Ich dzieci zostały uratowane przez Boga. Teoretycznie nie powinny przeżyć pierwszych dni. – My więc możemy tylko obdarzać je witaminą M, czyli miłością – mówią Maria i Robert Kowalscy, którzy wzięli do siebie dwie dziewczynki i dwóch chłopców.
To nie bajka...
Państwo Kowalscy żartują z kolei, że radości i smutki rodzicielstwa adopcyjnego znają aż poczwórnie. – Rozprawa sądowa, po której dziecko trafia do rodziny, jest jak poród – czasem bezbolesny, a czasem bardzo trudny. U nas trzy razy poszło łatwo, raz było niemiło, ale zawsze szczęśliwie – zapewniają. Nie kryją, że procedura adopcyjna może zniechęcać i że wszystkie formalności przechodzą tylko najbardziej wytrwali.
– Mieliśmy wrażenie, że wszyscy chcą nas zniechęcić. Od ojca biologicznego nikt nie wymaga przecież intymnego życiorysu, zaświadczenia o zarobkach czy niekaralności. To może rodzić bunt, ale potem widać, że dla sądu to tylko dokumenty, a dla nas przygotowanie się do adopcji było oczyszczeniem decyzji z emocji i spojrzeniem w przyszłość – wyjaśnia Robert.
Pojawienie się pierwszego dziecka to była mała rewolucja – przez kilka lat cierpieli, nie mogąc doczekać się potomstwa, ale mogli na przykład wracać do domu w środku nocy i nie martwić się, że trzeba będzie wstawać do dziecka. Szybko przyszła jednak refleksja, że w niepołomickim domu Marii i Roberta jest jeszcze dużo miejsca. W sercach też.
– Decydując się na adopcję, warto też pamiętać, że ta rzeczywistość to nie bajka. Może się okazać, że dziecko ma za sobą trudną przeszłość, bo na przykład pochodzi z rodziny alkoholowej. Może też być chore. Czy więc zaakceptujemy je takie, jakie jest? Przy ostatnim dziecku zmierzyliśmy się z chorobą. Wątpliwości były, ale rozwiała je wspomniana witamina M – zapewniają państwo Kowalscy i podpowiadają, by przy adopcji zdać się na Boży plan. Wtedy przychodzi pewność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).