To coś jest hitem współczesnych nabożeństw. Polega to na tym, że modlą się nad kimś, a on nagle „zwala się z nóg”.
Modlący się doświadcza w sobie czegoś takiego, co nie odbiera mu świadomości, ale pozbawia władzy nad ciałem. Wygląda to tak, jakby mdlał. Potem leży (zwykle w błogostanie), a po jakimś czasie wraca do równowagi i wstaje.
Może zacznę od tego, że wydaje mi się, że byłem u początków tego, co teraz jest tak modne. Byłem na tej modlitwie, na której uczyli się tego ci, którzy potem promowali to doświadczenie. Modlitwę prowadził ksiądz, szef ruchów charyzmatycznych z Watykanu.
Cóż, widziałem to już w latach 80. XX w., zdarzało się to też w mojej wspólnocie (choć tego nie chcieliśmy). Byłem w Londynie, w parafii, gdzie była to zwykła modlitwa parafialna. I tym bardziej potrzebuję powiedzieć, o co chodzi. Otóż, nie ma takiego charyzmatu. Nie da się też wskazać żadnych owoców duchowych tego doświadczenia. Badałem to zjawisko – przypomina stan płytkiej hipnozy. Ma swoje dobroczynne skutki: otwierając człowieka, pozwala mu uwolnić, co uwięził w sobie lękami, nerwicami.
Prawdą jest, że istnieją tak mocne doświadczenia modlitwy, że „zwalają z nóg”. Doświadczali tego mistycy. Możemy przyjąć, że tak się zdarza. Dla mnie zaś trudne jest to, że ludzie za tym biegają, szukają. W wielu modlitwach, w których brałem udział, ludzie padali, leżeli, wstawali i znowu szli, by spocząć w Duchu. Nie widzę w tym żadnego pożytku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Symbole ŚDM – krzyż i ikona Matki Bożej Salus Populi Romani – zostały przekazane młodzieży z Korei.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.