Widzieć Kościół głównie w perspektywie doczesności to jedna z największych współczesnych herezji.
Z cyklu „Nawróćmy się na Kościół. Kościół (Ekklesia) w biblijnych obrazach”
Stanąć przy mrowisku (byle ostrożnie!) i obserwować pracę tych małych stworzonek. Każda z nich wnieść może do wspólnego działa mrówek niewiele. Bo cóż to jest np. jedna opadła ze świerka igła na godzinę wobec potrzeby zbudowania wielkiego kopca? Siłą mrówek jest ich ilość. I, jak się zastanowić, podział zadań. Ta robi jedno, ta drugie...
W ludzkich społeczeństwach nie jest inaczej. Mówimy w demokracji o znaczeniu osoby (no, poza Kościołem częściej jednostki) i równej godności wszystkich bez wyjątku. Siłą społeczeństw jest jednak to samo, co mrówek: ilość członków i podział obowiązków. W społeczeństwach nie wszyscy robią to samo, jednak praca wszystkich (albo prawie wszystkich) jest temu społeczeństwu potrzebna. Także taka, która na co dzień bywa lekceważona. Ot, pandemia pokazała nam na przykład, jak ważną rolę pełnią w nim... sprzedawcy. Tak, bo to oni swoją ofiarną służbą, nie zamienioną na „pracę zdalną”, uratowali społeczeństwo przed chaosem związanym z brakiem dostaw podstawowych artykułów. Praca wielu ludzi uchodzi zwykle za mało zaszczytną, ale bez niej społeczeństwa nie mogą się obyć. Samochodowych mechaników, wywożących śmieci, budujących domy, piekarzy, rzeźników, sprzątających ulice...
Lud Boga, więc (też) dla Boga
W Starym Przymierzu ludem Bożym był Izrael. Mający u swojego początku wiarę Abrahama, ukonstytuowany przez zawarte z Bogiem na Synaju przymierze. Naród Wybrany – jak sam o sobie mówił, z całą złożonością powalającej mu funkcjonować struktury. W Nowym Przymierzu ludem Bożym stał się założony przez Chrystusa Kościół. I w tym ludzie jest podobnie: każdy ma jakieś swoje miejsce i zadanie do wykonania. Jakie? Powiedzmy ogólnie: różne. Jedni mniej zaszczytne, inni bardziej. Wykonanie każdego z nich jest jednak potrzebne, by Kościół realizował w świecie swoje powołanie.
Najciekawszy chyba i niezwykle brzemienny w treść zapis o Kościele jako ludzie Bożym znajdujemy na kartach Nowego Testamentu w dwóch wierszach 1 Listu świętego Piotra. Czytamy tam:
Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła, wy, którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym, którzyście nie dostąpili miłosierdzia, teraz zaś jako ci, którzy miłosierdzia doznali (1 P 2, 9-10).
Może od końca... Druga część tego długiego zdania (w. 10) to nawiązanie do proroka Ozeasza. Jego księgę rozpoczyna nakaz Boga by poślubił nierządnicę. Obraz tego związku będzie potem wykorzystywany do przedstawienia relacji Boga do Izraela, ale to temat na inny odcinek cyklu. Istotne: pierwszemu zrodzonemu z tego związku dziecku, dziewczynce, Bóg polecił dać na imię Lo-Ruchama, co się tłumaczy „Dla której nie ma miłosierdzia”. Drugiemu, chłopczykowi, polecił nadać imię Lo-Ammi, co się tłumaczy „Nie mój lud”. Potem zaś, przedstawiając trudności, jakie ma ze swoją żoną (Izraelem) w przepięknym proroctwie Bóg zapowiada, że kiedyś ten nieporządek w związku Jego z Ludem zostanie naprawiony; że niewierna małżonka pokocha Go na nowo. I wtedy On, Bóg, zlituje się nad „Tą dla której nie ma miłosierdzia”, a do tego, który był „Nie moim ludem” powie „«Ludem moim jesteś», a on odpowie: «Mój Boże!»”.
Piotr pisze do chrześcijan. Czyli (też? tylko?) dawnych pogan. Przypomina im nawiązując do proroctwa Ozeasza: byliście daleko od Boga, ale teraz, przez krew Jezusa, doświadczyliście miłosierdzia. Nie byliście ludem Boga, ale teraz, dzięki zawartemu z Bogiem przez Jezusa Nowemu Przymierzu staliście się Bożym ludem. To ta podstawowa, choć bardzo ogólna prawda o Kościele: jest ludem Bożym Nowego Przymierza.
Być chrześcijaninem? To zaszczyt
A jak konkretniej Piotr widzi ten Kościół? Jest on dla niego, po pierwsze, wybranym plemieniem. To oczywiście nawiązanie do idei Izraela jako Narodu Wybranego. Tyle że o ile członkiem tamtego narodu stawał się człowiek przez urodzenie, członkiem Kościoła staje się przez wybór. Tak, nawet dziś, bo można przecież wiarę odrzucić. Dla nas, w XXI wieku ważne to o tyle, że chyba często zapominamy jak wielka łaską jest wiara w Chrystusa. Bez Niego mielibyśmy przecież przerąbane. Życie kończyłoby się pochowaniem i wystawieniem nagrobka. Albo, zgodnie z wierzeniami innych religii, byłoby pogrążeniem się w nirwanie czy egzystencją w jakimś mrocznym świecie pół żywych. Chrystus oferuje znacznie więcej: zmartwychwstanie i życie w wiecznym szczęściu. To naprawdę coś wielkiego. To faktycznie, jak napisze za chwilę św. Piotr, wyciągnięcie człowieka z ciemności do światła. Ta nadzieja to pewny grunt, na którym można bez obaw inaczej ustawić się także w doczesności. Bo ma się perspektywę życia wiecznego. To łaska, to wspaniały dar, nie obowiązek.
Po drugie, narodem świętym.... Ciekawe, prawda? Czytając Stary Testament o Izraelu nigdy tego byśmy nie powiedzieli. Na pierwszy plan ciągle wysuwała się w nim niewierność wobec Boga, przeplatana jedynie chwilami, gdy się ku Niemu zwracali. Czytając Nowy Testament, Dzieje czy listy Apostołów też widzimy sporo postaw, od tego, co nazwalibyśmy świętością, bardzo odległych. Mimo to autorzy nowotestamentalnych listów zwracają się do członków Kościoła jako do świętych. Dlaczego? Bo świętość to nie to samo co doskonałość w ludzkim tego słowa pojęciu. W rozumieniu chrześcijańskim święty jest przede wszystkim Bóg. I tej świętości udziela On tym, którzy w Niego wierzą. Można by powiedzieć, z grubsza rzecz biorąc, że świętość to bycie blisko Boga sprawiające, że człowiek staje się lepszy, szlachetniejszy, niekoniecznie będąc przy tym wzorem cnót wszelkich. Na pewno jednak nie można mierzyć świętości miarą ludzkich pojęć dotyczących moralnej doskonałości, wolnej od wszelkich defektów charakteru czy postawy. To nieporozumienie jest zresztą głównym powodem, dla którego wskazując dziś na takie czy inne ułomności świętych próbuje się tą ich świętość podważać.
I podobnie jest z Kościołem, świętym narodem. Nie znaczy, że jest bezgrzeszny. Jest święty przede wszystkim świętością Boga, który w nim jest. Jest też święty świętością wielu jego członków. Jednocześnie jest święty, bo uświęcających tych, którzy się w nim gromadzą; w Kościele istnieje mnóstwo „środków” uświęcenia: słowo Boże, modlitwa, sakramenty, przykład chrześcijańskiego życia i inne, mogące pomóc członkom Kościoła stawać się coraz mocniej do Boga podobnym. Tylko korzystać.
Święty i uświęcający. Także tych, którzy świętymi (jeszcze) nie są. Tak trzeba i dziś rozumieć stwierdzenie o świętości Kościoła. Grzech, grzeszność, jest oczywiście w Kościele też obecny, bo grzeszni są tworzący ten Kościół ludzie. Ale możemy bez lęku mówić też o Kościele, że jest święty. Prawda ta ma przy tym ważną implikację: jest przypomnieniem, że nie ma Kościoła bez Boga. Bez Niego nie byłby święty. A jeśli z Bogiem, to musi być wspólnotą według Bożego pomysłu, nie pomysłów ludzkich.
Po trzecie, choć nie po kolei, pisze św. Piotr o Kościele jako ludzie przeznaczonym Bogu na własność. „Nie żyję już ja, żyje we mnie Chrystus” – powie podobnie św. Paweł. Chrześcijanin nie żyje już dla siebie, ale żyje dla Chrystusa. Znów zauważmy: w kontekście dzisiejszych sporów o Kościół to bardzo istotne. Kościół, owszem, jest dla nas, ale nie jest nasz. To zgromadzenie, ta wspólnota, są Boże. Są własnością Boga. Niezrozumieniem jego istoty będzie więc zakładanie, że ma służyć jakimś sprawom ludzkim. Ma służyć sprawom Bożym. Ludzkim zaś o tyle, o ile zgodne są z Bożymi zamysłami. Nie można traktować go więc jako narzędzie dla wspierania różnych modnych ideologii sprzecznych z tym wszystkim, czego przez wieki uczył opierając się na Bożym objawieniu Kościół.
Być chrześcijaninem to zadanie
Doprecyzowuje tę swoją myśl św. Piotr w dalszym ciągu wypowiedzi: „abyście ogłaszali dzieła potęgi tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła”. Chrześcijanin swoim słowem i życiem ma świadczyć o Chrystusie. To jest jego w Kościele zadanie. Ma tym światłem, tym życiem, które dzięki Bożej łaskawości poznał, dzielić się z innymi. Jak? Większość chrześcijan nie ma okazji stanąć za katedrą nauczyciela religii czy na ambonie. Ale bardzo wielu ma okazją słowem i życiem dzielić się swoją wiarą w rodzinach i w miejscach pracy; w swoim otoczeniu. Może być jak sól i tym kim jest zmieniać „smak” świata. W rodzinach, w miejscu pracy. I w ten sposób uczestniczyć w tym, co teologowie nazywają prorocką albo nauczycielską misją Kościoła. Tak, bo zadaniem Kościoła jest głosić Ewangelię... Ogłaszać dzieła potęgi Boga, który „wyrwał nas z ciemności do swojego przedziwnego światła”. Co jeszcze?
Wróćmy do tego opuszczonego wcześniej w czytaniu Piotra „królewskiego kapłaństwa”. Kościół jest, ma być, ludem kapłańskim i ludem królewskim. To pierwsze co znaczy? We wszystkich religiach kapłan to pośrednik. Między Bogiem a ludźmi. Tak jest i w chrześcijaństwie. Wyraźnie widać to, gdy chodzi o kapłaństwo hierarchiczne: biskupów, prezbiterów. Przewodniczą Eucharystii, będącej najdoskonalszym oddawaniem czci Bogu, a jednocześnie niejako sprowadzają Go na ziemię: sprawiają, że chleb staje się Ciałem Chrystusa, a wino Jego krwią. Spowiadając odpuszczają grzechy nie w swoim, ale samego Boga imieniu. Jednak każdy chrześcijanin, przez przynależność do ludu kapłańskiego też jest kapłanem. Widać to zwłaszcza w modlitwie wstawienniczej, gdy niejako staje między Bogiem a człowiekiem prosząc dla tego ostatniego o potrzebne łaski. Ale też i w pozostałych aktach kultu, zwłaszcza liturgii. Liturgia jest przecież czasem czy miejscem oddawaniem Bogu czci i otrzymywania od niego łask. Każdy chrześcijanin w tej wymianie darów uczestnicząc, do niej w pewnym sensie się przyczynia. Chrześcijanin, pośrednicząc między Bogiem a człowiekiem, staje się kapłanem. I do tego Kościół jest dziś wezwany: nie ma zazdrośnie strzec Boga dla siebie, ale ma być tym, przez którego każdy człowiek może zbliżyć się do Boga.
W końcu ma też być Kościół kapłaństwem „królewskim”. Po co jest król? Nie, wcale nie po to, żeby przed nim padać na twarz. Pierwszym zadaniem króla, podobnie zresztą jak demokratycznych rządów, jest służba. Służba społeczeństwu. Stąd w teologii królewską misją Kościoła nazywa się nieraz pasterską albo i służebną. Kościół ma służyć dobru człowieka. Przypomnijmy: dobru zgodnego z zamysłem Bożym. A ta służba dobru realizuje się na wiele różnych sposobów. Inaczej wygląda służba biskupa, inaczej proboszcza, wikarego, inaczej katechety, inaczej chrześcijanina który jest rodzicem i pracownikiem w takiej a nie innej firmie. Chodzi o dobro człowieka. Gdzie by chrześcijanin zrządzeniem Bożym nie został postawiony, ma dbać o dobro. O autentyczne dobro ludzi. W wielu, przeróżnych wymiarach, duchowego nie pomijając. I na pewno nie jest tak, że można koncentrować się na jednym dobru, a kompletnie lekceważyć inne. Ot, troszczyć się o dobra materialne, a zapominać o potrzebie dóbr duchowych.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że wszystkie te zadania – głoszenie Ewangelii, pośredniczenie między Bogiem a ludźmi, służba dla ich dobra – to dla zdecydowanej większości wierzących w Chrystusa w pierwszym rzędzie dobre wypełnianie zadań związanych z rodziną i pracą zawodową. Tak, praca ojca czy matki nad opieką i wychowaniem dzieci, praca zawodowa, (prawie) zawsze jest też wielowymiarową służbą tym, którzy współtworzą Kościół. Jest okazją do troski o autentyczne dobro bliźnich, okazją by dzielić się swoją wiarą z innymi czy okazją do bycia dla nich kapłanami, pomagającymi w relacjach z Bogiem. Dobre wypełnianie zadań wobec rodziny i w miejscu pracy to podstawa. To właśnie w tych sytuacjach jest najwięcej okazji, by otwierać serca na potrzeby bliźnich, by wspomagać ich swoją modlitwą i by swoją postawą świadczyć o Chrystusie. I choć wydaję się, że to zadania mało zaszczytne, to przecież dla wypełniania przez Kościół swojej misji wręcz podstawowe. To tam niejako u korzeni kształtuje się rzeczywistość. To tam jest najwięcej okazji, by być światłem i nadającą światu dobry smak solą.
Kościół – lud Boży, Boży wybrańcy, wspólnota świętych i dążących do świętości, wspólnota należących do Boga, przeznaczona do tego, by dzięki niej Boży zamysł zbawienia mógł być ogłoszony całemu światu, przeznaczona by być pośrednikiem między Bogiem a światem, przeznaczona do czynienia dobra... Tych elementów w naszym patrzeniu na Kościół nigdy nie może zabraknąć.
W skrócie:
Kościół to lud Boży. Konsekwencje?
Poprzednie odcinku cyklu
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).