François, czyli Franek

Pracował na misjach w Senegalu. Śpiewał na balkonie i na ulicach Krakowa. Wystąpił w programie „Mam talent!” i był tłumaczem na Światowych Dniach Młodzieży w 2016 roku. François Martineau zakochał się w naszym kraju, w polskiej muzyce i kulturze, a także w Krakowie, który stał się jego miejscem na ziemi.

Wszystko zaczęło się od misji w Senegalu. – Zanim tam wyjechałem, byłem w trudnym stanie psychicznym. Rodzina trochę się przestraszyła, gdy usłyszała, że planuję tak daleką podróż, ale ostatecznie wszyscy stwierdzili, że warto mnie w tym wspierać, bo mieli nadzieję, że mi to pomoże – opowiada.

Widelcem po mapie

W Afryce spędził 1,5 roku i był to dla niego ważny czas. – Bardzo wtedy dojrzałem, a kiedy wróciłem do domu, moi rodzice zrozumieli, że Francja to nie jest kraj, gdzie mogę rozwinąć skrzydła, więc zaakceptowali moją decyzję wyjazdu do Polski – wspomina. Pomysł podróży nad Wisłę nazywa dziś szalonym, bo nowy adres wylosował na chybił trafił. – Po prostu wskazałem widelcem miejsce na mapie Europy. Ale zanim los padł na Polskę, pomodliłem się, odmawiając „Zdrowaś, Maryjo”. Modliłem się też, żeby nie trafić na Ocean Atlantycki – śmieje się chłopak. – Rodzina ufała, że moje pomysły mają sens. Bliscy widzieli, że podróżowanie po świecie mnie rozwija – dodaje poważniej.

Polska nie była krajem nieznanym rodzinie François. Jego ojciec odwiedził kiedyś nasz kraj, nawiązał tu kontakty. To on stał się najważniejszym sojusznikiem planów syna. Starszy pan Martineau jest poetą, muzykiem i kompozytorem. W Warszawie poznał przed laty Kazimierza Szałatę, który co roku w Zielonce organizuje festiwal misyjny dla dzieci z niepełnosprawnościami, i misjonarzy posługujących na całym świecie. Szałata miał niepełnosprawną córkę Anię, która w wieku 12 lat zginęła tragicznie w wypadku samochodowym. Festiwal organizuje, by ją upamiętnić, a tata Franka, jak nazywają go polscy znajomi, napisał dla niego piosenkę, której słowa zaczerpnięte są z zeszytu Ani: „Bóg mnie kocha”. Stała się ona hymnem festiwalu, a pan Martineau został zaproszony jako gość honorowy, by zaśpiewać skomponowany przez siebie utwór. Było to w 2000 roku. Od tej pory dwaj ojcowie z Polski i Francji utrzymują przyjacielskie relacje.

Chłopak z gitarą

Polska nie była więc tak całkiem obca, co nie zmienia faktu, że początki nie były łatwe. Po przyjeździe do Krakowa największym wyzwaniem dla uzdolnionego językowo chłopaka okazało się odnalezienie w meandrach polszczyzny. Dziś mówi po polsku bardzo swobodnie i niemal bezbłędnie, ale do biegłości dochodził mozolnie. – Nie mamy przypadków, nie mamy par aspektowych, jak np. kupić–kupować. To było wyzwanie, bo my takich rzeczy w ogóle nie rozróżniamy. Od samego początku miałem obsesję, by jak najszybciej osiągnąć poprawność językową i pozbyć się akcentu – wspomina. Wkładał w to mnóstwo energii, czasu i kosztowało go to wiele stresu. Wypalił się błyskawicznie. Kubeł zimnej wody wylał na niego przyjaciel. Porównał go do dziecka, które dostało nową zabawkę, ale zamiast się nią bawić, zaczyna ją rozmontowywać, by sprawdzić mechanizm jej działania. Tymczasem język jest narzędziem komunikacji, a nie jedynie skomplikowanym systemem gramatycznym. Kiedy Franek to zrozumiał, zaczął się bawić językiem i sprawiało mu to wiele radości. To był przełom.

Zaczął studia lingwistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim i… śpiewanie na ulicach Krakowa. Był rozpoznawalny, bo wystąpił w telewizyjnym show „Mam talent!”. Ludzie podchodzili do niego, prosili, by zaśpiewał piosenkę, którą wówczas zaprezentował, robili sobie z nim zdjęcia. Zakosztował smaku popularności, radości muzykowania. Zaczęły się zlecenia koncertowe, powstał zespół z akordeonistą i pianistą Mateuszem Gurgulem oraz wokalistką Adrianną Kućmierz. Obiecującą karierę przerwała pandemia. – Czas kwarantanny musiałem spędzać daleko od rodziny, w pustym mieszkaniu. Bardzo kocham to miasto, ale to był ciężki czas dla wszystkich, zwłaszcza dla obcokrajowców, którzy są z dala od swoich bliskich – mówi François.

Ratowała go muzyka. Postanowił rozwijać swój kanał na YouTubie, stworzył cykl filmików „Francja w Polsce”. Chodziło o to, żeby za pomocą muzyki opowiadać o różnych aspektach kultury, języka i kuchni nad Sekwaną. Przedstawiał te tematy, śpiewając francuskie piosenki. Mianem „totalnego spontanu” określił inny cykl: „Kwarantanna po francusku”. Kiedy podczas pierwszych tygodni pandemii ogarnęła go frustracja, wyszedł na balkon w swoim krakowskim mieszkaniu i zaczął grać na gitarze. Gdy skończył, usłyszał gromkie brawa słuchaczy. To byli sąsiedzi, którzy wyszli na swoje balkony, by posłuchać francuskiego chłopaka z gitarą. Kolejnego wieczoru znów wyszedł na balkon. Osiedlowe koncerty trwały ok. 20 minut i w czasie pandemii stały się codziennym zwyczajem François. Gdy obostrzenia nieco zelżały, młody muzyk urządzał „Spacery po francusku”. Można go było spotkać śpiewającego na Plantach, pod Wawelem, nad Wisłą.

Do Boga po polsku i francusku

Franek od lat śpiewa w Scholi Mariackiej, działał we wspólnotach Chrystus w Starym Mieście i Sala na Górze. Tam poznał ludzi, którzy później tworzyli dzieło ŚDM w Krakowie. – Byłem już w Polsce, kiedy dowiedziałem się, że Dni będą się odbywały tutaj, więc to nie jest tak, że przyjechałem specjalnie, żeby być tłumaczem w Komitecie Organizacyjnym. Ale to było dla mnie naturalne, że będę brać udział w ŚDM nie jako pielgrzym, tylko jako tłumacz i wolontariusz – precyzuje. Wcześniej był na spotkaniach młodych w Madrycie oraz w Kolonii i odnajdywał się w klimacie tego wydarzenia. – Chodziłem do kościoła całe swoje życie, ale to było pozbawione ducha. Chodziłem do kościoła, żeby nie podpaść rodzicom. Kiedy zacząłem czuć się źle i trafiłem na misję Domów Serca w Senegalu, odkryłem miłosierdzie Boga dla siebie, bo w duchowym centrum tej wspólnoty jest Maryja stojąca pod krzyżem na Golgocie. Po powrocie do Francji czułem w sobie ogromną potrzebę duchowej formacji. Bardzo polubiłem Benedykta XVI. Moim zdaniem jego nauczanie trafia szczególnie do tych, którzy szukają pogłębienia swojej wiary. Odnajdywałem się w tym doświadczeniu – opowiada. To dlatego udział w spotkaniu młodych, którzy skupili się wokół papieża Benedykta XVI w Madrycie, umocnił go w wierze. A służbę na ŚDM w Krakowie potraktował jako świadectwo tej wiary.

Wyrastał w religijnym domu, ale sam doświadczył tego, że kiedy chodzi się do kościoła tylko dla tradycji, traci się wiarę. Musiał wyjechać, by wrócić do korzeni i dostrzec, jak działa Duch Święty w Kościele w jego ojczyźnie. – Jest potrzeba nawrócenia, ale ono nie dokona się bez trudu – uważa. Tak mówi również o swoim powrocie do Kościoła. – To nie było wow, super, jak Szaweł spadający z konia, ale proces i doświadczenie spotkania, dzięki któremu na nowo odkrywam to, co już wcześniej znałem – wyjaśnia. Dziś widzi, że Kościół we Francji przeżywa odrodzenie. Wciąż modli się po francusku, ale ponieważ książki dotyczące życia duchowego czyta po polsku, spontanicznie w tych modlitwach nasuwają mu się polskie frazy.

To nie koniec

Zaraz po Światowych Dniach Młodzieży Franek wrócił do Francji. Nie wiedział jednak, co dalej ze sobą robić. Był pewien tylko tego, że chce pracować dla Kościoła. Przez parę miesięcy szukał miejsca dla siebie i w tej intencji wyruszył na Camino. Gdy był w drodze do Santiago de Compostela, skontaktowała się z nim francuska firma CEDR, pracująca dla podmiotów kościelnych, która właśnie otwierała oddział w Polsce. Potraktował to jako znak, owoc wędrówki do św. Jakuba. – Wszystkie wątpliwości minęły. Postanowiłem zamieszkać w Krakowie. Tu kupiłem mieszkanie na Ruczaju, a raczej kupił je mój bank. Zamierzam tu zostać – deklaruje i nie ma na myśli kredytu pozostałego do spłacenia.

O śpiewającym Francuzie z Krakowa na pewno jeszcze usłyszymy. Właśnie wydał płytę „Vis-à-vis”. Ten francuski zwrot bardzo mu się podoba, bo jest też używany w języku polskim. – Mieści się w nim obraz dwóch kultur, które stoją naprzeciwko, patrzą na siebie, czerpią od siebie wzajemnie – tłumaczy. W projekt zaangażowany jest tata Franka. Wspólnie stworzyli francuską wersję hitu Zbigniewa Wodeckiego „Lubię wracać tam, gdzie byłem”. Nową aranżację przygotował Paweł Piątek, który współpracował z Markiem Grechutą czy Grzegorzem Turnauem. Są też francuskie wersje klasyków, np. „Nie ma jak u mamy” Wojciecha Młynarskiego, piosenka, którą Franek napisał wraz ze starszym bratem. Płyta jest owocem rodzinnych tradycji, bo w klanie Martineau muzyka jest wszechobecna. – Z moim tatą na scenie przez ponad 30 lat występował jego brat. Moi kuzyni są profesjonalnymi muzykami, moi bracia też piszą teksty – wymienia. Jego zdaniem przez wiele lat kultura francuska przenikała do Polski, gdzie śpiewa się Jacques’a Brela, Georges’a Brassensa, Charles’a Aznavoura, Édith Piaf, podczas gdy nad dachami Paryża nie unosi się śpiew piosenek Ewy Demarczyk, Zbigniewa Wodeckiego czy Czesława Niemena. – Czas to zmienić – podsumowuje. •

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
30 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31 1 2 3
4 5 6 7 8 9 10