Koreańczyk pada plackiem w czasie Różańca, Meksykanin, ze zdartymi do krwi kolanami, wznosi toast. W Kościele nie ma urawniłowki. Postulat, by wszyscy myśleli w ten sam sposób, nie pochodzi z nieba. Bóg kocha różnorodność.
roman koszowski /foto gość
Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.
Ten argument wraca ostatnio z coraz większą intensywnością. Podnoszony jest na internetowych forach, w dyskusjach. Zarzut brzmi: „Oni modlą się inaczej niż my”. „Inaczej” to znaczy źle, nieprawomyślnie. Różnorodność postrzegana jest jako zagrożenie, a nie błogosławieństwo. W tle takiej, podszytej lękiem, postawy jest podskórna dążność do zrównania postaw, gestów, form. Taki duchowy skrót: Ctrl+C, Ctrl+V. Kopiuj, wklej.
Zdarte do krwi
Różaniec w Medjugorju. Koreańczycy, którzy sporą ekipą rozstawili się obok nas, przy pierwszych słowach „Wierzę w Boga” padają jak jeden mąż plackiem na ziemię i zastygają bez ruchu na całe dwie tajemnice. W pewnym momencie zastanawialiśmy się nawet, czy nie było to grupowe zasłabnięcie.
Polska. Koncert Marcela Pérèsa i jego znakomitego Ensemble Organum. Kilka osób, słysząc potężny chorał z okresu bizantyjskiego, wychodzi z kościoła, kręcąc nosami: „A co to za arabskie wycia?”.
Guadalupe. Tłumy pątników ostatni kilometr drałują na kolanach. I to bez taryfy ulgowej, jaką serwują sanktuaria zachodniej Europy, zaopatrując pielgrzymów w ochraniacze. Gdy wierni stają przed autoportretem Madonny, ich kolana są zdarte do krwi. Wychodzą z bazyliki, tańcząc i wznosząc toasty na cześć patronki Meksyku.
– Europejczyk nazwie to pogardliwie „pobożnością ludową”, bo odbiega ona od naszych standardów formalnych. Ale to zachwycające zjawisko! Jeśli Meksykanin będzie chciał o coś prosić, pójdzie pieszo do Guadalupe nawet i sto kilometrów, a końcowy etap przeczołga na kolanach, nie jedząc i nawet nie pijąc. Ale już w samym sanktuarium zacznie tańczyć! Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą! – opowiadał mi o. Konrad Keler, werbista. – Jeżdżąc po świecie, musiałem się nawrócić, by zrozumieć, że mogę spotkać Boga w innych kulturach, gdzie ludzie wierzą może nawet bardziej autentycznie niż ja! Kościół jest różnorodny. I jest to jego zaletą, nie wadą!
Robisz to źle!
Solidną lekcją pokory jest podróż na Wschód. Ten najbliższy, zabużański. Jan Kowalski, katolik dumny ze swej ortodoksyjności, przy jednej ze ślicznie wymalowanych cerkwi Podlasia usłyszy, że to on jest heretykiem i odstępcą. Przełknie tę gorzką pigułkę, ruszy na północ, by nieopodal Augustowa w Gabowych Grądach od staroobrzędowców usłyszeć: „To nie było żadne prawosławie. To kriwosławie”. I wysłucha opowieści o reformie patriarchy Nikona, który zmienił księgi liturgiczne i nakazał wiernym żegnać się trzema, a nie jak dotąd dwoma palcami, opowiedzianej z wyczuwalnym w głosie żalem, jakby nie dokonała się ona w latach 1652–1656, ale przedwczoraj. „To oni zdradzili prawosławie, odeszli od źródła – usłyszy od starowierców. – My jako jedyni zachowaliśmy czystą wiarę. A teraz nazywają nas sektą”. Zimny prysznic. I lekcja pokory.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).