Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę. Dwóch franciszkanów, matka z synem, paralityk i 75-latka opowiadają o swoim pierwszym dniu.
Marcin zresztą doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaki termin zbliża się wraz ze zmianą kolejnych kartek w kalendarzu. Gdy trzeba się pakować, nie odpuszcza ani przez chwilę, aż wszystko będzie gotowe. Dyryguje, upomina się, zwraca uwagę. Cała rodzina wie: jest Boże Narodzenie ze swoim świątecznym zamieszaniem, jest Wielkanoc ze swoimi obrzędami i jest pielgrzymka – ona też ma prawo do swojego. Te trzy się liczą. W tej rodzinie najbardziej. Matka z synem idą w grupie drugiej (ziemia dzierżoniowska). Ta grupa jest szczególna, ponieważ pierwszego dnia pielgrzymki wychodzi ze Świdnicy, ale w Pieszycach, gdzie jest nocleg, przestaje istnieć. Wszyscy wracają do swoich domów. – Dlatego dla mnie pielgrzymka zaczyna się dopiero 1 sierpnia – wyjaśnia. Od 2009 r. pielgrzymka dla Sinickich to jeszcze jedno: czas eucharystycznego święta. Na pielgrzymce bowiem Marcin w wieku 15 lat przyjął Pierwszą Komunię św. To także rocznica innego cudu: Marcin po Komunii św. zaczął przełykać, woda przestała być dla niego za rzadka. – Od pierwszego dnia, gdy tylko spotkamy się w naszej grupie, aż do dnia ostatniego żyję tym, co się tutaj dzieje, oddycham inną atmosferą, w której słowa solidarność, braterstwo, ofiara i radość dzieją się na oczach nas wszystkich – zapewnia.
Posłowie od matki Alicji
Wieczorem, po pierwszym dniu przychodzi jeszcze SMS: „Moim marzeniem jest pojechać z Marcinem w przyszłym roku na spotkanie z Franciszkiem w Krakowie, bo do Rzymu jest dla nas za daleko”. A dwanaście godzin później jeszcze jedna wiadomość na redakcyjnej komórce: „Najważniejsze na pielgrzymce jest to, że ja, Alicja, staję w prawdzie przed samą sobą, bo Bóg wie, jaka jestem, a Matka czeka aż przyjdę do Niej i się wypłaczę a Ona mnie przytuli. Dlatego idę co roku. Nie dostanę tego nigdzie indziej i od nikogo innego”.
30 lipca. Zaczynam rozruch
Chodzi jak paralityk. – Bo paralitykiem jestem – uśmiecha się Grzegorz. Uśmiecha się też jakoś tak krzywo. – Dostałem w łeb. Pracowałem w firmie windykacyjnej. Dłużnikowi nie podobało się, że ma oddać, co nie jego. Chciał mnie zabić. Jak myślisz, czym? Tak, tak – kijem do bejsbola – wspomina wydarzenia sprzed 10 lat. Ma 38 lat. Gdy jego życie zawisło na włosku, lekarze spisali go na straty. Ojciec Grzegorza usłyszał: będzie warzywem i jako warzywo rodzina odebrała go ze szpitala. – Pięć lat temu, gdy ledwo zacząłem chodzić, usłyszałem od ks. Strugarka, mojego proboszcza, że jak się ktoś czuje na siłach, komu zdrowie pozwala, to niech wybierze się na Jasną Górę – wspomina ogłoszenia parafialne w Szczawnie-Zdroju. – Pomyślałem o sobie: byłem warzywem, jestem paralitykiem – znaczy się postęp ogromny. Znaczy się mam zdrowie i mam siły. Nawet ochota przyszła. Lekarz nie chciał się zgodzić. Paralityk nie chodzi przecież normalnie. Grzegorz ma uszkodzony móżdżek i błędnik, dlatego zarówno mówienie, jak i wszystkie ruchy ma spowolnione. – Poszedłem jednak i doszedłem – uśmiecha się. – A w tym roku było jeszcze gorzej, bo dopiero wczoraj wróciłem ze szpitala. Pierwszy dzień nie jest więc łatwy, szczególnie podejście z Nowego Miasta na Poniatów. Dla wielu z nas to już wspinaczka alpinistyczna – mówi, komentując trasę z Wałbrzycha do Świdnicy. Ale i tak najważniejszym wydarzeniem tego dnia (w numeracji ogólnopielgrzymkowej nosi on miano „zerowego”) jest dla Grzegorza to, co właśnie dobiega końca: rozmowa z dziennikarzem.
30 lipca. Idę za głosem
– Ja też jestem przejęta – zapewnia zaraz na początku Maria. Ma 75 lat, a swój pierwszy pielgrzymkowy dzień przeżywa po raz 14. – Tak, zaczęłam całkiem późno – uśmiecha się, rozbijając swój namiot. Nie musi tego robić. W Witoszowie, gdzie nocuje jej grupa, każdy, kto chce, może iść na kwaterę. Mieszkańcy są bardzo gościnni i widzą w pielgrzymach znak Bożego błogosławieństwa. – Ja zostaję. Nie lubię kwater. Lubię świeże powietrze i to zdanie się na łaskę Boga bardziej niż ludzi – klaruje. Jest zmęczona, ale wciąż się uśmiecha. – Nocy nie przespałam z tych emocji. Co roku to samo. Nie mogę się doczekać. Sprawdzam, czy wszystko mam. Dorzucam to to, to tamto. Córka też ma swoje pomysły, czego nie powinnam zapomnieć, więc trzeba się tym pomysłom przyjrzeć. W sumie mam wrażenie, że wzięłam cały swój dobytek, ale mieści się ze mną w namiocie, więc jest przyzwoicie – żartuje. Jak to się zaczęło? Jak 61-leniej kobiecie przychodzi do głowy: idź na piechotę do Częstochowy? Odpowiedzi są dwie: albo głupieje, albo ma Boży nakaz. – Na głupią nie wyglądam, wiec zostaje Boże wezwanie. I tak było w istocie. Usłyszałam: Musisz wyjść z domu i przyjść do mnie. Jak Abraham. Identycznie. Więc poszłam. Pierwszy dzień na pielgrzymce to pierwszy z kolejnych jedenastu, kiedy przekonuję się, że kto zaufał Panu, nie zachwieje się na wieki – kończy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.