Wszedł między lud - bł. Bronisław Markiewicz

publikacja 18.06.2005 16:33

Ksiądz Markiewicz pokazał, że da się zrobić wiele.

Stalowa Wola Andrzej Capiga /Foto Gość Stalowa Wola
Portret bł. ks. Bronisława Markiewicza w Parafii Trójcy Przenajświętszej.

Wychowawca dzieci i młodzieży
ks. Sylwester Łącki CSMA

Dałem mu wszystko, co miałem, bo on też był głodny...

Wiek XIX był dla Polski stuleciem niewoli. Polacy, na zagarniętych przez Austrię ziemiach Rzeczypospolitej, zetknęli się z urzędowo organizowaną germanizacją. Zaborca także celowo nie troszczył się o rozwój gospodarczy i społeczny. Nic więc dziwnego, że Galicja i Lodomeria – nazwy nadane przez zaborcę – stały się wkrótce najuboższą prowincją monarchii Habsburgów i otrzymały ironiczny przydomek golicja i głodomeria. W Galicji umierało rocznie około 50 tysięcy ludzi. Żebractwo stało się istną plagą. Z tego kontekstu i z tych konkretnych potrzeb społecznych, moralnych i duchowych zrodził się nowatorski – jak na owe czasy – model pracy duszpasterskiej ks. Bronisława Markiewicza.

Urodził się 13 lipca 1842 r. w Pruchniku k. Jarosławia, jako szóste z jedenaściorga dzieci. Na chrzcie otrzymał imiona: Bronisław Bonawentura. Jego rodzice: Jan i Maria (z Gryzieckich) – należeli do średnio zamożnych, a zajmowali się rolnictwem i kupiectwem. Matka wychowywała dzieci w pobożności i przygotowywała je do twardego życia. Ojciec był bardzo ceniony przez mieszkańców Pruchnika, którzy aż trzykrotnie wybierali go na burmistrza.

Gdy Bronek miał cztery lata wybuchło powstanie chłopskie, nazywane rzezią galicyjską (1846 r.). Być może niektóre tragiczne obrazy i opowiadania o tych zdarzeniach zapadły w jego dziecięcą pamięć. Ale na pewno zapamiętał biedę w domu. Przez długi czas, z powodu klęski nieurodzaju, panował taki głód, że – jak sam opowiadał – mama przygotowywała im do jedzenia placki z perzu... Doświadczył biedy.

Do szkoły elementarnej chodził w Pruchniku. Już wtedy odznaczał się wielką wrażliwością na potrzeby innych. Kiedyś wrócił ze szkoły zapłakany z... głodu. Według relacji jego siostry – mama zapytała go: - Czy nie dałam ci pieniędzy na bułkę? – Tak, dałaś - odpowiedział – ale spotkałem biednego i dałem mu wszystko, co miałem, bo on też był głodny... Choć w domu otrzymał dobre, dogłębne wychowanie katolickie, to jednak w piątej klasie gimnazjalnej (w Przemyślu), pod wpływem lektury niechrześcijańskiej oraz nauczycieli, którzy głosili racjonalizm i wyśmiewali religię, przeżył kryzys wiary, który trwał półtora roku. W późniejszych latach sam o tym opowiadał: Ja sam, kształcony od dziecka na Skardze i Krasickim, czytając w 18. roku mego życia dzieła wielce poważne z dziedziny historii i nauk przyrodniczych w języku niemieckim, a obok nich – autorów greckich i łacińskich w całości, nie zadowalając się szkolnymi podręcznikami; wkrótce straciłem wiarę w Boga i harmonię wewnętrzną, których brak odebrał mi pogodę i spokój duszy. Niezadługo potem, tęskniąc za nimi, zabrałem się znowu do czytania dzieł najcelniejszych pisarzy polskich, którzy powoli zaczęli koić rozstrój w duszy mojej, aż wreszcie przy czytaniu kolejnej noweli, napisanej przez Józefa Korzeniowskiego (Narożna Kamienica), upadłem na kolana i zacząłem się modlić: Jeśli istniejesz, Boże, daj mi się poznać, a wszystko dla Ciebie gotowym uczynić!... I w tej chwili napełnił mię Pan wielką światłością wewnętrzną, która sprawiła iż uwierzyłem we wszystko, co Kościół święty do wierzenia podaje, i tegoż jeszcze dnia wyspowiadałem się z całego życia. I odtąd 41 lat minęło, jak panuje stały pokój i pogoda niezmącona w sercu moim...

Maturę z wyróżnieniem zdał 23 lipca 1863 roku. Wstąpił do seminarium w Przemyślu. We wrześniu 1867 r. został wyświęcony na kapłana diecezji przemyskiej. Dał się poznać jako ofiarny i ceniony duszpasterz, a także profesor Seminarium Duchownego w Przemyślu. Od początku swego kapłaństwa szczególnie był wrażliwy na religijne, moralne i materialne zaniedbanie dzieci i młodzieży, a także niedolę prostego ludu. Wypowiedział ostrą walkę wadom narodowym Polaków. Rozwiązanie problemów społecznych widział w dobrym wychowaniu dzieci i młodzieży oraz podniesieniu moralnym całego społeczeństwa.

Już 28 września 1867 r. rozpoczął pracę kapłańską jako wikariusz w parafii Harta k. Dynowa. Z całym zapałem oddał się pracy duszpasterskiej: spowiadając, głosząc kazania i nauczając katechizmu. Pracował nad wykorzenieniem nałogu pijaństwa i jednania zwaśnionych.

W marcu 1870 r. objął funkcję wikariusza przy katedrze w Przemyślu. O piątej rano czekał już w konfesjonale na penitentów: – Kapłan, czekający w konfesjonale – mawiał – jest wołającym głosem dobrego Pasterza. Na niejedną duszę więcej działa widok oczekującego spowiednika niż kazanie... Pracował wśród więźniów jako kapelan. W wolnych chwilach, swoim zwyczajem, udawał się do pobliskich wiosek, aby katechizować dzieci, które pasły krowy. Dzieciaki początkowo były nieufne. Potem już na sam jego widok biegły ku niemu.

Aby skuteczniej pracować wśród inteligencji, podjął studia z zakresu filozofii i pedagogiki. Odbył je na dwóch uniwersytetach: Jana Kazimierza we Lwowie i Jagiellońskim w Krakowie. Po studiach wrócił do duszpasterstwa parafialnego. Zdobytą wiedzę wykorzystał potem jako wykładowca w Seminarium Duchownym w Przemyślu, ale nie tylko. Ułatwiła mu ona głębsze zrozumienie problemów społeczno-etycznych powstającego społeczeństwa kapitalistycznego. W celu zaradzenia tym problemom opracował zwarty i integralny program wychowawczy, którego myśl przewodnią wyrażało hasło powściągliwość i praca.

Probostwo w miejscowości Gać objął w 1876 roku. Głównym problemem było tam pijaństwo. Ksiądz Markiewicz na początku swojej pracy nieustannie modlił się o nawrócenie parafian, ale nie zaniedbywał również środków czysto ludzkich, aby temu zaradzić. Stopniowo zainteresował młodzież i mężczyzn grą w szachy: zakupił większą liczbę szachownic, zbierał młodzież u siebie i uczył gry. Te i inne zabiegi sprawiły, że niedługo potem karczma zaczęła świecić pustkami.

Niemniej najważniejszą pracą dla ks. Markiewicza było duszpasterstwo. Jak tylko mógł, rozbudzał wśród wiernych nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i zwyczaj częstego przyjmowania komunii świętej.

Biskup Łukasz Solecki, ordynariusz przemyski, znając wiedzę i doświadczenie ks. Markiewicza powołał go w tym czasie na profesora Seminarium Duchownego w Przemyślu. Wkrótce Sługa Boży odkrył w sobie pragnienie wstąpienia do zgromadzenia zakonnego. Po otrzymaniu zgody swego biskupa zrezygnował z dotychczasowych stanowisk (był również wicedziekanem strzyżowskim) i wyjechał do Włoch, gdzie poznał św. Jana Bosko i zachwycił się jego wspólnotą zakonną, która poświęciła się wychowaniu najbiedniejszej, opuszczonej młodzieży oraz służbie biednemu ludowi. W duchowej szkole ks. Bosko ks. Markiewicz przygotowywał się do zadań wychowawcy i opiekuna młodzieży w Polsce.

Po kilku latach wrócił do Polski i zaczął wprowadzać w czyn w Miejscu Piastowym to, czego nauczył się od tego świątobliwego włoskiego kapłana. Ostatnie 20 lat życia i działalności ks. Markiewicza związane było z tą podkarpacką parafią. Jest to okres, w którym można wyróżnić trzy wielkie sprawy, będące przedmiotem troski Sługi Bożego:

• działalność wychowawcza i duszpasterska, szczególnie organizowanie zakładów wychowawczych dla najbiedniejszej młodzieży w duchu powściągliwości i pracy;
• zabiegi o utworzenie dwóch nowych zgromadzeń zakonnych – pod wezwaniem św. Michała Archanioła dla kontynuowania tych zadań;
• wreszcie usilne dążenie do świętości poprzez żywy kontakt z Chrystusem obecnym w Eucharystii i w drugim człowieku, wpatrywanie się w przykłady świętych i pozyskiwanie innych dla Boga świadectwem życia.

Ówcześni biskupi i inni duchowni myśleli nad tym, co mają zrobić dla ludu, i często robili wiele, natomiast byli przekonani, że bardzo mało da się zrobić z ludem. Ksiądz Markiewicz pokazał, że da się zrobić wiele. Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński tak mówił o Założycielu michalitów, michalitek i miesięcznika Powściągliwość i Praca: Dzisiaj wiemy, że trzeba być bardzo powściągliwym i pracowitym. Powściągliwym – aby nie czynić nikomu nic złego, a pracowitym – aby zdobywać to, co jest potrzebne dla utrzymania rodziny i Narodu, aby ratować dzieci przez uczciwą pracę i oszczędność, nie zaś niszczyć je dla wygodnictwa, samolubstwa i egoizmu. Wierzę, że taki program narodowy, jaki dał swemu Zgromadzeniu ksiądz Markiewicz, może poruszyć nasze sumienia... (Miejsce Piastowe, 10.09.1972).

Najświętszy sakrament w życiu błogosławionego
ks. Edward Data CSMA

Religijnie wychowany w domu rodzinnym wstąpił do seminarium przemyskiego (1863 r.). Pilnie studiował teologię i dużo się modlił. W czasie wolnym długie chwile spędzał przed Przenajświętszym Sakramentem i polecał swe powołanie Najświętszej Królowej Apostołów – zanotował jego uczeń i biograf ks. Walenty Michułka. W seminaryjnych notatkach rekolekcyjnych pisał: Ciągle się modlić: czynić akty strzeliste... czynić Komunię duchową często wśród dnia. A Komunię rzeczywistą, jak pozwolono... Przez cztery lata przygotowywał się do kapłaństwa i wpatrywał się w życie Jezusa obecnego w Przenajświętszym Sakramencie.

Ksiądz Markiewicz przez całe swoje życie zachęcał wiernych, dzieci i młodzież, do uczestnictwa we Mszy świętej, do częstego – codziennego przyjmowania Komunii św. i do adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Starał się ukształtować w ich sercach cześć i miłość dla Jezusa Eucharystycznego. Pisał: Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie zasługuje na cześć najgłębszą i na uwielbienie największe, bo jest Stworzycielem, Panem i Zbawcą naszym, bo umiłował nas miłością najtkliwszą i nieskończoną...

Na pierwszej placówce duszpasterskiej w Harcie, jako wikariusz, wędrował pieszo do oddalonych wiosek i przysiółków, aby katechizować dzieci. Po całodziennej pracy wstępował do kościoła na długie rozmowy z Panem Jezusem w Przenajświętszym Sakramencie. Gdy kościół był już zamknięty, klękał przed drzwiami, zimą – często na śniegu – i tak odprawiał swoją adorację. Jako proboszcz zalecał ministrantom mocno dzwonić podczas podniesienia, aby ludzie przebywający w pobliskich domach czy na polu, słysząc głos dzwonka, mogli wielbić z innymi Chrystusa podczas odprawianej Mszy świętej.

Wiernych nauczał: Przechodząc koło kościoła, nie wahajmy się schylić głowy przed Najświętszym Sakramentem, czczonym w tamtejszym tabernakulum...; O ile obowiązki pozwalają, bywajmy na Mszy świętej nawet w dni powszednie i uczestniczmy w niej z najgłębszą pokorą, a jeśli zdrowie pozwala, na klęczkach...; Przede wszystkim jednak przystępujmy godnie do Komunii świętej, i to jak najczęściej, jeśli nam zdrowie i obowiązki naszego stanu na to pozwolą...; Już większego skarbu, ponad Ciało Pańskie, dusza ani przyjąć ani nawet zapragnąć nie może...; Komunia święta zapala w nas miłość Bożą do tego stopnia, iż zapominamy o ziemi, o wszelkim stworzeniu, i pragniemy jedynie świętej miłości. Nic nas tak nie rozpłomienia miłością ku Panu Bogu, jak Komunia święta...; Przez Komunię świętą, która nazywa się Chlebem niebieskim, dusza ubogaca się w łaskę i zapewnia sobie żywot wieczny...; Jak przy Stole Pańskim Pan Jezus oddaje nam na pokarm i na napój swoje Ciało i swoją Krew, tak i my powinniśmy Mu oddać nasze ciało i naszą krew i być gotowi poświęcić nasze życie, skoro będzie tego potrzeba, ku chwale Jego... Zgodnie z duchem papieża św. Piusa X (1903 – 1914) ks. Markiewicz zachęcał do wczesnego przystępowania dzieci do Pierwszej Komunii św. – Do pierwszej spowiedzi i pierwszej Komunii świętej należy jak najwcześniej przygotowywać młodzież i dopuszczać ją do tych świętych tajemnic pierwej, zanim grzech i zepsucie nie narażą serca dziecięcego...; Ciało Pańskie jest lekarstwem oczyszczającym nas od zmazy grzechów powszednich i chroni nas przed popadaniem w grzechy śmiertelne...

Miłość i cześć najgłębsza dla Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie przebijała się w całej postaci, w każdym ruchu i słowie ks. Markiewicza przy odprawianiu Najświętszej Ofiary. Ksiądz Markiewicz Mszy świętej nie przeciągał. Patrząc na jego oblicze, jego oczy, wsłuchując się w słowa jego modlitwy, prefacji, konsekracji, zaczynało się rozumieć, z jakim przejęciem i miłością sprawuje Najświętszą Tajemnicę – napisał ks. Walenty Michułka.

W Zapiskach Życia Wewnętrznego ks. Markiewicz zanotował: Najwyższa czynność moja Msza święta: już większej godności na świecie nie osiągnę, ani nawet w niebie... Biada temu kapłanowi, który sobie cokolwiek innego wyżej ceni...; Msza święta centrum życia mego. W niej mogę najlepiej podobać się memu Panu i najwięcej dla chwały Jego uczynić: przez Komunię i ofiarę...; Mam Cię, Jezu, codziennie piastować, spożywać i drugich karmić Twoim Ciałem...

O wielkiej czci ks. Markiewicza dla Eucharystii świadczy też następujący epizod z Miejsca Piastowego. Pewnego dnia Markiewicz otrzymał świeżo wyprasowaną i wypraną bieliznę ołtarzową: korporały i puryfikaterze. Zawołał jednego z chłopców i polecił mu zanieść bieliznę do zakrystii i upominał go, żeby niósł ostrożnie i nie upuścił na ziemię. Tymczasem, zaledwie chłopiec zszedł ze schodów przed plebanią, dwa puryfikaterze spadły mu już na ziemię. Nie umknęło to oku ks. Markiewicza. Chłopiec podniósł je szybko z ziemi i chciał iść dalej, tłumacząc, że bielizna wcale się nie poplamiła. Ale ks. Markiewicz zatrzymał chłopca, zabrał te dwa puryfikaterze ze sobą i oświadczył, że to, co leżało na ziemi, nie może już służyć do Mszy świętej, że trzeba je wyprać na nowo.

Założyciel michalitów i michalitek, także jako wychowawca w Miejscu Piastowym, zachęcał chłopców do nawiedzania Najświętszego Sakramentu, częstej spowiedzi i codziennej Komunii świętej. Nie czynił tego na siłę. Wychowawców pouczał: Nie należy bynajmniej zobowiązywać wychowanków do częstego przystępowania do świętych sakramentów, wystarczy ich tylko zachęcać do tych świętych ćwiczeń i dać im możność korzystania z nich... (PiP, 1898, s. 15). Jeśli któryś z wychowawców czy chłopców spóźnił się na Mszę św. lub wrócił z podróży, to pytał go, czy jest na czczo i czy pragnie przyjąć Komunię świętą. Do częstego przyjmowania Komunii świętej przez wychowanków przywiązywał wielką wagę. Uważał, że Sakramenty święte, słowo Boże i słuchanie Mszy świętej są najdzielniejszymi środkami wychowawczymi...

Możemy konkludować, że ks. Markiewicz miał przekonanie, iż nie zbuduje się (...) żadnej wspólnoty chrześcijańskiej, jeżeli nie będzie ona zakorzeniona w celebracji Najświętszej Eucharystii; Eucharystia tworzy komunię i wychowuje do komunii...

Zapomniany prorok
ks. Sylwester Łącki CSMA

Mało kto w Polsce zna ks. Bronisława Markiewicza (1842-1912) – założyciela Zgromadzenia św. Michała Archanioła. Ci, co go znają, wiedzą głównie, że był wielkim wychowawcą, patriotą czy społecznikiem. Mało kto jednak wie, że był zarazem jasnowidzem i prorokiem. Prawdziwy dar proroczy występuje niezwykle rzadko, a narody, które swych proroków nie znają, najgorzej na tym wychodzą. Warto więc tego prawdziwego Proroka poznać, tym bardziej że większość jego proroctw już się sprawdziła – wśród nich to z 1863 r. dotyczące Papieża Polaka: Najwyżej zaś Pan Bóg was (Polaków) wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego Papieża...

Pierwotny tekst opatrzył autor roboczym tytułem Ucisk Polaków pod zaborem pruskim. Potem tytuł zmienił na Bój bezkrwawy. Tłem dramatu są prześladowania Polaków w dobie Kulturkampfu. Zaborca stosował dyskryminację, posługiwał się różnymi formami nacisku, nie pozwalał nawet modlić się w języku ojczystym. Wynaradawianie coraz bardziej dawało się we znaki ludności polskiej. Znaczny rozgłos nabrała sprawa prześladowań na terenie Wielkopolski w mieście Września. Autor, długoletni wychowawca młodzieży i duszpasterz ubogiego ludu, działał pod zaborem austriackim. Śledził jednak z uwagą posunięcia represyjne na wszystkich zniewolonych ziemiach. W posłudze słowa upominał się o prawa swoich rodaków. Najważniejszą częścią Boju bezkrwawego jest odsłona siódma. Zawiera ona przepowiednie Anioła Polski, w których dominują akcenty wielkiej nadziei co do przyszłych losów Polski i świata. W redagowaniu utworu autor wykorzystał konkretne fakty i osobiste przeżycia.

Był rok Powstania Styczniowego (1863). Wielu młodych Polaków zaciągało się w szeregi powstańcze, aby w dobie zaborów pomóc w wyzwoleniu Ojczyzny. Z podobnym zamiarem nosił się młody Bronisław Markiewicz. I zapewne poszedłby za głosem serca, gdyby nie wydarzenie, pod wpływem którego zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego. Jako ksiądz utworzył zakłady wychowawcze dla opuszczonej młodzieży i dwa zgromadzenia zakonne, poświęcone głównie wychowaniu młodego pokolenia.

W michalickim miesięczniku Powściągliwość i Praca z maja 1932 r., ks. Stanisław Szpetnar zamieszcza ważniejsze fragmenty rozmowy, którą przeprowadził z autorem Boju bezkrwawego: - Było to 3 maja 1863 r. Właśnie wtedy – wspomina ks. Markiewicz – zdawałem maturę gimnazjalną w Przemyślu. Tegoż dnia kolega mój, Józef Dąbrowski, zdyszany i cały blady wpada do mej izby i ze wzruszeniem opowiada mi, że z całym gronem kolegów spotkał na ulicy jakiegoś niezwykłego młodzieńca wiejskiego lat 16. Był ubrany w białą siermięgę, przepasaną pasem, z różańcem w ręku, z obliczem rozpromienionym, z wielkim przejęciem i uniesieniem ducha opowiadał dziwne rzeczy, dotyczące Polski i świata. Mówił o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Polski, o księciu Żelaznym, o sławnych mężach naszego Narodu, o wszechświatowej wojnie, o zmartwychwstaniu Polski i wielkiej przyszłości naszej Ojczyzny. Tajemniczy młodzieniec opowiadał o jakimś polskim kapłanie, który z całym zaparciem się siebie i poświęceniem odda się duszpasterstwu wśród ludu i który uda się na południe do wielkiego męża Bożego, a wróciwszy po latach założy pod Karpatami zgromadzenie zakonne oddane wychowaniu opuszczonej i bezdomnej młodzieży, którego zakłady rozszerzą się na całą Polskę i na cały świat, wydadzą uczonych i świętych... Znamienne było to, że ten prosty na pozór młodzieniec przemawiał językiem człowieka wysoce uczonego.

Gdy zaś Józef Dąbrowski zagadnął owego młodzieńca, jakie ma na to dowody i znaki, że się ziści to, co przepowiada, młodzieniec rzekł: – Dowody? Zaraz ci dam. – I wziąwszy Dąbrowskiego ze sobą, odkrył mu tajniki jego duszy, dodając, że jeśli się nie nawróci, marnie zginie... Pod wrażeniem tych proroczych słów Dąbrowski przystąpił niezwłocznie do Świętych Sakramentów, odprawił spowiedź z całego życia, a potem razem z ks. Markiewiczem wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu... Ks. Markiewicz od pierwszej chwili miał przekonanie, że tym dziwnym młodzieńcem był nie kto inny, tylko Anioł Boży, posłany narodowi polskiemu, zgnębionemu nową klęską i na duchu złamanemu, na pociechę i podniesienie serca...

Ów młodzieniec zapowiedział między innymi posłannictwo polskiego księdza, który najpierw pojedzie na południe Europy, aby spotkać się z mężem Bożym i zaczerpnąć z jego charyzmatu, a potem wróci do Polski i podejmie działalność wychowawczą wśród biednej, opuszczonej młodzieży. Ta część przepowiedni zrobiła szczególne wrażenie na młodym Markiewiczu, który postanowił ideał księdza, zapowiedzianego przez młodzieńca, zrealizować we własnym życiu. W późniejszym czasie istotnie wyemigrował na południe, przebywał we Włoszech, gdzie zetknął się z św. Janem Bosko. Przeżył w jego wspólnocie kilka lat, dlatego miał czas na zapoznanie się z jego metodą wychowawczą i planami na przyszłość.

Bartłomiej Groch, były wychowanek ks. Markiewicza, w swojej pracy Ks. Bronisław Markiewicz, a sprawa odrodzenia Polski nawiązuje do swoich dawnych wspomnień w sposób następujący: – O tym dziwnym pojawieniu się wiejskiego młodzieńca... rozmawiałem ostatni raz z ks. Markiewiczem w roku 1911, kiedy przyjechałem jako nauczyciel gimnazjalny do Miejsca Piastowego prosić go o pozwolenie przemawiania w jego sprawie na Kongresie Mariańskim w Przemyślu. Podczas rozmowy poruszyliśmy sprawy związane z opowiadaniem owego młodzieńca, a nawet Mickiewiczowe Widzenie ks. Piotra, które oceniał z politycznej strony bardzo poważnie. Wspominał także o koledze Dąbrowskim jako świadku rozmowy z tajemniczym młodzieńcem, bolejąc nad nim, że nie wytrwał w seminarium duchownym i że umarł tragicznie. Wówczas przyszła mi do głowy myśl, czy przypadkiem z Józefem Dąbrowskim i innymi kolegami także i ks. Markiewicz nie widział owego 16-letniego młodzieńca. Jednakowoż nie śmiałem go o to zapytać. Do takiego zaś przypuszczenia skłaniały mnie silna jego wiara w to widzenie, dokładna znajomość szczegółów opowiadania młodzieńca, wielka gorliwość, z jaką spełniał swój urząd wychowawczo-kapłański, a przede wszystkim żar patriotyczny, którym płonął podczas rozmowy o Polsce... Krytyczne opinie i wątpliwości na temat wizji Anioła Polski nie znalazłyby może nigdy zadowalającego wyjaśnienia, gdyby nie źródłowy dokument, o którym mówi ks. Jan Górecki, redaktor miesięcznika Powściągliwość i Praca w styczniowym numerze tego periodyku z 1933 r.: – Przez dłuższy czas byliśmy przekonani, że sami jedynie jesteśmy posiadaczami tego widzenia.. Niespodziewanie całkiem w sierpniu 1930 roku otrzymałem od jednej z Sióstr Niepokalanek z Jazłowca list, a w nim opis tego samego widzenia, pozostawiony przez drugiego świadka – Józefa Dąbrowskiego. Obie wersje są prawie zupełnie ze sobą zgodne. Fakt ten stwierdza ponad wszelką wątpliwość prawdziwość tego widzenia, gdyż obie wersje istniały od kilkudziesięciu lat zupełnie od siebie niezależnie, przy czym według naszej wersji jednym ze świadków widzenia był Józef Dąbrowski, zaś według wersji z Jazłowca jednym z świadków widzenia był niejaki młodzieniec Bronisław Markiewicz. W Jazłowcu zachował się opis pozostawiony przez Józefa Dąbrowskiego, a u nas przez ks. Bronisława Markiewicza...

Ksiądz Markiewicz konstruując utwór w finałowej odsłonie zamieścił pełny tekst przepowiedni, tak aby zabrzmiała potężnym akordem. Okoliczności i ekspresja wizji robią ogromne wrażenie. Uderza plastyczność i dramatyczne napięcie obrazu. Odbiorcy tej przepowiedni reagowali różnie. Nie było jednak obojętnych. Na początku sztuka ta oddziaływała na małą grupę ludzi. Czas i fakty historyczne robiły swoje. Z czasem prorocze słowa ks. Markiewicza nabrały barw i mocy.

Książeczka Bój bezkrwawy została opublikowana drukiem po raz pierwszy w 1908 r. Autor, zwracając się wtedy do ordynariusza przemyskiego o kościelną aprobatę, pisał w uzasadnieniu: – Szczegóły zawarte w siódmej odsłonie wziąłem z widzenia, jakie się wydarzyło 3 maja w Przemyślu roku 1863 między 5 a 7 godziną rano, i które zdecydowało o moim powołaniu kapłańskim i o kierunku jego od początku aż dotąd.. To, co się ziściło, jest rękojmią, że i reszta się ziści...

Zainteresowanie sztuką było żywe, tym bardziej że budziła kontrowersje. Wystarczy wspomnieć, że nakład książeczki szybko został wyczerpany. Wznowiono go przed wybuchem I wojny światowej, w rok po śmierci ks. Markiewicza. Wydawca nie zamieścił żadnego omówienia, powtórzył jedynie tekst utworu.

Smaku całej historii dodaje polemika prof. Wincentego Lutosławskiego z prof. Bartłomiejem Grochem, która ukazała się w podwójnym numerze Powściągliwości i Pracy (X i XI) w 1925 roku. Wynika z niej, że prof. Groch uważał za spełnienie proroctwa ks. Markiewicza pontyfikat papieża Piusa XI (przypadał on na lata 1922 - 1939), który wcześniej był Nuncjuszem Apostolskim w Polsce (Alilles Ratti). Jednak prof. Lutosławski tak się do tego odnosi: Zdaje się, że prof. Bartłomiej Groch niesłusznie za spełnienie tego proroctwa uważa obiór pierwszego nuncjusza w Polsce ks. Ratti na papieża. Wielki papież, którego Polska ma dać światu, a który także był zapowiedziany przez Słowackiego, nie może być cudzoziemcem i nawet gdybyśmy uznali, że pobyt w Polsce księdza Ratti, który u nas otrzymał godność biskupa, przyczynił się do wyniesienia go później na stanowisko papieża, to nie można by twierdzić, że Polska go dała światu, ani że jest on tym oczekiwanym wielkim papieżem polskim, o którym Słowacki pisał: on rozda miłość, jak dziś mocarze rozdają broń, ... wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość, zdrowie przyniesie, rozpali miłość i zbawi świat: wnętrze kościołów on powymiata, oczyści sień, Boga pokaże w twórczości świata, jasno, jak w dzień... Czas, jaki upłynął od poprzedniej edycji dramatu Bój bezkrwawy, podyktował potrzebę dokonania w trzecim jego wydaniu (1978 r.) pewnych zmian w ortografii i stylistyce. Tekst wymagał też naniesienia drobnych korekt i zastosowania opuszczeń. Oczywiście zasadnicza myśli Autora nie została zmieniona. Bodźcem do wznowienia Boju bezkrwawego stał się, zapowiedziany w tym (mającym już 97 lat) dramacie, wybór Polaka – Karola Wojtyły na Papieża.

Poniżej prezentujemy fragment odsłony siódmej dramatu ks. Bronisława Markiewicza, w którym znajduje się papieskie proroctwo:

Postać nadludzka (zjawia się od ołtarza jako młodzieniec 16-letni ubrany w płótniankę zgrabnie skrojoną, z modlitewnikiem i różańcem w ręku, z jego oczu wychodzą jakby iskry):

– Pokój wam, słudzy i służebnice Pańscy! Ponieważ Pan najwyższy was więcej umiłował aniżeli inne narody, dopuścił na was ten ucisk, abyście oczyściwszy się z waszych grzechów stali się wzorem dla innych narodów i ludów, które niebawem odbiorą karę sroższą od waszej w zupełności grzechów swoich. Oto już stoją zbrojne miliony wojsk z bronią w ręku, straszliwie morderczą. Wojna będzie powszechna na całej kuli ziemskiej i tak krwawa, iż naród położony na południu Polski wyginie wśród niej zupełnie. Groza jej będzie tak wielka, że wielu ze strachu postrada rozum. Za nią przyjdą następstwa jej: głód, mór na bydło i dwie zarazy na ludzi, które więcej ludzi pochłoną aniżeli sama wojna. Ujrzycie zgliszcza, gruzy naokół i tysiące dzieci opuszczonych, wołających chleba. W końcu wojna stanie się religijna. Walczyć będą dwa przeciwne obozy: obóz ludzi wierzących w Boga i obóz niewierzących w Niego. Nastąpi wreszcie powszechne bankructwo i nędza, jakiej świat nigdy nie widział, do tego stopnia, że wojna sama ustanie z braku środków i sił. Zwycięzcy i zwyciężeni znajdą się w równej niedoli i wtedy niewierni uznają, że Bóg rządzi światem i nawrócą się, a pomiędzy nimi wielu Żydów. Wojnę powszechną poprzedzą wynalazki zdumiewające i straszliwe zbrodnie popełniane na całym świecie. Wy, Polacy, przez niniejszy ucisk oczyszczeni i miłością wspólną silni, nie tylko będziecie się wzajem wspomagali, nadto poniesiecie ratunek innym narodom i ludom, nawet wam niegdyś wrogim, i tym sposobem wprowadzicie dotąd niewidziane braterstwo ludów. Bóg wyleje na was wielkie łaski i dary, wzbudzi między wami ludzi świętych i mądrych i wielkich mistrzów, którzy zajmą zaszczytne stanowiska na kuli ziemskiej. Języka waszego będą się uczyć w uczelniach na całym świecie. Cześć Maryi i Najświętszego Sakramentu zakwitnie w całym narodzie polskim. Szczególnie przez Polaków Austria podniesie się i stanie się federacją ludów. A potem na wzór Austrii ukształtują się inne państwa. Najwyżej zaś Pan Bóg was wyniesie, kiedy dacie światu WIELKIEGO PAPIEŻA. Ufajcie przeto w Panu, bo dobry jest, miłosierny i nieskończenie sprawiedliwy...

Przygotowując się do beatyfikacji ks. Bronisława Markiewicza, która odbędzie się 19 czerwca br. w Warszawie, nie sposób nie wspomnieć o znakach z nieba, które poprzedziły wybór Jana Pawła II – Papieża z dalekiego kraju. Kiedy 10 czerwca 1997 roku Ojciec Święty na chwilę zatrzymał się w Miejscu Piastowym zobaczył to proroctwo wypisane na frontonie sanktuarium. Obecni wtedy wspominają, że popatrzył na napis, pokiwał głową i powiedział: – Znam, znam...

Droga do beatyfikacji
Z ks. Marianem Babulą CSMA – pracownikiem Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i postulatorem w procesie beatyfikacyjnym ks. Bronisława Markiewicza – rozmawiają ks. Edward Data CSMA i ks. Sylwester Łącki CSMA

- Lekturą dekretu o cudownym uzdrowieniu, którego dokonał Pan Bóg za wstawiennictwem Czcigodnego Sługi Bożego ks. Bronisława Markiewicza, zakończył się długi i złożony okres oczekiwania na beatyfikację tego Założyciela Zgromadzenia Księży Michalitów i Sióstr Michalitek. Czy może Ksiądz Postulator przedstawić, jak doszło do owego aktu kościelnego? Jaka jest historia procesu beatyfikacyjnego ks. Markiewicza?

- Z pewnością mówienie o długości, a zwłaszcza o złożoności okresu oczekiwania wydaje się być z jednej strony usprawiedliwione synowską miłością do Ojca Założyciela, a z drugiej może trochę przesadzone. Trzeba pamiętać, że każda sprawa, a w sposób szczególny wyniesienie kogoś do chwały ołtarzy, wymaga czasu, wysiłku wielu osób, a w sposób szczególny nieustannej modlitwy, by Bóg zechciał potwierdzić świętość danego kandydata na ołtarze, dokonując cudu za jego wstawiennictwem, i pobłogosławić ludzkim zabiegom, dając odpowiednie światło i siły osobom zaangażowanym w proces beatyfikacji.

Czcigodny Sługa Boży ks. Bronisław Markiewicz był człowiekiem oddanym bez reszty Panu Bogu i ludziom. Cechowała go ogromna wrażliwość na biedę ludzką, zwłaszcza dzieci i młodzieży opuszczonej, zaniedbanej, sierocej. Im poświęcał swój czas, siły – wszystko to, co posiadał. W życiu codziennym odznaczał się ogromną pracowitością i ofiarnością, zapominając całkowicie o sobie. A wszystko to powierzał Bogu w nieustannej modlitwie, prosząc Go usilnie o błogosławieństwo. Nic więc dziwnego, że już za życia cieszył się sławą świętości. Błogosławiony Józef Bilczewski, arcybiskup lwowski (jestem postulatorem jego sprawy kanonizacyjnej, która jest na ukończeniu), pod datą 29 stycznia 1912 r. napisał, że w tym dniu umarł świątobliwy ks. Bronisław Markiewicz. Natomiast św. Józef Sebastian Pelczar, w swoim piśmie skierowanym w kilka dni po jego śmierci do Kongregacji Biskupów i Zakonników w Watykanie, wychwalał doskonałe posłuszeństwo ks. Markiewicza, stwierdzając, że poddał się w sposób godny pochwały jego zarządzeniom. Sława świętości ks. Markiewicza nie ustała po jego śmierci i wciąż się rozwijała.

Zgromadzenia zakonne założone przez ks. Markiewicza myślały o Jego beatyfikacji, zabezpieczając pisma i dokumenty, zbierając wspomnienia i inne materiały dotyczące jego świątobliwego życia. Niestety, ze względów obiektywnych nie udało się rozpocząć procesu beatyfikacyjnego w okresie międzywojennym – zatwierdzenie kościelne księży michalitów odbyło się dopiero w 1921 r., a sióstr michalitek w 1928 roku. Z tym związana była fizyczna niemożliwość przygotowania osób fachowych do tego typu przedsięwzięcia, tym bardziej że wszyscy byli zaangażowani w zakładach wychowawczych. Kiedy sytuacja jakoś się poprawiła, wybuchła II wojna światowa.

Później nastały ciężkie czasy stalinizmu. Dopiero w niespełna dwa lata po ich zakończeniu – 18 stycznia 1955 r. – Zarządy generalne obydwu Zgromadzeń Świętego Michała Archanioła zwróciły się z prośbą do ks. bpa Franciszka Bardy o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego ks. Bronisława Markiewicza. Ksiądz Biskup, prowadząc już proces (obecnie) św. Józefa Sebastiana Pelczara, odłożył tę sprawę, nie mogąc sobie pozwolić, ze względu na brak personelu, na jednoczesne prowadzenie dwóch procesów.

Po zakończeniu procesu św. J. S. Pelczara – 16 stycznia 1958 r. – rozpoczął się w Kurii Biskupiej w Przemyślu proces beatyfikacyjny ks. Markiewicza, który został zamknięty 27 kwietnia 1963 roku. Akta procesowe zostały przekazane do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, gdzie nastąpiło ich uroczyste otwarcie 9 maja tegoż roku. W 1968 r. została przygotowana przez Kongregację tzw. Kopia publiczna akt procesowych. W tym też roku zostały opublikowane Opinie cenzorów teologów na temat pism o. Założyciela. W 1976 r. przygotowano Summarium zeznań świadków oraz Zbiór dokumentów pozaprocesowych. W roku następnym wydrukowano Listy postulacyjne. W roku 1981 Promotor Wiary opracował swoje spostrzeżenia i uwagi na temat procesu i osoby ks. Markiewicza. 12 kwietnia 1984 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych, działając w myśl Konstytucji Apostolskiej Divinus Perfectionis Magister wydanej w 1983 r., mianowała Relatorem – odpowiedzialnym za sprawę procesu ks. Markiewicza – o. prof. Ambrożego Eszera, dominikanina. On to, po dogłębnym przestudiowaniu całej dokumentacji, przekazał Postulacji Instrukcję dot. Sprawy Sługi Bożego ks. B. Markiewicza, dołączając do niej Uwagi dotyczące materiału procesowego i pozaprocesowego Sprawy Kanonizacji Sługi Bożego ks. B. Markiewicza opracowane przez ks. prałata Leonarda Flisikowskiego.

Po uzyskaniu 28 czerwca 1988 r. tytułu doktora obojga praw na Papieskim Uniwersytecie Lateraneńskim w Rzymie zostałem oddelegowany przez ks. Jana Chrapka – ówczesnego przełożonego generalnego naszego Zgromadzenia – do pracy przy procesie w charakterze współpracownika zewnętrznego (collaboratore esterno). Bazując na materiałach zebranych na przestrzeni lat przez wielu ludzi zaangażowanych w proces, 10 maja 1989 r. ukończyłem opracowanie Odpowiedzi na spostrzeżenia i uwagi Promotora Wiary oraz Uwagi ks. prałata Leonarda Flisikowskiego, do których dołączyłem szereg dokumentów ważnych dla sprawy oraz niektóre zeznania świadków nie umieszczonych w poprzednim Summarium.

W rok później przygotowałem Informację o życiu i cnotach Sługi Bożego ks. Bronisława Markiewicza, którą Relator podpisał do druku 19 marca 1990 roku. 12 czerwca 1990 r. przedstawiłem w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych całą dokumentację dotyczącą sprawy w formie Pozycji o życiu i cnotach (Positio super vita et virtutibus). Została ona przestudiowana przez Kongres Cenzorów Teologów i przez Kongregację Kardynałów, Arcybiskupów i Biskupów – członków Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, którzy uznali, że: Sługa Boży ks. Bronisław Markiewicz praktykował w swoim życiu w sposób heroiczny cnoty teologiczne, kardynalne i inne z nimi związane. 2 lipca 1994 r. został ogłoszony, w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II, Dekret o heroiczności cnót Sługi Bożego. W tym uroczystym akcie uczestniczyli między innymi Przełożeni Generalni obydwu naszych Zgromadzeń zakonnych: ks. Kazimierz Tomaszewski i m. Remigiusza Zofia Dziewit.
Spośród wielu łask otrzymanych od Boga przez wstawiennictwo Czcigodnego Sługi Bożego ks. Bronisława Markiewicza przedstawiono w 2003 r. do oceny i badania Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych domniemany cud uzdrowienia ks. Romana Włodarczyka CSMA. Po uzyskaniu pozytywnej oceny dwóch biegłych lekarzy, wyznaczonych z urzędu przez Kongregację 22 kwietnia 2004 r., zebrała się Komisja Lekarska, która uznała uzdrowienie ks. Romana za szybkie, całkowite i stałe oraz niewytłumaczalne z punktu widzenia aktualnej wiedzy medycznej.

W dwa miesiące później (25 czerwca) odbył się Kongres Cenzorów Teologów, którzy uznali związek pomiędzy niewytłumaczalnym uzdrowieniem a modlitwą zanoszoną do Pana Boga za wstawiennictwem Czcigodnego Sługi Bożego ks. Bronisława Markiewicza. Z kolei 19 października 2004 r. (w Pałacu Apostolskim) kardynałowie, arcybiskupi i biskupi – członkowie Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych – potwierdzili pozytywne osądy lekarzy i konsultorów teologów.

Dekret o cudzie odczytany w obecności Ojca Św. Jana Pawła II 20 grudnia 2004 roku i przez Niego potwierdzony zakończył postępowanie beatyfikacyjne. W tej podniosłej uroczystości wzięli udział: ks. Kazimierz Radzik – przełożony generalny Zgromadzenia Św. Michała Archanioła, duchowy następca naszego Ojca Założyciela, m. Edyta Hanna Golińska – przełożona generalna siostrzanego Zgromadzenia Sióstr Michalitek, m. Remigiusza Dziewit – poprzednia przełożona generalna sióstr michalitek, ojcowie: Aleksander Ogrodnik i Kazimierz Tomaszewski – poprzedni przełożeni generalni Zgromadzenia Św. Michała Archanioła, ks. Władysław Suchy – przewodniczący delegatury włosko-szwajcarskiej, ks. Bogusław Turek – pracownik Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych oraz ja, jako pracownik Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego oraz postulator generalny Zgromadzenia Św. Michała Archanioła.

- Czy może Ksiądz powiedzieć coś więcej na temat uzdrowienia, które zostało uznane jako cudowne, za przyczyną ks. Markiewicza?

- W niedzielę 31 lipca 1994 r., podczas sprawowania Mszy św., u ks. Romana Włodarczyka – michality (ur. 2.01.1934 r.), wystąpiły zaburzenia mowy w postaci używania nieodpowiednich do sytuacji wyrazów. Nie mógł on dokończyć Mszy św. – doznał udaru mózgu. Po odwiezieniu ks. Romana do Szpitala Wojewódzkiego w Toruniu stwierdzono, że przyczyną zaburzeń był udar (silne niedokrwienie) mózgu, który spowodował porażenie połowiczne z afazją.

A oto, co piszą na ten temat biegli lekarze: Stwierdzone u księdza Romana Włodarczyka porażenie połowiczne z afazją świadczy o wystąpieniu dużego obszaru niedokrwienia lewej półkuli mózgu. Ogólny stan zdrowia księdza nie był dobry. Stwierdzono nadciśnienie tętnicze, zmiany miażdżycowe tętnic, nadwagę. Czas utrzymywania się porażenia trwał około 6 tygodni. Wszystkie te czynniki wskazywały, że w chwili przekazania pacjenta do Oddziału Rehabilitacyjnego można się było spodziewać, że z zejściem tego udaru mózgowego nastąpi znaczne inwalidztwo. Stwierdzony 23.10.1996 r. prawidłowy stan neurologiczny jest dla nas zupełnym zaskoczeniem. Doświadczenia nasze własne i dane z literatury wskazują, że zupełne wycofanie się objawów neurologicznych jest zdarzeniem wyjątkowym.

Wyjątkowość zdarzenia, które przejawiło się w odzyskaniu przez ks. Romana Włodarczyka prawidłowego stanu neurologicznego, sprowadza się między innymi do tego, że:

1) w naszej praktyce lekarskiej... nie pojawiło się analogiczne lub przynajmniej podobne wycofanie się objawów neurologicznych u pacjenta dotkniętego tą samą jednostką chorobową, co u ks. Romana Włodarczyka, a in specie w takim samym stopniu rozległości;
2) w literaturze fachowej oraz dokumentacji medycznej nie spotkaliśmy doniesień o podobnym lub analogicznym, jak u ks. Romana Włodarczyka, wycofaniu się objawów neurologicznych;
3) nie zachodzi korelacja pomiędzy zastosowanym u ks. Romana Włodarczyka procesem leczenia i rehabilitacji a zaistniałym faktycznie w dniu badania kontrolnego... jego stanem zdrowia, objawiającym się prawidłowym stanem neurologicznym;
4) ani literatura fachowa, ani nasza wiedza i praktyka medyczna nie pozwalają nam na stwierdzenie analogicznego lub chociaż zbliżonego przypadku wycofania się objawów neurologicznych w jednostce chorobowej, jaką był dotknięty ks. Roman Włodarczyk (Copia Publica, p. 171).

Jak już wspomniałem, 22 kwietnia 2004 r. lekarze Konsulty medycznej potwierdzili orzeczenie polskich lekarzy, uznając jednogłośnie uzdrowienie ks. Włodarczyka za szybkie, całkowite i stałe oraz niewytłumaczalne z punktu widzenia aktualnej wiedzy medycznej.

Oczywiście, od samego początku pobytu ks. Włodarczyka w szpitalu, tj. od 2 sierpnia 1994 r., zanoszona była nieustanna modlitwa do Boga, przez wstawiennictwo Czcigodnego Sługi Bożego ks. Bronisława Markiewicza, we wszystkich placówkach obydwu Zgromadzeń, a w sposób szczególny w parafii pod wezwaniem św. Michała Archanioła w Toruniu, gdzie pełnił swoją posługę kapłańską. Ta nieustanna modlitwa spowodowała niespodziewany przełom w chorobie, doprowadzając do zupełnego uzdrowienia pacjenta.

O trwałości tego uzdrowienia świadczą szczegółowe badania lekarskie, przeprowadzone w kwietniu 2004 roku. Ksiądz Włodarczyk czuje się bardzo dobrze i pełni regularnie i z zaangażowaniem wszystkie posługi kapłańskie i zakonne.

- 2 lipca 1994 r. został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Sługi Bożego. Po 10 latach doczekaliśmy się dekretu o cudzie. Dlaczego Kościół wymaga tych dwóch aktów, aby mogła nastąpić beatyfikacja wyznawców? W przypadku bowiem męczenników (np. do beatyfikacji) nie jest wymagany cud za ich wstawiennictwem... - Męczeństwo rozumiane było od pierwszych wieków chrześcijaństwa jako chrzest z krwi, który nie tylko rodził takie skutki jak chrzest z wody, lecz nawet go przewyższał, gdyż zapewniał męczennikowi chwałę w niebie bezpośrednio po oddaniu życia. Przekonanie to przetrwało przez wszystkie wieki i zostało jakby na nowo ujęte w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele (nr 50), gdzie czytamy m.in.: Co się zaś tyczy Apostołów i męczenników Chrystusowych, którzy – przelawszy krew swoją – dali najwyższe świadectwo wiary i miłości, to Kościół zawsze wierzył, że są oni ściślej złączeni z nami w Chrystusie, okazywał im – jak i Błogosławionej Maryi Dziewicy i świętym Aniołom – cześć szczególną i pobożnie modlił się o pomoc ich wstawiennictwa...

Ten sam dokument mówi dalej: Do nich wszystkich dołączeni zostali niebawem także inni, którzy dokładniej naśladowali dziewictwo i ubóstwo Chrystusa, a w końcu i ci, których znamienite praktykowanie cnót chrześcijańskich i boskie charyzmaty zalecały pobożnej czci i naśladowaniu wiernych...

W odniesieniu do męczennika Koś-ciół Święty domaga się rzetelnego udowodnienia faktu męczeństwa i – w myśl definicji podanej powyżej – nie wymaga dodatkowego potwierdzenia ze strony Pana Boga w postaci cudu zdziałanego za jego wstawiennictwem. Dla przykładu podam, że na tej zasadzie zostało beatyfikowanych w 1999 r. w Warszawie 108 Męczenników Polskich, wśród których byli też dwaj nasi współbracia michalici, błogosławieni: ks. Władysław Błądziński i ks. Wojciech Nierychlewski, czy też trzy lata wcześniej, w Rzymie – Wincenty Lewoniuk i 12 Towarzyszy, Męczenników Podlaskich, którzy w roku 1874 oddali życie za wiarę, broniąc swojej przynależności do Kościoła unickiego – miałem zaszczyt być postulatorem ich sprawy beatyfikacyjnej.

Jeśli natomiast chodzi o innych świętych i błogosławionych Kościół zawsze wymagał cudów, które były rozumiane jako nadprzyrodzone potwierdzenie ze strony Boga świętości określonego kandydata do chwały ołtarzy. Zbiory cudów rozpowszechniły się w Kościele podobnie, jak Akta męczenników. Stąd św. Tomasz z Akwinu uważa, że: cud jest potwierdzeniem świętości osoby, którą Bóg chce przedstawić ludziom jako wzór cnoty. Trudno mi jest zagłębiać się tutaj w tę tematykę, ale według tego, czego nas uczono na studium dla postulatorów w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, pojawiały się wśród niektórych teologów propozycje zniesienia konieczności cudu do beatyfikacji i kanonizacji, sugerując, że byłoby wystarczające stwierdzenie heroiczności cnót. Jest z pewnością w tym wiele prawdy. Uważa się jednak, że stwierdzenie heroiczności cnót, chociaż tak ważne, jest w jakimś stopniu nie w pełni doskonałe. Pozycja o życiu i cnotach przygotowywana jest na podstawie zeznań świadków, pism, dokumentów. Jest to jakby patrzenie z zewnątrz na życie danego kandydata. Oczywiście, zachowanie zewnętrzne odzwierciedla w dużym stopniu życie wewnętrzne, które w całości jest znane jedynie Bogu, bowiem spowiednicy i ojcowie duchowni nie mogą zeznawać w procesie. Stąd potrzeba potwierdzenia, przypieczętowania z Nieba heroiczności, ukazanej w Pozycji przygotowywanej pod czujnym okiem Relatora i wnikliwie ocenianej przez Cenzorów-Teologów oraz Kardynałów, Arcybiskupów i Biskupów – członków Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.

- Na przestrzeni lat wiele osób pracowało nad sprawą Sługi Bożego ks. Markiewicza. Może przy tej okazji należałoby wspomnieć kogoś w sposób szczególny? - Przystępując do pracy przy procesie beatyfikacyjnym miałem bardzo ułatwioną drogę, bowiem wszystkie materiały zostały już zebrane właśnie przez grono wielu ludzi. Szczególne wyrazy uznania i wdzięczności należą się wszystkim Przełożonym generalnym obydwu Zgromadzeń Św. Michała Archanioła – poczynając od ks. Antoniego Sobczaka i Sługi Bożej Matki Anny Kaworek, a kończąc na obecnych: ks. Kazimierzu Radziku i m. Edycie Golińskiej – za ich wielkie zaangażowanie i zatroskanie o pomyślny przebieg procesu beatyfikacyjnego: wszystkim bez wyjątku. Mym wdzięcznym wspomnieniem obejmuję w sposób szczególny trzech poprzednich przełożonych generalnych: ks. Aleksandra Ogrodnika, który wysłał mnie zaraz po święceniach kapłańskich na studia prawnicze, z myślą o pracy przy procesie beatyfikacyjnym; ks. Jana Chrapka, który powierzył mi pisanie Pozycji o życiu i cnotach, sprawdzając nawet kilka razy w tygodniu postęp prac oraz ks. Kazimierza Tomaszewskiego, który mianował mnie postulatorem generalnym Zgromadzenia. Z kolei należy wspomnieć ks. Waleriana Moroza CSMA – postulatora sprawy na szczeblu diecezjalnym w Przemyślu; ks. prałata Piotra Naruszewicza – postulatora sprawy na szczeblu rzymskim oraz ks. Mieczysława Głowackiego CSMA – mego bezpośredniego poprzednika na tym urzędzie. Pragnę też wspomnieć o wielkim zaangażowaniu ks. Władysława Suchego CSMA i pani Marii G. Manni z Nepi, zwłaszcza przy redagowaniu i przepisywaniu Pozycji o życiu i cnotach.

W procesie o domniemanym cudzie, zdziałanym przez Boga za wstawiennictwem Czcigodnego Sługi Bożego, należy wspomnieć – oprócz ks. Kazimierza Tomaszewskiego, ówczesnego przełożonego generalnego Zgromadzenia, i obecnego ks. Kazimierza Radzika – ks. Czesława Kustrę – ówczesnego przełożonego domu w Toruniu, za jego zaangażowanie w sprawę. Podczas Kongresu Cenzorów Teologów podawano jako wzór postawę ks. Kustry dotyczącą zorganizowania nieustannej modlitwy zanoszonej do Boga przez wstawiennictwo o. Założyciela o uzdrowienie ks. Romana Włodarczyka. Następnie wymienić należy: ks. Tadeusza Musza CSMA – radcę generalnego i wicepostulatora w procesie o cudzie, ks. Piotra Prusakiewicza CSMA, który jako nowy radny generalny przejął od ks. Musza troskę o cud na terenie Polski oraz ks. Bogusława Turka CSMA – pracownika Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych – za wielką życzliwość i pomoc. Jestem przekonany, że należałoby wymienić z imienia i nazwiska wiele innych osób – na pierwszym miejscu wszystkich Współbraci w Zgromadzeniu i wszystkie Siostry michalitki – za ich zaangażowanie i wsparcie modlitewne. Myślę, że w tym miejscu jest to niemożliwe. Mogłoby to być przedmiotem specjalnego artykułu.

- Ojciec Święty Jan Paweł II często interesuje się kandydatami do chwały ołtarzy. Czy można tak powiedzieć w przypadku ks. Markiewicza?

- Ojciec Święty Jan Paweł II nie tylko się interesuje kandydatami do chwały ołtarzy, lecz czyni wszystko, by mogli oni być jak najszybciej ogłoszeni błogosławionymi i świętymi. W tym też celu Konstytucją Apostolską Divinus Perfectionis Magister znacznie uprościł procedurę procesową, dzięki czemu udało się doprowadzić do szybkiego zakończenia wielu procesów. Żaden z papieży nie wyniósł takiej ilości osób do chwały ołtarzy, co Papież Jan Paweł II. Ojcu Świętemu zależy też bardzo na sprawach polskich. Znana mu jest postać i sprawa beatyfikacyjna naszego Ojca Założyciela. Wspomina o nim podczas spotkań z naszymi Współbraćmi. Poprzez Sekretariat Stanu prosił Kongregację Spraw Kanonizacyjnych o przyśpieszenie prac nad procesem o domniemanym cudzie, zdziałanym przez Boga za wstawiennictwem ks. Markiewicza. Przychylił się też do prośby Przełożonych generalnych naszych obydwu Zgromadzeń zakonnych o jego beatyfikację.

Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych
ks. Sylwester Łącki CSMA, Paweł Smogorzewski

Patrząc na jego krzepką sylwetkę, którą opina czarna sutanna, widząc jowialną twarz i oczy zawsze skore do uśmiechu, śledząc jak z wysiłkiem, ale bez trudu pokonuje kręte schody toruńskiego probostwa, a także obserwując jak z gracją dyplomowanej sekretarki obsługuje kserograf, aż trudno uwierzyć, że u ks. Romana Włodarczyka CSMA przed blisko jedena-stoma laty – 31 lipca 1994 r. – nastąpił rozległy wylew krwi do mózgu i przez sześć tygodni nie odzyskiwał przytomności. Uzdrowienie – jak orzekły komisje (i lekarskie, i teologiczne) – dokonało się w sposób cudowny, bowiem analizując racjonalnie historię powrotu do zdrowia tego kapłana, nie sposób znaleźć było żadnego innego wytłumaczenia takiego stanu rzeczy. Pomogły modlitwy zanoszone w intencji chorego za przyczyną założyciela michalitów ks. Bronisława Markiewicza, który 19 czerwca br. zostanie zaliczony w poczet błogosła-wionych. Beatyfikacja odbędzie się w Warszawie podczas III Krajowego Kongresu Euchary-stycznego, a dokona jej Prymas Polski kard. Józef Glemp.

Ksiądz Roman Włodarczyk – michalita, dzisiaj już siedemdziesięciojednoletni rezydent parafii pw. św. Michała Archanioła w Toruniu, wcześnie odkrył w sobie duchowe powołanie. Urodzony w cieniu kościoła Matki Boskiej Szkaplerznej w Dąbrowie Górniczej – Siemieszycach nadal przyjaźni się z duszpasterzującym w tym mieście Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego ks. Edwardem Płatkiem. Podziw tego kapłana dla dzieła i dokonań ks. Bronisława Markiewicza sprawił, że nastoletni Roman decyduje się odwiedzić michalicki ośrodek wychowawczy w Pawlikowicach. Zauroczony klimatem tamtejszego Zakładu – iście rodzinną atmosferą, jaka istniała między blisko dwustu podopiecznymi a opiekunami w sutannach – wstąpił w roku 1950 do Zgromadzenia Świętego Michała Archanioła. – Było biednie, ale wesoło – wspomina. – Mięso serwowano tylko raz w tygodniu – w niedzielę. Jednak najczęściej jedliśmy ziemniaki i kapustę...

W roku 1952 był świadkiem zawłaszczenia przez władze komunistyczne szkolno-wychowawczego kompleksu, na który składały się – poza klasztorem – m.in.: młyn, kuźnia, stolarnia. Zakonna własność przekształcona zostaje w dom opieki społecznej. Dzieci rozwieziono do ośrodków wychowawczych, jak kraj długi i szeroki, a seminarzysta Włodarczyk trafia do Miejsca Piastowego. Tutaj w roku 1954 przeżywa konfiskatę części michalickiego matecznika. – Na tym nie kończyła się jednak perfidia ludowych urzędników – wraca pamięcią do tamtych chwil. – Parter domu zajmowaliśmy z... greckimi dziewczynami z komunistycznych rodzin, które wyemigrowały ze swego kraju po upadku inspirowanego przez Sowietów puczu. Chodziło, rzecz jasna, o to, aby jak największą liczbę alumnów odwieść od kapłaństwa...

Święcenia kapłańskie Roman Włodarczyk przyjął w roku 1962. Wówczas też, wciąż kontynuując studia, pełnił posługę sakramentalną w krakowskim kościele pw. św. Mikołaja. Jednak jego pierwszą dorosłą, jak byśmy mogli powiedzieć, placówką duszpasterską jest michalicka parafia w Górsku na ziemi dobrzyńskiej. Później pracował też w Grodzisku Mazowieckim, w Siedlcu, gdzie był kapelanem sióstr Duszy Chrystusowej oraz znowu w Pawlikowicach. Stamtąd droga wiodła w Bieszczady, do Jasienia. Tam spędził blisko piętnaście lat. – Pracy było, co nie miara – wspomina. – W mej i ks. Miareckiego pieczy był kościół parafialny i cztery kościoły filialne. Nie było łatwo wszędzie dojechać, bo drogi, jeśli w ogóle były, to w stanie rozpaczliwym. Pamiętam wizytację, jakiej dokonał ówczesny ordynariusz przemyski bp Ignacy Tokarczuk. Wieziono go po leśnych duktach, poprzecinanych strumieniami, na traktorze... Najtrudniej, rzecz jasna, było zimą. Ogromne mrozy. To nic, że woda zamarzała w miednicy w mieszkaniu, ale najgorsze, że podczas niedzielnych Mszy św. i wino zamarzało w kielichu!

Od osiemnastu lat ks. Roman Włodarczyk związany jest z Toruniem. Tutaj, od początku pobytu, swoje powołanie realizuje przede wszystkim jako kapelan ludzi chorych. Spowiada, krzepi ewangelicznym słowem, odprawia Msze św. przy ich łóżkach. Wie wszystko o cielesnym cierpieniu, tym bardziej że ono samo go dotknęło. Obecny proboszcz ks. Piotr Bieniek CSMA nie może się nachwalić ks. Romana za dyspozycyjność i gotowość posługi-wania swoim parafianom: – Zawsze można na niego liczyć. Swoją cierpiącą obecnością wiele wnosi do naszej wspólnoty zakonnej i kapłańskiej, a parafianie cieszą się, gdy widzą, jak po-woli, ale ochoczo, zmierza w kierunku konfesjonału, czy z namaszczeniem rozdaje Komunię świętą...

Była niedziela 31 lipca 1994 roku. Kończąc odprawianie Mszy św. ks. Roman poczuł, że słabnie. Okazało się, że nastąpił u niego rozległy wylew krwi do mózgu. – Wówczas byłem w konfesjonale. Widząc, że coś złego dzieje się z ks. Włodarczykiem, szybko podszedłem do stołu Pańskiego. Pomogłem memu współbratu dokończyć liturgię. Po południu już był w szpitalu. Tam jednak ani tomograf nie był czynny, ani, jako że to sam środek wakacji, i lekarska obsada nie była pełna – z zadumą wspomina te dramatyczne chwile ks. Czesław Kustra CSMA – wtedy proboszcz i przełożony toruńskiego domu.

Ksiądz Roman Włodarczyk nie odzyskał przytomności przez sześć długich tygodni. – Czasami tylko wracała mi świadomość – mówi. – Wracałem świadomością na ułamki chwil, tak bym mógł sobie jedynie zdać sprawę, że jestem w szpitalu...

– Zdawało się, że moment śmierci był już bardzo bliski. Stan chorego uważano za agonalny. Personel szpitala uznał za bezcelową zmianę pieluch, pościeli czy prześcieradła... Tak było... – wspomina ks. Kustra. – I nagle, niewytłumaczalna z ludzkiego punktu widzenia, odmiana: chory dobrzeje, wraca do zmysłów, powoli odzyskuje mowę, władzę w kończynach, przybywa mu sił...

A oto, co piszą na ten temat biegli lekarze: Stwierdzone u księdza Romana Włodarczyka porażenie połowiczne z afazją świadczy o wystąpieniu dużego obszaru niedokrwienia lewej półkuli mózgu. Ogólny stan zdrowia księdza nie był dobry. Stwierdzono nadciśnienie tętnicze, zmiany miażdżycowe tętnic, nadwagę. Czas utrzymywania się porażenia trwał około 6 tygodni. Wszystkie te czynniki wskazywały, że w chwili przekazania pacjenta do Oddziału Rehabilitacyjnego można się było spodziewać, że z zejściem tego udaru mózgowego nastąpi znaczne inwalidztwo. Stwierdzony 23.10.1996 r. prawidłowy stan neurologiczny jest dla nas zupełnym zaskoczeniem. Doświadczenia nasze własne i dane z literatury wskazują, że zupełne wycofanie się objawów neurologicznych jest zdarzeniem wyjątkowym.

Wyjątkowość zdarzenia, które przejawiło się w odzyskaniu przez ks. Romana Włodarczyka prawidłowego stanu neurologicznego, sprowadza się między innymi do tego, że:
1) w naszej praktyce lekarskiej... nie pojawiło się analogiczne lub przynajmniej podobne wy-cofanie się objawów neurologicznych u pacjenta dotkniętego tą samą jednostką chorobową, co u ks. Romana Włodarczyka, a in specie w takim samym stopniu rozległości;
2) w literaturze fachowej oraz dokumentacji medycznej nie spotkaliśmy doniesień o podobnym lub analogicznym, jak u ks. Romana Włodarczyka, wycofaniu się objawów neurologicznych;
3) nie zachodzi korelacja pomiędzy zastosowanym u ks. Romana Włodarczyka procesem leczenia i rehabilitacji a zaistniałym faktycznie w dniu badania kontrolnego... jego stanem zdrowia, objawiającym się prawidłowym stanem neurologicznym;
4) ani literatura fachowa, ani nasza wiedza i praktyka medyczna nie pozwalają nam na stwierdzenie analogicznego lub chociaż zbliżonego przypadku wycofania się objawów neurologicznych w jednostce chorobowej, jaką był dotknięty ks. Roman Włodarczyk (Copia Publica, p. 171).

Przedstawiająca ten przypadek na potrzeby procesu beatyfikacyjnego ks. Bronisława Markiewicza dr med. Marta Jasińska-Szetela tak twierdzi: – Stan chorego oceniałam jako ciężki, bez większych szans na poprawę. Moje doświadczenie w leczeniu chorych z podobnymi schorzeniami jest znaczne, to już osiemnaście lat praktyki lekarskiej. Jako lekarza zaskoczyło mnie nagłe i niezrozumiałe – z medycznego punktu widzenia – polepszenie się stanu zdrowia pacjenta. Poprawa następowała gwałtownie, bardzo szybko, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. W mojej praktyce lekarskiej brak precedensu, żeby chory z porażeniem połowicznym tak szybko i na sposób trwały wrócił do zdrowia...

O tym, że mieliśmy do czynienia z faktem nadprzyrodzonym, jest przekonany ks. Czesław Kustra CSMA: – Gdy tylko rozeszła się wieść o ciężkim stanie zdrowia ks. Romana, w modlitwę o jego uzdrowienie włączyła się cała parafia. Każda Msza św., każde nabożeństwo kończyliśmy prośbami zanoszonymi do Najwyższego za przyczyną ks. Markiewicza. Modlitwy za naszego współbrata płynęły też i z michalickich serc, do czego zachęcali: – nieżyjący już, niestety, ówczesny sufragan toruński – bp Jan Chrapek CSMA i generał Zgromadzenia ks. Kazimierz Tomaszewski. Dla mnie osobiście nie ma wątpliwości, że te modły zostały wy-słuchane. Nasze przekonania, ujęte w obszerny zbiór dokumentów i relacji, zostały przesłane do Kongregacji ds. Świętych, uzyskując – ku naszej radości – aprobatę. Dzięki wstawiennictwu naszego Założyciela u Ojca Niebieskiego miał miejsce cud uzdrowienia...

Nieco otyła postać księdza Romana, opierającego się lekko na lasce, przemierza klasztorny dziedziniec, zmierzając ku kościołowi. Rzuca w naszym kierunku uszczypliwą uwagę o nieciekawej formie reprezentacji polskich skoczków narciarskich. Sport jest wciąż jego pasją, tak jak zresztą i filatelistyka. Uchyla biretu i niknie w głównej nawie świątyni. Zaraz zasiądzie w konfesjonale, aby słuchać spowiedzi. Swą wiarą i wiedzą, płynącą z doświadczenia Krzyża, o tym, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, chce się, jak co dzień, podzielić z innymi.