– Chcesz się zmienić? Musisz cierpieć. Krzyż, zmartwychwstanie, chwała, taka jest kolejność – mówi Guzmán.
Na ranczu było nas ośmiu. Siedmiu tych, którzy przyszli ratować swoje życie, i jeden odpowiedzialny. Ośmiu facetów żyjących na odludziu, bez niczego. W dniu, kiedy tam przyszedłem, przestałem palić, brać narkotyki, przestałem robić wszystko, co złe. Jednego dnia. To było bardzo ciężkie. Ale to jest jedyna droga. Jeśli chcesz zmienić swoje życie – myślę nie tylko o narkotykach czy nałogach – musisz cierpieć z tego powodu. Bo to nada wartość twojej zmianie – mówi Guzmán, 38-latek z Urugwaju. Mieszka obecnie w Nysie, w klasztorze franciszkanów, ale nie jest zakonnikiem. Podobnie jak Franklin, 32-letni Brazylijczyk. – Jesteśmy szalone – śmieje się Franklin odpowiadając na pytanie dlaczego przyjechali do Polski, myli rodzaj przymiotnika w trudnym dla Latynosów języku polskim.
– Tak, bo kto dzisiaj mówi, że można żyć Ewangelią, uważany jest za szalonego – dodaje Guzmán. Obydwaj po dramatycznych przeżyciach życiowych zdecydowali się na rok odnowy i terapii w latynoamerykańskich domach Fazenda da Esperança (Ranczo Nadziei). Potem jako wolontariusze zdecydowali się na wyjazd na misję do Polski, by założyć pierwszą taką wspólnotę w naszym kraju.
Guzmán
– W wieku 27 lat byłem emocjonalnym wrakiem. W dzień nie wychodziłem z domu. Miałem wszystko, co ludzie zwykle chcą mieć: pieniądze, rzeczy, wszystko. Studiowałem, byłem dobrze wykształcony – mówi Guzmán. Rozpacz, w jaką wpadł po śmierci mamy, spowodowała, że zaczął intensywnie brać kokainę. – Branie dragów rozwinęło się w nienawiść, którą nosiłem w sobie. Zacząłem wychodzić nocami na ulice i bić się. Nigdy wcześniej nie byłem agresywny – chociaż grałem w rugby – ale nie wiązało się to z przemocą. Co noc chodziłem w miejsca, gdzie zbierali się ludzie, którzy chcieli się bić, walczyć: łamali kości, rozbijali głowy. To nie był boks, nie zapasy, ale brutalna walka o życie – wspomina Guzmán. Pewnego ranka nie rozpoznał się w lustrze, tak był skrwawiony i opuchnięty. Godzinę potem do drzwi domu zapukał jego brat i powiedział wprost: „Nie chcę, żebyś umarł w ten sposób. Jeśli chcesz umierać, twoja sprawa, ale pozwól sobie pomóc”. I zaproponował Guzmánowi pobyt w Fazendzie. – Odpowiedziałem bratu „tak”, bo byłem zdesperowany i miałem chwilę jasności, wiedziałem, że muszę się bronić. Byłem wtedy ateistą, zresztą jak większość Urugwajczyków – opowiada Guzmán.
Filary
Modlitwa, praca i wspólnota. – Tym leczy Ranczo Nadziei – mówi br. Marek Baranowicz OFM odpowiedzialny za nyskie Ranczo z ramienia franciszkańskiej prowincji św. Jadwigi Śl., która zdecydowała się przeszczepić to doświadczenie na polski grunt. – Tylko to, żadne lekarstwa – podkreśla Guzmán. Ranczo to chrześcijańska wspólnota terapeutyczna, odbudowująca życie swoich członków, którzy mieli problemy z narkotykami, przemocą, uzależnieniami czy z innych powodów żyli na marginesie społeczeństwa. Działa w 19 krajach świata, cieszy się 80-procentową skutecznością w leczeniu z nałogów. Na Ranczu wstają o siódmej. Po śniadaniu jest Różaniec, a potem wspólne czytanie Ewangelii.
Z przeznaczonego na dany dzień fragmentu wybierają jedno zdanie, albo nawet jedno słowo, które jest najważniejsze. Zapisują je na tablicy. I powtarzają w myślach nawet i sto razy w ciągu dnia, starają się to słowo stosować w zachowaniach tego dnia. – To jest właśnie fantastyczne, bo po całym procesie zmiany oni dostrzegają, że to właśnie słowo Boga ich zmienia – podkreśla br. Marek. Po porannym czytaniu Ewangelii pracują do 11.30, w południe jedzą obiad. Potem czas wolny do 14. Znowu pracują (do 17–17.30), z kwadransem przerwy na kawę. Potem do końca dnia (idą spać o 22) jest czas wolny: sport, czytanie, nauka etc.. Dwa razy w tygodniu jest adoracja Najświętszego Sakramentu i dwa razy spotkania wspólnotowe. Pierwsze podsumowujące tydzień: jak przeżywali pracę, modlitwę i życie wspólne. Drugie – refleksja na temat codziennych słów Ewangelii i tego jak działały w członkach wspólnoty. – Nie żyjemy swoimi problemami, ale nadzieją, która może je rozwiązać. Nawet trudne przeżycia dzielimy we wspólnocie. Tak samo dzielimy się szczęściem. To jest rodzina. O Jezusie nie tylko mówimy, ale staramy się z Nim żyć – mówi Guzmán.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).