych w Polsce, najbardziej potrzebującym służy Caritas naszej diecezji oraz różne fundacje działające w Polsce. Są i takie przykłady, jak w Bartoszycach. Żona kapłana (bo nasi księża w większości są żonaci) prowadzi restaurację, która codziennie wydaje dla wszystkich 100 darmowych obiadów. Przy parafii św. Mikołaja w Żelichowie proboszcz z wiernymi założył fundację , której celem jest niesienie pomocy potrzebującym. W Henrykowie mamy dom pomocy społecznej.
Jaką rolę ma dziś do spełnienia duchowieństwie?
- Cieszę się z tego, że nasze duchowieństwo jest bardzo zaangażowane w życie parafii. Księża często mieszkają daleko od siebie, ale robią rzeczy wielkie w oczach Bożych. Robią wszystko, żeby te parafie były żywe. Zaangażowanie duchownych jest duże. Przez 20 lat zdążyłem wszystkich poznać na wylot i wiem, że każdy pracuje odpowiedzialnie i robi rzeczy bardzo dobre dla całego Kościoła.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.