Jakim człowiekiem i przyjacielem był ks. Krzysztof Grzywocz? Opowiada Katarzyna Jabłońska, współautorka książki złożonej z rozmów z nim.
Wielu wie, jak znakomitym był kierownikiem duchowym, terapeutą i rekolekcjonistą. A jakim był człowiekiem? W codziennych zachowaniach, w bliskim kontakcie, jakim towarzyszem podróży?
Krzysztofa bardzo dobrze charakteryzują jego własne słowa: „Podtrzymywanie paradoksów, a nie przeciwstawianie ich sobie, jest też piękną cechą chrześcijaństwa: bliskość i dystans, samotność i przyjaźń, łaska i natura, teologia i psychologia. Nie albo–albo, lecz i–i”. On sam potrafił w swoim życiu te paradoksy łączyć. Był człowiekiem niezwykle zajętym – spotkania z nim często trzeba było planować z dużym wyprzedzeniem, tak szczelnie wypełniony był jego kalendarz – ale równocześnie był niezwykle szczodry, jeśli chodzi o poświęcanie czasu innym. Kiedy dzwoniło się do niego, nigdy nie zbywał; jeśli nie mógł odebrać telefonu, zawsze oddzwaniał. Miał wielu przyjaciół zarówno pośród duchownych, jak i świeckich (od ponad 20 lat z oddaniem towarzyszył grupie rodzin, którą tworzyli jego dawni studenci), miał bardzo bliską więź z bratem Adrianem i jego rodziną. Z bratankami Sebastianem i Mateuszem chodził po górach, wyprawiał się na narty. Pielęgnował te relacje.
Kiedy myślę o Krzysztofie, zawsze przychodzi mi na myśl Momo – tytułowa bohaterka książki dla dzieci, na którą zresztą niejednokrotnie on sam się powoływał. Momo miała wyjątkowy dar słuchania innych. Słuchając z niezwykłą uwagą i empatią, nie tylko pomagała mówiącemu poczuć się wartościowym, ale też pozwalała mu usłyszeć samego siebie. Tak właśnie słuchał Krzysztof. Nie było też tematów, na które nie można by z nim rozmawiać – podziwiałam jego wiedzę i doświadczenie, zachwycała mnie jego wrażliwość. Miał osobowość kontemplacyjną. Potrafił spędzić godziny przed jednym obrazem w galerii, czy na długo zatrzymać się przy jednym wersie psalmu albo wiersza. Z drugiej strony cenił sport, który uprawiał niemal codziennie: biegał, pływał, jeździł na nartach, wspinał się po górach.
Z nim się nie tylko dobrze rozmawiało, ale również dobrze milczało. Cudownie żartował, zwłaszcza kiedy używał śląskiej gwary czy pozwalał sobie na autoironię. Miał swoje własne powiedzonka w stylu: „To jasne jak piwo Żywiec”. Był znakomitym przewodnikiem po Opolu, które nazywał swoją małą ojczyzną, po Wrocławiu, Dreźnie, Wiedniu czy innych bliskich sobie miejscach. Krzysztof miał również to coś, co nazywamy kindersztubą. Wziął to z rodzinnego domu. Szczególnie widoczne było to w stosunku do kobiet: nie tylko otwierał im drzwi do samochodu, ale podawał pas bezpieczeństwa, a przechodząc przez ulicę, brał delikatnie pod ramię, żeby w razie czego ochronić przed nadjeżdżającym pojazdem, przepuszczał w drzwiach, składał życzenia na Dzień Kobiet. Był zaprzyjaźniony ze swoją męskością, co z pewnością również przyczyniało się do tego, że wielu odnajdywało w nim duchowego ojca.
Mało się mówi o „pozaduchowych” poglądach Krzysztofa na tematy kościelne. Miał je jednak jasno sprecyzowane. Jakie było jego podejście np. do gorącej w Polsce debaty o papieżu Franciszku?
Nie ośmieliłabym się referować poglądów Krzysztofa. Z tego jednak, co mówił publicznie, z rozmów z nim, wykładów i tekstów wyczytać można inspirację nauczaniem papieża Franciszka i wielkie przywiązanie do niego. Z uwagą czytał papieskie dokumenty (zresztą poprzednich papieży również). Jako psychoterapeucie bliskie mu było rozumienie życia, również życia chrześcijańskiego, jako procesu. W rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim dotyczącej „Amoris laetitia” mówił: „Chrześcijaństwo opiera się na rozwoju, który ma swoje etapy. Cudem jest wytrwanie w tym procesie, a nie jego unikanie. Bardzo piękne jest w tym dokumencie, że tak często pojawia się w nim słowo »proces«”. I dalej: „U Franciszka moralność chrześcijańska jest moralnością osoby, więzi, relacji, a nie normy. To przejście od infantylnej moralności normatywnej, gdzie norma jest w centrum i trzeba do niej dorastać, do dojrzałej moralności osoby, w której norma jest dla człowieka, a nie człowiek dla normy”.
Bliski był mu Kościół otwartych drzwi, gdzie nawet największy grzesznik oczekiwany jest przez miłosiernego Ojca z czułością. Nie znam chyba drugiej takiej osoby jak Krzysztof, która z równą delikatnością (ale bez cienia egzaltacji) odnosiłaby się do ludzi naznaczonych szczególną kruchością czy cierpieniem. Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedził jako nowo wyświęcony ksiądz, był oddział psychiatryczny w szpitalu. Jego głęboka, nie mająca nic z ostentacji wiara budziła zachwyt wielu.
Krzysztof to ksiądz niosący Chrystusa w sposób niezwykle dyskretny, delikatny, pełen szacunku wobec inności drugiego człowieka. Ten rodzaj duszpasterstwa otwierał na spotkanie z Bogiem i spotkanie z samym sobą. Kiedy myślę o Krzysztofie, obok bólu z powodu jego tragicznego zaginięcia, towarzyszy mi wielka wdzięczność, że miałam przywilej go poznać i przyjaźnić się z nim.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.