Kwiaty dla kleryka

Wielu kapłanów „połamało zęby” nie przy budowie kościoła czy remoncie plebanii, ale próbując powołać do istnienia grupę modlitewną, biblijną czy zaangażować parafian w jakiś ruch odnowy. To sprawia, że parafie wiejskie w coraz mniejszym stopniu stają się środowiskami, wprowadzającymi w życie Kościoła i dającymi doświadczenie Kościoła – wspólnoty.

Opublikowane przez Katolicką Agencję Informacyjną fragmenty rozmowy z ks. prof. Krzysztofem Pawliną wydają się nie wnosić nic nowego do dyskusji nad spadkiem ilości powołań kapłańskich i zakonnych. Warto jednak zapoznać się z przedstawionymi tezami i argumentami choćby z tego powodu, że widoczne jest zupełnie inne rozłożenie akcentów, aniżeli w wypowiedziach analizujących zjawisko hierarchów i naukowców.

Rektor Warszawskiego seminarium jest chyba pierwszym, który odważnie i bez ogródek powiedział to, o czym wielu duszpasterzy wie od dawna. „Z badań, które przeprowadzałem w 2000 r. wynikało, że 47 proc. ówczesnych kleryków pochodziło ze wsi a 53 proc. z miast. Teraz nie mam dokładnych danych, ale bez wątpienia te procenty jeszcze bardziej się przesunęły. To miasta a nie wieś stają się głównym środowiskiem, z którego pochodzą nowi księża.”

Tych danych oczywiście nie można uogólniać, bo inne będą dane z diecezji na południu Polski, inne w centrum i jeszcze inne na północnym zachodzie. Niemniej jednak ten proces od kilku lat jest widoczny i trzeba zastanowić się, co jest jego przyczyną.

Nie ma co ukrywać, że przez długie dziesięciolecia wybór kapłaństwa był najkrótszą drogą do tzw. awansu społecznego. Na tle innych, ograniczonych limitami, wyższych uczelni, seminaria były jedynymi, przyjmującymi bez ograniczeń ilościowych i bez egzaminów wstępnych. Było pewne, że nie mający najmniejszych szans na wyższe studia młody mężczyzna, znajdzie w tej uczelni miejsce. Zrozumiałe jest, że wielu z tej szansy korzystało. Dziś otworzyły się nowe możliwości, dające szansę awansu za cenę mniejszą aniżeli życie w celibacie i samotności.

Inną przyczyną może być swoisty kryzys duszpasterstwa w środowisku wiejskim. Wbrew pozorom spowodowany nie przez brak przygotowania księży, co przez swoistą niereformowalność środowisk, określanych jako tradycyjnie religijne. Wielu kapłanów „połamało zęby” nie przy budowie kościoła czy remoncie plebanii, ale próbując powołać do istnienia grupę modlitewną, biblijną czy zaangażować parafian w jakiś ruch odnowy. To sprawia, że parafie wiejskie w coraz mniejszym stopniu stają się środowiskami, wprowadzającymi w życie Kościoła i dającymi doświadczenie Kościoła – wspólnoty. Pewnie warto byłoby przeznaczyć spore środki na badania, by dowiedzieć się, skąd bierze się ten opór przed nowymi formami duszpasterskimi. Nie tylko w trosce o powołania, ale również po to, by w przyszłości nie stracić tych środowisk dla Kościoła. Tym bardziej, że dwie najbardziej związane z duszpasterstwem tradycyjnym grupy, to znaczy Żywy Różaniec i asysta, również przeżywają duży kryzys.

Jeżeli mówimy, że powołanie jest owocem doświadczenia Boga we wspólnocie Kościoła, to warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden moment. Osobą pierwszego kontaktu z Kościołem jest dziś w środowisku wiejskim nauczyciel religii w szkole, nie zawsze znajdującej się na terenie parafii. Dodajmy, że z konieczności, przez większą część tygodnia, jest jedyną taką osobą. Trudno oczekiwać, że dzieci i młodzież, spędzające w autobusie kilkadziesiąt kilometrów każdego dnia, znajdą czas i siły na dodatkowe spotkanie ze swoim duszpasterzem w parafii. Z konieczności pozostaje niedziela. Przy największym nawet zaangażowaniu nie uda się tak zorganizować życia w parafii, by w jednym dniu znaleźć czas dla wszystkich. Dlatego coraz częściej można spotkać się z twierdzeniem, że ograniczenie duszpasterstwa wyłącznie do niedzielnej Mszy św. to nie tylko brak powołań, ale po prostu powolna śmierć parafii. W tym kontekście decydujących o religii w szkole biskupów nie powinien dziwić coraz większy opór przed dwiema godzinami w szkole.

Spróbujmy jednak zakończyć ten komentarz akcentem bardziej optymistycznym. Nie tak dawno grupa znajomych ze wspólnoty neokatechumenalnej dowiedziała się, że przez ich miejscowość będzie przejeżdżał pociągiem kandydat do seminarium Redemptoris Mater. Postanowili kupić kwiaty i wyjść na dworzec, by choć przez chwilę z nim porozmawiać. Na uwagę, że przecież nie znają człowieka, odpowiedzieli z prostotą, że nie chodzi o taką czy inną znajomość, ale o pokazanie, że na tej drodze może liczyć na duchowe, moralne i materialne wsparcie wspólnoty. Spotkanie trwało zaledwie minutę. Ale ile było w nim piękna. Odkryte we wspólnocie powołanie i wspólnota dojrzewająca do jeszcze większej odpowiedzialności za powołanego.

Jak tu wierzyć komuś, kto na konferencji prasowej, całą mocą swojego autorytetu ogłasza, że to między innymi przez ruchy odnowy, spada ilość powołań do kapłaństwa.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6