Wciąż nie ma żadnych informacji o losie uprowadzonego w Syrii przez bojówkarzy powiązanych z Al-Kaidą jezuickiego misjonarza, ks. Paolo Dall’Oglio. Nieznany jest także los drugiego z jezuitów pracujących od prawie pół wieku w tym kraju.
Mimo działań wojennych ks. Frans van der Lugt zdecydował się pozostać w Homs, by nieść pomoc umęczonej ludności miasta. Od wielu dni nie ma z nim żadnego kontaktu.
Od lat 80. pochodzący z Holandii misjonarz prowadził ośrodek, w którym zarówno zdobywano wiedzę rolniczą, jak i prowadzone były rekolekcje. W ostatnim czasie centrum przyjęło pod swój dach 40-osobową grupę upośledzonej młodzieży, która pochodziła z wiosek okalających wyniszczone miasto. Po wybuchu wojny misjonarz przeniósł się do rezydencji jezuitów w Homs. Szacuje się, że obecnie w ruinach starego miasta mieszka wciąż ok. 400 tys. ludzi.
Już w czasie pierwszej ofensywy w 2012 r. o ks. Fransie van der Lugcie słuch zaginął na kilka tygodni. Z opresji wyszedł on jednak bez szwanku także dzięki dobrym relacjom, jakie miał od lat z miejscowymi imamami. Przełożony zaginionych jezuitów ma nadzieję, że tak samo będzie i tym razem, choć, jak podkreśla, sytuacja jest o wiele bardziej niepokojąca.
"Ukraina jest szczerze wdzięczna Polsce - Polakom i polskim władzom - za to, że się nami nie męczą".