Pigułka szczęścia

ks. Włodzimierz Lewandowski ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 28.12.2017 11:45

Z lekką dozą złośliwości zastanawiałem się, czy zdrowe i wesołe święta nie potrzebują dekomunizacji.

Koniec roku i początek następnego jest w miarę przewidywalny. Najpierw kolejki ze zdrowymi i wesołymi świętami, później ze szczęśliwym nowym rokiem. W międzyczasie licytacja najważniejszych wydarzeń minionych dwunastu miesięcy.

Z lekką dozą złośliwości zastanawiałem się, czy zdrowe i wesołe święta nie potrzebują dekomunizacji. Pojawiły się bowiem w czasach – cytując klasyka – słusznie minionych, gdy zapowiadano erę pustych świątyń. Pamiętam kioski Ruchu, oblepione co prawda świątecznymi kartkami, jednak trudno było wśród nich znaleźć coś, co przypominało Boże Narodzenie. Trochę jak z Uroczystością Wszystkich Świętych zamienioną na święto zmarłych. Czasy słusznie minione, jak sama nazwa wskazuje, są już przeszłością, pozostały zdrowe i wesołe święta. Już nie w imię mających opustoszeć świątyń. Ich (znaczy pustych świątyń) miejsce zajęła komercja i swoiście rozumiana poprawność. By uwolnić się od pierwszej wyłączyłem przed dwoma tygodniami radio i telewizję. Z drugą trudniej. Nigdy nie wiadomo kiedy organizator jakiegoś przedświątecznego spotkania uzna, że bożonarodzeniowa symbolika może urazić niewierzących lub wyznających inną religię (których na sali, zwłaszcza na tak zwanej prowincji, z reguły nie ma) i trzeba mocno główkować, by dwa nieprzystające do siebie światy nagle znalazły nić łączącą.

Najważniejsze wydarzenia z reguły są przewidywalne. To znaczy z góry wiadomo co znajdzie się w pierwszej dziesiątce na liście prawicowej, a co na liście mediów związanych z opozycją. Kościelne podwórko też ma swoją specyfikę. Zaś wszystkie razem wzięte mają jedną cechę wspólną. Ich konstrukcja oparta jest na zasadzie: „jeśli w Warszawie świeci słońce to znaczy, że w całym kraju jest dobra pogoda”. Rankingi ważności nie uwzględniają tego, o kim ostatnio tak dużo się mówi. Zwykłego człowieka. Często przecierającego oczy ze zdumienia, gdy słyszy co było najważniejsze. Tu analogia biblijna się narzuca z całą oczywistością. Najważniejszy był spis ludności w całym państwie. Poza kilkoma pasterzami nikt nie zauważył tego, co działo się na obrzeżach Betlejem. Więc i my prawdopodobnie nie dowiemy się co tak naprawdę było najważniejsze w minionym roku. Odkryją to dopiero następne pokolenia.

Został nam nowy rok szczęśliwy. Przypomniałem sobie śpiewaną w czasach mojej młodości piosenkę. „Powiedz mi, Ojcze, co to jest, co się szczęściem nazywa. Synu, jest to owoc jaki tylko wolny człowiek spożywa.” Tej i drugiej, „Przez ile dróg musi przejść każdy z nas, by mógł człowiekiem się stać”, nie mogło zabraknąć przy ognisku w doborowym towarzystwie. Dla młodych to oczywiście pieśni dinozaurów. Co ma swoje konsekwencje. Gdy w ubiegłym tygodniu podpisałem się pod Manifestem komunikacji bez wrogich słów i do tego samego zachęcałem innych, napisał do mnie pewien młodzieniec. On się nie podpisze, bo jest przeciw cenzurze w Internecie, a ceni sobie wolność. Zwróciłem mu uwagę, że nie chodzi o cenzurę, ale wybór sposobu realizowania swojej wolności. Odpowiedzi brak. Wróćmy jednak do szczęścia.

Podobno „radość i cierpienie są w naszym życiu równie cenne; trzeba je przyjąć, by poznać tajemnicę życia. Jeśli niekiedy radość przemija, to i cierpienie minie. Nie przemija jedynie cierpiętnictwo” (Enzo Bianchi). Lekarstwo na szczęście, nieprawdaż? Kto je zażył nie musi obawiać się noworocznego kaca. Szczęśliwego Nowego Roku!

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Reklama

Reklama