„W wielu punktach swojej działalności abp Józef Życiński wyprzedzał swoje czasy. Może dlatego jego życie było takie trudne. Wielu ludzi dostawało przy nim zadyszki, gdy chcieli za nim nadążyć” – mówi ks. prof. Michał Heller w rozmowie z KAI.
Światowej sławy kosmolog i filozof przypomina o ludzkich i intelektualnych więzach jakie łączyły go z abp. Życińskim, nieprzeciętnym człowiekiem, świetnym filozofem, naukowcem i publicystą, „subtelnie niosącym pomoc Samarytaninem”. Z okazji pierwszej rocznicy śmierci arcybiskupa lubelskiego, która przypada 10 lutego, ks. prof. Heller przypomina także jego „filozoficzny program” oraz niełatwą posługę biskupa jaką przyszło mu sprawować.
Publikujemy wywiad:
Brakuje Księdzu Profesorowi przyjaciela Józka?
Ks. prof. Michał Heller: Bardzo brakuje. W ostatnich latach, gdy był w Lublinie rzadko się widywaliśmy. Czasami zdarzało nam się spotykać na przykład w Rzymie. Nasze więzi podtrzymywał telefon. Miał taki zwyczaj, że zwykle wieczorem, po całym dniu pracy dzwonił do mnie z samochodu, gdy wracał do Lublina. Pamiętam naszą ostatnią rozmowę przed jego wyjazdem do Rzymu na obrady Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego. Rozmawiałem z nim i zauważyłem po jego głosie, że jest bardzo zmęczony. Zwykle w takich sytuacjach bagatelizował to i mówił, że dobrze się czuje. Ale podczas tej ostatniej rozmowy przyznał, że jest bardzo zmęczony i pojechał do Rzymu w swoją ostatnią podróż.
Żegnając abp. Życińskiego w Tarnowie powiedział Ksiądz Profesor, że był nieprzeciętnym człowiekiem. Na czym polegała Jego nieprzeciętność? Czym ujmował ludzi?
– Jeśli ktoś jest nieprzeciętnym człowiekiem, to wie się o tym już po kilku z nim spotkaniach, a czasem nawet po pierwszym. Józek miał w sobie tę iskrę nieprzeciętności, która jednych zjednywała do niego a inni jakoś nie potrafili jej sprostać. Moje pierwsze z nim spotkanie było dosyć prozaiczne. Kiedy jeszcze był studentem, poprosił mnie o recenzję jego pracy licencjackiej. Czytając ją zauważyłem tę wyjątkową iskrę, że jest to człowiek o nieprzeciętnych zdolnościach i trzeba na niego zwrócić uwagę.
Jaki był w przyjaźni?
– Był w przyjaźni bardzo konsekwentny i co się bardzo rzadko zdarza, był bardzo w niej troskliwy. Bardzo się troszczył o swoich przyjaciół. Starał się im służyć i pomagać w trudnościach. Potrafił dostrzec wiele rzeczy trudnych do zobaczenia. Przypomina mi się jeden fakt. W Belgii mieliśmy wielkiego przyjaciela Polski, a była nią pani Françoise, która z ramienia belgijskiego episkopatu zajmowała się pomocą dla Kościołów z Europy Wschodniej. Organizowała m.in. stypendia dla młodych księży. Jednym z nich byłem ja, a potem też był Józek. Była to pani, która niespecjalnie dbała o siebie, a nawet była w pewnym sensie abnegatką, która nic nie robiła dla siebie, lecz całkowicie była oddana innym. Obdarowywała swoich podopiecznych rzeczami, których wówczas w Polsce brakowało. I raz się chyba zdarzyło, że ktoś z Polski przywiózł jej prezent i to dość niebagatelny. Tą osobą był właśnie Józek Życiński, który zauważył, że chodzi ona w zimie w jakimś marnym płaszczyku i przywiózł jej z Polski – kożuszek. To był cały Józek, który troszczył się o przyjaciół i wielu innych ludzi.
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.