Dziś w prasie o różnych brzydkich sprawach i Kościele, który uparcie nie chce zostawić ich swojemu biegowi.
Magazyn Dziennika Zachodniego publikuje rozmowę z prof. Genowefą Grabowską, prawnikiem z Uniwersytetu Śląskiego. Temat: obecność krzyża w Sejmie. Teza: nie powinno go tam być. Argumenty warto zacytować: „Uważam, że powinien być zastosowany konstytucyjny rozdział tych dwóch porządków. O ducha niech dbają formacje religijne, natomiast wszystkie brzydkie sprawy związane z naszym doczesnym bytowaniem w sferze ekonomii, pracy i kultury zostawmy państwu. Umieszczenie jednego lub drugiego symbolu religijnego w przestrzeni publicznej ogranicza możliwości państwa […] ponieważ pokazuje, że władza państwowa bierze pod uwagę pewne wartości i nawet jeśli one są świetne, to są to wartości tylko jednego wyznania.”
Wypowiedź jest warta zauważenia z dwóch powodów. Pierwszy to wyraźna chęć skrajnego rozdzielenia sfer „czystego” sacrum i „uświnionego” profanum. Taki rozdział w żadnym wypadku nie jest chrześcijański. Cała rzecz polega na tym, by to co świeckie uczynić świętym. By nasze życie doczesne nie było „brzydkie”. Drugi to jasno wyrażone stwierdzenie: krzyż jest symbolem wartości, które ograniczają państwo. Zastanówmy się, jakich wartości? Troski o każdego człowieka? Miłości bliźniego? Wzajemnego szacunku? Naprawdę mamy państwu pozwolić na dowolne przekraczanie tych granic?
W Rzeczpospolitej red. Terlikowski broni poseł Krystyny Pawłowicz przed manipulacjami jej wypowiedzi. Przypomnijmy: wypowiedziała ona zdanie: w relacjach homo nie ma żadnego pożycia, jest najwyżej jałowe użycie człowieka traktowanego jak przedmiot. Podziwiam zdolność posłanki do przenikania ludzkich dusz. Nie odważyłabym się na taką ocenę relacji łączących inne osoby.
Jeśli natomiast miał to być wyraz poglądów katolickich, to należałoby go rozszerzyć. Każda pozamałżeńska relacja seksualna (małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, jedyny, wierny i nierozerwalny, w przypadku katolików sakramentalny) jest naruszeniem dobra obu stron. A każda relacja, w której liczy się bardziej przyjemność niż rzeczywiste dobro drugiej osoby oznacza potraktowanie przedmiotowe. W takim stopniu, w jakim przyjemność zwycięża dobro.
Kościół nie „czepia się” homoseksualistów. Kościół uparcie mówi, że relacja seksualna jest dobrem, ale wtedy, gdy jest dopełnieniem i wyrazem wzajemnego i trwałego oddania i odpowiedzialności za siebie nawzajem. Jeśli nie spełnia tych warunków, krzywdzi. Im bardziej nie spełnia, tym krzywda jest większa.
Jeszcze jedno zdanie red. Terlikowskiego wydaje mi się nieszczęśliwe. Katolik nie może głosować za związkami partnerskimi – czytam. To prawda, Kościół wypowiada się w tej sprawie negatywnie. Niemniej bardzo bym chciała, byśmy zrezygnowali z retoryki stwierdzającej, że katolik czegoś „nie może”. Wszystko może. Dokładnie tak samo, jak każdy nie-katolik. Nic mu z powodu przekroczenia zasad nie grozi. Jeśli oczywiście pominiemy zagrożenie utratą łaski uświęcającej.
Kościół to nie surowy rodzic, a katolik nie powinien zachowywać się jak pięcioletnie dziecko, obawiające się kary. Dorosły człowiek ma pełne prawo wybierać. Dowolnie. Ale też warto, by nie oczekiwał, że uda mu się zjeść ciastko i mieć ciastko. Wybór ma konsekwencje. Czasem także nieprzyjemne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.