O wypatrywaniu brzasku i pieluszkach jak całun opowiada o. Wiesław Dawidowski OSA.
Jak pięć roztropnych panien z biblijnej przypowieści, które czekały na powrót pana młodego. Co to znaczy mieć zapaloną lampę i zapas oliwy?
Czasami spłycamy znaczenie tego fragmentu Ewangelii św. Mateusza i w symbolu oliwy widzimy tylko dobre uczynki. A to za mało! Bo dobrze czynić ludziom można z bardzo różnych powodów i motywacji. Oliwą jest nasza bezinteresowna miłość do Boga, fascynacja Nim, która skłania do tego, by równie bezinteresowną miłością obdarzać bliźniego, stworzonego na obraz i podobieństwo Stwórcy. Cała Ewangelia streszcza się w miłości, która jest kresem i zarazem początkiem wszystkiego. Tu jest miejsce za szaleństwo i zapomnienie się w Bogu. Święty Augustyn mówił: „Pokaż mi zakochanych, a oni zrozumieją o czym mówię”. U schyłku życia będziemy rozliczani z miłości, z tego, na ile poszliśmy za miłością Boga, daliśmy się jej porwać, oraz z tego, jak tę miłość przekazywaliśmy innym.
Tutaj kolędy, choinka, zapach piernika… a my rozmawiamy o śmierci. Mało świątecznie…
Ikonografia wschodnia bardzo często przedstawia Dzieciątko Jezus owinięte nie w pieluszki, tylko w całun, i złożone w grobie. Taki jest głęboki sens Bożego Narodzenia. Jezus narodził się po to, żeby oddać swoje życie na krzyżu. Można powiedzieć symbolicznie, że wraz z narodzinami wszedł w swój grób. Dlatego również w naszym narodzeniu jest myśl o naszym końcu.
Jak więc mamy dobrze przeżyć Adwent?
Wstawać o piątej trzydzieści…
W niektórych parafiach Roraty są wieczorem.
I to jest gwóźdź do trumny duszpasterstwa (śmiech). Wyczekujemy brzasku, tak jak wyczekujemy Pana, który jest światłością, dlatego warto tę tradycję wczesnoporannych Mszy św. roratnich utrzymywać. Adwentowe świece, które kolejno zapalamy w niedziele, mówią nam o stopniowym rozjaśnianiu naszych ciemności, o tym, jak Bóg krok po kroku wkracza w nasze życie, by dać nam nadzieję, ciepło, dobro, miłość. Wszystko, czego szukamy, jest bliżej, niż możemy sobie wyobrazić. Wystarczy przekroczyć próg świątyni i powiedzieć: „Panie Jezu, jestem”. Potrzeba naszej gotowości, a reszty dokona Bóg.
Poza zrywaniem się na Roraty zazwyczaj przed Bożym Narodzeniem wybieramy się na rekolekcje i idziemy do spowiedzi. Możemy powiedzieć, że jesteśmy dobrze przygotowani do świąt?
To plan minimum. Jeszcze w Adwencie musimy pomyśleć o pustym talerzu, który postawimy na wigilijnym stole. Nie wystarczy włączyć lampki na pięknie ubranej choince, a zamknąć serce na bliźniego. Nie można przeżyć Adwentu w niechęci, nienawiści, w atmosferze, w której nie jestem w stanie przełamać się do tego, żeby przełamać się opłatkiem z osobą, z którą nie jest mi po drodze. Nawet jeśli uważam, że mam rację, zawsze może się znaleźć ktoś, czyja racja jest równie słuszna i sprawiedliwa. To dla nas duże wyzwanie, nie tylko adwentowe.
Stawiamy na stole puste nakrycie dla niespodziewanego gościa – taka tradycja. Ale gdyby w wigilijny wieczór ktoś nieznajomy zapukał do drzwi, pewnie bylibyśmy mocno zakłopotani.
To piękna polska tradycja, sięgająca XIX wieku i mająca korzenie patriotyczne. W czasie II wojny światowej gospodynie układały na stole wigilijnym dodatkowe nakrycie z nadzieją na powrót z frontu męża, narzeczonego lub syna. Teraz ma ono nas uwrażliwić na potrzeby innych. Sęk w tym, że ten pusty talerz redukujemy tylko do symboliki stołu. A trzeba pójść krok dalej, jak bohater „Nędzników”, biskup Myriel, który zaprosił do swojego stołu galernika, złodziejaszka Jeana Valjeana i swoim miłosierdziem wobec niego zmienił jego życie. Od lat w naszej wspólnocie zakonnej panuje zwyczaj, że zapraszamy na wigilię kilkoro cudzoziemców, uchodźców, ubogich... Wspólnie siadamy przy stole, łamiemy się opłatkiem. Oczywiście nie jesteśmy w stanie nakarmić wszystkich potrzebujących, ale chodzi o to, żeby miłość w życiu była konkretna, dosłowna... Żeby nie pozostała rozmemłanym ogólnikiem. A przy łamaniu chleba trzeba pamiętać, że aby łamiąc chleb, nie łamać sobie i innym życia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).