Czyli co tak naprawdę było w Sakwie Geniusza. Przy okazji o arcybiskupie pustelniku.
Przypomniałem sobie tę starą, łacińską maksymę w poniedziałek, gdy listonosz wręczył mi niewielką paczkę. Otworzyłem kopertę zdziwiony, bo adresat nieznany, a przesyłka z drugiego końca Polski. Dołączona karteczka zwiastowała prezent od świętego Mikołaja. Systematycznie czytający czwartkowe komentarze z pewnością się zorientują, że chodzi o wspominanych w ubiegłym tygodniu Szaleńców Bożych.
Zapomniawszy o Bożym świecie, o zimnych kaloryferach i pustym żołądku, otworzyłem rozdział drugi, by zaprzeszłą lekturę odświeżyć. A tu klops. Kolejne zdania uświadamiały, że będę musiał napisać sprostowanie. Cóż, po pięćdziesiątce luki w pamięci są coraz częstsze i jedne książki kojarzą się z innymi. Tego się raczej nie zmieni. Zatem prostujmy.
Wspomniany epizod miał miejsce zanim Mikołaj został biskupem. Rogaliki okazały się miodowymi placuszkami, a noszone były w torbie przez dzieci nazywane Sakwą Geniusza. Z niej to wyleciały, gdy uciekając przed wzburzonym tłumem schronił się w katedrze. Więcej nie napiszę. Niech czytelnicy sięgną po książkę.
Lektura tak mnie wciągnęła, że zapuściłem się w kolejne opowiadanie. Tym bardziej, że tego akurat nie potrafiłem z pamięci wydobyć. A i bohater bliski, bo w dniu jego liturgicznego wspomnienia przyjmowałem święcenia kapłańskie. Pustelnik spod Dobrowa, błogosławiony Bogumił, któren po rezygnacji z arcybiskupstwa gnieźnieńskiego tam osiadł. Dobrów z kolei to dekanat, w którym cztery piękne lata spędziłem…
Opowieść Zofii Kossak jeszcze bliższą się staje, gdy jeden jej fragment tu przywołamy. „Daleko zostały lata rozterki, gdy wyniesiony na arcybiskupstwo gnieźnieńskie nie czuł się zdolny sprostać światowym wymaganiom. Lata ówczesne były latami zamętu, ośmiu powaśnionych książąt rozdzierało między siebie Polskę, i arcybiskup gnieźnieński winien był stanąć po stronie jednego z nich przeciw pozostałym. Oczekiwano, że on, Bogumił, złotousty kaznodzieja, pójdzie w ślady poprzednika, Jakuba ze Żnina, co wygnał Władysława II dybiącego na młodszych braci. Tego się od niego domagano, on zaś nie chciał stawać po stronie niczyjej, bo wszyscy ci Piastowicze zdawali się mu równie grzeszni, jedyną zaś rzeczą godną miłosierdzia i obrony – kraj i naród, o których nie myślał nikt…”
Jest i wątek ewangelizacyjny. „Prawda, że ludzie schodzili do niego licznie. Zrazu z ciekawości, wprędce z dusznej potrzeby, bo nie zdarzyło się jeszcze w puszczy, by kto o Bogu mówił, jak mówił Bogumił. Prawdziwie Bogu miły.”
Habent sua fata libelli. I książki mają swój los. Zastanawiam się nad tym losem i patrząc na okładkę pytam dla którego ze świętych wróciła i ze względu na jakie okoliczności.
Przy okazji postanowiłem sprawdzić kto jest autorem sentencji i trafiłem na ciekawy felieton pana Jacka Dehnela. Ku mojemu zdumieniu odkryłem, że jest ona fragmentem dłuższego zdania, również funkcjonującego na prawach aforyzmu, choć zupełnie inny sens mającego. „Pro captu lectoris habent sua fata libelli”, „los książek zależy od pojętności czytelnika”. Zapewne nie tylko los książek.
PS
Panu Piotrowi dziękuję za przesyłkę. Chciałem uczynić to osobiście, via mail, ale adres na kopercie rozmyło. Widać źle odczytałem i mail wrócił.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.