Rozmowa z ks. Jerzym Mazurkiewiczem, kapelanem szpitala klinicznego nr 1 w Zabrzu.
Klaudia Cwołek: Na czym polega posługa Księdza w szpitalu?
Ks Jerzy Mazurkiewicz: – Nie jest to tylko posługa wobec chorego, ale wszystkich osób przebywających w szpitalu – pacjentów, lekarzy, pielęgniarek i salowych, a także osób odwiedzających chorych. Jest to posługa duszpasterska – kapłańska, sakramentalna i modlitewna. W niedzielę i trzy razy w tygodniu mamy Mszę św. i nabożeństwa. Codziennie rano roznoszę Komunię św. chorym w całym szpitalu, a wieczorem przed Mszą odwiedzam zawsze jeden oddział, żeby z nimi porozmawiać. Jestem do dyspozycji, zawsze można poprosić o spowiedź, zachęcam też do przyjęcia sakramentu chorych, zwłaszcza jeżeli ktoś jest przed operacją.
Często spotyka się Ksiądz z trudnymi problemami, buntem wobec choroby?
– Taki bunt jest. Nie zawsze, ale jest. Wtedy robię wszystko, żeby pomóc takiej osobie go pokonać, czyli pokazać nadzieję, ale przyjąć też, że cierpienie i choroba są częścią naszej ludzkiej kondycji. Zresztą to jest zadanie całego personelu. Wszyscy: lekarz, pielęgniarka i ksiądz – chcemy choremu pomóc w pokonaniu choroby, a nagrodą tych starań jest zdrowie. Chodzi o to, żeby nie tracić nadziei.
Najtrudniej zwykle jest tym, którzy pierwszy raz trafiają do szpitala, a nigdy wcześniej nie chorowali. Zwłaszcza, gdy są już starsi, bo młodszym łatwiej jest myśleć pozytywnie o przyszłości, nawet jeżeli ich stan w danej chwili nie jest najlepszy. Każdy jest jednak inny i tutaj nie ma reguł. Dużo zależy także od bliskich, od tych, którzy chorego odwiedzają i są dla niego wsparciem. Dlatego ja też wiele uwagi poświęcam wieczornym odwiedzinom, bo wtedy jest już w szpitalu spokojniej, mamy więcej czasu i możliwości na otwartą rozmowę. Oczywiście nie można z tym przesadzać, bo chory musi też odpocząć.
Pomagają kapelanowi
„Misericordia” – wspólnota Odnowy w Duchu Świętym z parafii św. Anny w Zabrzu od ponad dwudziestu lat służy w szpitalu klinicznym przy ul. 3 Maja.
Pomysł, żeby pomagała w przygotowaniu Mszy św. i nabożeństw w szpitalu podsunął ks. Józef Kusche, gdy został proboszczem. Osoby i duszpasterze się zmieniali, ale posługa trwa nieprzerwanie, choć jest wymagająca, bo nieraz trzeba być na miejscu kilka razy w tygodniu. Najtrudniejsza jest chyba niedziela, gdy Msza oprawiana jest już o 7.00 rano. We wtorki, środy i czwartki wieczorem o godz. 19.00 jest albo Msza, albo nabożeństwo.
W sytuacjach awaryjnych osoby z „Misericordii” gotowe są poprowadzić modlitwę samodzielnie.
– Dyżury dzielimy tak, że każdy ma jedną niedzielę w miesiącu i chodzi do szpitala także w tygodniu po niej – mówi Józefa Słonka. – Jesteśmy wspólnotą miłosierdzia, ale wydaje mi się, że jeszcze tego miłosierdzia za mało czynimy. Chcielibyśmy jako grupa zrobić coś więcej dla chorych – mówi skromnie Lidia Mazur, lider wspólnoty.
Od wielu miesięcy ich zadanie jest jednak mocno utrudnione, bo w szpitalu trwa remont i nabożeństwa odbywają się w pomieszczeniu zastępczym. Wszyscy więc niecierpliwie czekają, na ponowne oddanie kaplicy z Najświętszym Sakramentem. Wtedy będą zupełnie inne warunki do modlitwy i spotkań.
– Kiedyś ktoś bał się przyjąć sakrament chorych, staraliśmy się wtedy tej osobie pomóc. Gdy jest taka potrzeba, jesteśmy gotowi rozmawiać. – mówi L. Mazur. Grażyna Zimoląg opowiada o sytuacjach, gdy chorzy płaczą, bo boją się operacji i tego, że nie wrócą do zdrowia. – Gdy tak się dzieje, proponujemy modlitwę w ich intencji i to często ich uspokaja.
Przygotowanie liturgii i modlitwa za chorych – to główne zadanie „Misericordii” w szpitalu, ale były już i inne pomysły. – Kiedyś z okazji świąt chodziliśmy po salach z drobnymi prezentami. Wśród chorych było wtedy wielkie poruszenie, bo byli zaskoczeni, że ktoś do nich przychodzi – mówi G. Zimoląg.
J. Słonka wspomina inną sytuację: – Gdy prowadziłam nabożeństwo, po zakończeniu podszedł jeden mężczyzna. Było widać, że jest wzruszony i zadowolony dziękował za modlitwę. To pokazuje, jak jest ona tam potrzebna.
«« | « |
1
| » | »»