Łatwo to było kiedyś zaśpiewać. Trudniej tym żyć. Zwłaszcza dziś.
16 października... Wiele się dzieje. W Polsce... Wiadomo. Na świecie... Chyba rację ma Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres, że świat coraz bardziej przypomina beczkę prochu. Ukraina, Bliski Wschód, Daleki Wschód z roszczeniami Chin i prężeniem muskułów przez Koreę Północną. O Afryce, mocno infiltrowanej przez różne bojówki już nie mówiąc. W Kościele... Trwa synod o synodalności. Informacje zeń płynące dość skąpe. I chyba dobrze. Nie za wiele tych medialnych doniesień w tonie sensacji, które potem okazywały się tylko głosem tego czy innego człowieka albo niewielkiej grupy... Ale skoro dziś właśnie 16 października, jak nie wspomnieć o Janie Pawle II – świętym, to oczywiste, a dla mnie też Wielkim – w 46 rocznicę jego wyboru na Stolice Piotrową?
To nie tak, że byłem w niego zapatrzony jak w obrazek. Nie traktowałem go też – jak chyba jednak wielu – jakby był misiem na Krupówkach: koniecznie trzeba mu podać rękę i zrobić sobie z nim zdjęcie. Nie było też tak, że jego wybór obudził moją wiarę. W wierze się wychowałem, a decydujący moment, w którym zdecydowałem, że chcę iść drogą za Jezusem, nastąpił chyba jakoś tydzień – dwa przed wyborem kardynała Karola Wojtyły na papieża; w kościele, na wieczornej Mszy, gdy dotarło do mnie, że mam szanse żyć wiecznie. Jego nauczanie... Od oficjalnych dokumentów odstręczał mnie ich zbyt trudny dla mnie język. Do mniej oficjalnych dostęp był znacznie trudniejszy niż dziś... Ujmowała mnie raczej łagodna mądrość Jana Pawła II, jego mocna, a jednocześnie nie surowa wiara; wiara, w której nie było uciemiężenia, była wolność. Wiara, która nie była prawem, a nadzieją... Odkrywałem to przy wielu różnych okazach: osobistej modlitwie, kazaniach, rekolekcjach. Ale to, co mówił czy pisał Jan Paweł II było dla mnie kompasem, na którym od czasu do czasu sprawdzałem, czy idę we właściwym kierunku. I z radością odrywałem, że tak...
Nie potrafię jakoś obiektywnie powiedzieć co zmieniło się, gdy odszedł. Nie potrafię, bo akurat parę miesięcy potem zmieniłem pracę. Po 14 latach pracy w katechezie, trafiłem do Wiara.pl. Kontakt z młodymi miałem już odtąd tylko sporadyczny, za to wyraźniej zobaczyłem to, co dzieje się w przestrzeni medialnej; niekoniecznie zresztą odzwierciadlającej to, czym żyją ludzie na co dzień. Dlatego nie wiem, czy śmierć Jana Pawła II faktycznie wiele w Kościele i Polakach zmieniła, czy to raczej efekt zmiany perspektywy mojego patrzenia. Zresztą dopóki papieżem był Benedykt XVI wszystko w Kościele, także tym w Polsce, zdawało się raczej kontynuacją... Gdy dziś patrzę na czasy Jana Pawła Wielkiego nie wiem z kolei, na ile mam ich obiektywny ogląd, a na ile może to być efekt „tęsknoty za młodością” człowieka już w sumie starego. Ale gdybym miał powiedzieć czego z tamtych czasów – prócz młodości ;) – mi brakuje...
Myślę, że brakuje mi dziś „Kościoła odważnego”. Takiego, który „nie lękajcie się” przyjmuje na serio i z radością. Który ufnie, mimo pojawiających się problemów, patrzy w przyszłość. Kościoła, który nie boi się być wierny Chrystusowi, choć to prowadzi do konfliktu z modnymi prądami tego świata. Kościoła, który nie boi się dialogu, bo jest przekonany do swoich racji. Kościoła, który kocha w prawdzie. Zakorzenionego w tradycji, ale z odwagą podejmującego nowe wyzwania. Kościoła w miłości otwartego na każdego, ale jednocześnie nie mającego złudzeń, że wrogów da się jakoś ugłaskać... Tak widziałem Kościół czasów Jana Pawła II. Dziś...
Dziś chyba przeszliśmy do defensywy. I to nawet ci, którzy deklarują otwartość: też krytykują (tych nieotwartych), wytykają, apelują... Na pewno przyczynił się do tego wstyd związany z odkryciem, że wśród duchownych zdarzali się tacy, którzy potrafili seksualnie wykorzystywać małoletnich, a Kościół sobie z tym problemem – jak zresztą całe społeczeństwo – nie radził. W takiej sytuacji część wierzących czuła się bezpieczniej przyjmując za prawdę nawet fałszywe oskarżenia, jak w przypadku Jana Pawła II. Do tego doszedł smutny fakt odchodzenia wielu od wiary, zwłaszcza młodych. Bezradność, narzekanie, wzajemne oskarżenia... Na księży, na katechetów... Fałszywa okazała się nadzieja, że współdziałanie z państwem w tym co dobre, umocni wiarą. Raczej sprawiło tylko, że Kościół stał się chłopcem do bicia...
Myślę też – proszę mi wybaczyć – że do tego przejścia do defensywy trochę też przyczynił się styl papieża Franciszka. Zwłaszcza z pierwszych miesięcy jego pontyfikatu, gdy pojawiały się papieskie homilie z Domu św. Marty. Może nie mam racji, może ma to więcej wspólnego z moimi osobistymi wtedy przeżyciami, ale miałem wtedy wrażenie bycia ciągle krytykowanym. Tego nie rozumiemy (my, Kościół), to robimy źle, tu jesteśmy zbyt mało otwarci, często kierujemy się jakimiś mało chwalebnymi motywami, jesteśmy niemiłosierni i skorzy do potępiania, wiecznie smutni, nudni, siedzący na kanapie... Ja wiem, że kontekstem papieskich wypowiedzi było to, co widział kiedyś w Argentynie i to co widział później w Kurii Rzymskiej. Ale brakowało mi tego, co było wcześniej, za poprzednich papieży, a co przecież, wedle słów Jezusa, jest głównym zadaniem Piotra: „umocnienia w wierze”. Zamiast tego pojawiła się dezorientacja, niepewność...
Młodość nie wróci, prawda? Jan Paweł II był naprawdę – jak wtedy mówiono, ale sens tego chyba nie do końca ogarniano – wyjątkowym momentem w naszej historii. Pozostało chyba tylko być wiernym temu jego ewangelicznemu stylowi. Co też staram się robić w tym co piszę (czy mówię) na Wiara.pl w Gościu Niedzielnym i Radiu eM, ale też udzielając się w parafialnej katechezie. Tylko martwię się, że efekty mizerne. Ale tak widać musi być. Wszystko i tak w rękach nie naszych, a Boga. A On, jeśli zechce, jednym powiewem swojego Ducha może wszystko zmienić...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.