Ostatnio coraz więcej pisze się o tzw. syndromie postaborcyjnym (zwanym też zespołem poaborcyjnym). Nie figuruje on w rejestrach jako odrębna jednostka chorobowa, lecz najczęściej wpisywany jest do kategorii tzw. zespołu stresu pourazowego, który może pojawić się, gdy człowiek doświadczy jakiegoś traumatycznego przeżycia, np. utraty bliskiej osoby.
Najbardziej poruszające są listy, jakie matki wiele lat po aborcji piszą do swych dzieci, które niegdyś usunęły. W jednym z nich 23-letnia Joanna napisała: „Dziecinko Moja! Gdzie jesteś? Czy z Nieba spoglądasz na mnie, Twoją mamę, która nigdy nie przytuliła Cię, nie pocałowała? Czy też nie chcesz mnie znać? Oczekiwałaś miłości, a ja podarowałam Ci śmierć. Wmówiłam sobie, że tak jest lepiej dla mnie i dla Ciebie. (...) Czy możesz mi wybaczyć...? Pewnie nie... Jednak proszę. (...) Tęsknię za Tobą, za Twoimi maleńkimi rączkami, którymi nigdy mnie nie objęłaś, za Twoim uśmiechem – pewnie podobnym do uśmiechu mojego nieżyjącego już taty – nawet za zmienianiem Ci pieluch... Za tym wszystkim, co byśmy mogły razem robić i razem przeżyć.
Żałuję, że nie potrafię cofnąć czasu. Może wtedy... Chociaż nie wiem... Nadal nie wiem, czy umiem kochać.
Bardzo chciałabym Cię ucałować. Mama.”
Tego typu świadectw nie są w stanie zignorować nawet najbardziej proaborcyjne środowiska, np. lobby feministyczne. Próbują je więc odpowiednio przedefiniować. Na przykład Biuletyn Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny przyznaje, że „syndrom się zdarza”, ale bardzo rzadko, a i tak wszystko zależy od interpretacji. Podobną wymowę ma zamieszczony niedawno w „Wysokich obcasach” tekst, z którego wynika, jakoby źródłem syndromu postaborcyjnego miało być nie tyle samo zabicie dziecka, co raczej związane z przerwaniem ciąży poczucie winy, narzucane kobiecie przez tradycję religijną i kulturową. Tak więc na zespół poaborcyjny miałyby się uskarżać głównie osoby wierzące, które nie są w stanie pogodzić swojego czynu z wyznawaną religią. Wniosek, jaki nasuwa się po lekturze tego materiału, jest następujący: żeby uwolnić kobietę od syndromu postaborcyjnego, należy pozbawić ją dręczącego poczucia winy, którego źródłem w naszym kraju (bo tekst koncentruje się na Polsce) jest religia katolicka.
Jeśli przedstawiona w „Wysokich obcasach” teza o kulturowych uwarunkowaniach zespołu poaborcyjnego jest prawdziwa, to jak wytłumaczyć fakt, że kilkadziesiąt procent Japonek cierpi na ten syndrom, mimo że dominująca tam religia szintoistyczna nie uważa aborcji za grzech i zezwala na jej wykonywanie? Poza tym – jak twierdzi dr Rosa Stummer – większość pacjentek, które trafiają do niej z syndromem postaborcyjnym, jest niewierząca lub poszukująca. Wszyscy zajmujący się tym problemem psychologowie są zresztą zgodni co do tego, że doświadczanie negatywnych skutków aborcji nie zależy ani od wyznania, ani od światopoglądu, ani od wrażliwości moralnej. Ich zdaniem cierpienie kobiety jest po prostu naturalną reakcją, wynikającą z zerwania fizjologicznej i psychologicznej więzi z poczętym dzieckiem.
Jako przykład tego, że nie trzeba być osobą religijną, by cierpieć na syndrom postaborcyjny, służyć może przypadek pisarki Karin Struck – czołowej przedstawicielki pokolenia ’68 w niemieckiej literaturze. Swoją aborcję oraz późniejsze koszmary z nią związane opisała w 1992 roku w głośnej książce „Widzę me dziecko we śnie”. „Psychiki nie można przekupić, duszy nie można przekupić”, mówi opowiadając o swojej depresji, zatracaniu się w używkach czy agresji i nienawiści wobec mężczyzn.
Postanowiła się leczyć jako osoba niewierząca. To nie wiara ją przytłaczała; wiara, którą później odnalazła, pomogła jej wyjść z cierpienia: „Dzięki wierze mogłam oddać swoją winę”. Dziś, 28 lat po przerwaniu ciąży, Karin Struck stwierdza: „żadna kobieta nie może uleczyć się po aborcji we własnym sumieniu, ciele i duszy, bez pomocy wymiaru duchowego. Jedyny ratunek to oddać swój grzech To przynosi uzdrowienie, którego nie zapewnią żadni, nawet najlepsi, psychologowie”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.