O rodzinie i kapłaństwie, miłości i cichym towarzyszeniu, mówią ks. Aleksander Radecki, wikariusz biskupi ds. duchowieństwa, wieloletni ojciec duchowny we wrocławskim seminarium, oraz ks. Piotr Rozpędowski, obchodzący 1. rocznicę swoich święceń.
Agata Combik: W sobotę 28 maja we Wrocławiu odbyłysię święcenia kapłańskie, nazajutrz ulicami miasta przejdzie Marsz dla Życia i Rodziny. Rodzina bez posługi kapłanów „usycha”, kapłani bez rodziny… nie zaistnieliby.
Ks. Aleksander Radecki: To, że w specjalnym marszu rodziny radośnie manifestują swoją obecność, świętują i przypominają swą niezastąpioną rolę, jest godne najwyższej pochwały. Dobrze, że chcą uświadomić społeczeństwu: „Bez nas nic nie zrobicie”. To stąd biorą się księża, prezydenci, lekarze, nauczyciele… Mogliby nieść transparent: „Rodzina to kolebka powołania”.
Przed seminarium, Domem Ziarna, jest dom rodzinny, gdzie ziarenko powołania trzeba odkryć. Czy rodzice dziś cieszą się z takich „odkryć” syna?
A.R.: Niegdyś posiadanie księdza w rodzinie było powodem dumy. Księża czasem już po swoich święceniach słyszeli od szczęśliwych rodziców: „Marzyliśmy, by któreś z naszych dzieci podjęło drogę powołania kapłańskiego”. Dziś marzenia bywają inne i… ma to odbicie w cyfrach. Pamiętam, że w latach 70. nasze seminarium miało ponad 300 alumnów. Spadku tej liczby nie tłumaczą tylko podziały diecezji, emigracja, mały przyrost naturalny. Jakiś czas temu zapoznałem się z badaniami, które mówiły, że 50 proc. rodziców kleryków było zadowolonych z wyboru dokonanego przez syna (w przypadku sióstr zakonnych – 100 proc. było przeciw…). Ponadto obecnie 50 proc. kleryków odchodzi z seminarium – a śmiem twierdzić, że większość z nich nie pomyliła się w wyborze, ale zabrakło im sił w realizacji powołania.
To jednak nie rodzice decydują o powołaniu.
A.R.: Nie, autorem powołania jest Pan Bóg, lecz to rodzina może tworzyć przestrzeń dla kultury powołaniowej, być jak „preseminarium”. Buduje ją choćby niedzielna Eucharystia, wspólna modlitwa… Każdy z nas do końca życia mawia „tak było u nas w domu” albo: „tego u nas w domu nie było”. Pewne braki w życiu rodzinnym są potem odczuwalne w dojrzałym wieku. Ponadto młodzi ludzie dziś szybko tracą wiele szans przez uzależnienia – niejeden zna nazbyt dobrze smak alkoholu, jest rozbudzony seksualnie. To ma znaczenie przy odejmowaniu życiowych decyzji.
Ks. Piotr Rozpędowski: Moi rodzice bardzo się ucieszyli z mojego wyboru – choć jestem jedynakiem. W naszym domu zawsze Pan Bóg był obecny, w rodzinie były już próby wejścia na drogę kapłaństwa. Pamiętam, jak kiedyś usłyszałem rozmowę rodziców dobiegającą z kuchni. Zastanawiali się, czy nie zamierzam wstąpić do seminarium. Nigdy mnie jednak do niczego nie namawiali, podkreślali, że sam muszę decydować o swoim życiu. Myślę, że z dwojga złego lepiej już, jeśli syn musi zmierzyć się z niechęcią rodziców wobec swoich decyzji, niż gdyby mieli go wypychać do seminarium… Jeśli chodzi o odejścia – na moim roku, gdy zaczynaliśmy formację, było nas 20, a wyświęconych zostało tylko 6. Niektórzy jednak z tych, co odeszli, po jakimś czasie… wrócili i znów przygotowują się do święceń.
Jeśli już syn rozpocznie formację w seminarium, życie rodziców też się zmienia.
A.R.: Często wówczas odnajdują się w wierze, pogłębiają ją. We Wrocławiu pomóc mają im w tym m.in. rekolekcje dla rodziców kleryków. Chodzi o to, by – kiedy syn powiedział Bogu „tak” – swoje „tak” wypowiedzieli również mama i tata. Kiedy zacząłem takie rekolekcje prowadzić, rodzice najpierw byli nieco nieśmiali. Może zastanawiali się, czy to jakaś wywiadówka będzie? Uspokoiłem się, gdy zobaczyłem mamę niosącą dwie blachy ciasta. Najpierw mówię: „chwila, my tu ich odżywiamy”. Ona na to: „ja tu przyjeżdżam do domu, a w domu musi być domowe ciasto”. Pomyślałem: wygraliśmy. O tych rekolekcjach wiele można by opowiadać. Pamiętam, jak jeden tatuś wychodzi wieczorem z kaplicy i mówi do innego: „słuchaj, zaczęli my o 7.00 rano się modlić, teraz jest 21.15; cały czas coś z nami robią, a ja nie zwariowałem, byłem w siódmym niebie!”. Pewien pan kiedyś mi się zwierzał: „Proszę księdza, syn już szyje sutannę, poważna sprawa. Ja lubiłem sobie piwko wypić pod budką, a żona mówi, że teraz to już nie wypada…”. Muszę dodać, że to rodzice wywalczyli sobie, żeby po święceniach synów móc dalej się spotykać. W naszym seminarium odbywają się teraz rekolekcje i dla rodziców kleryków, i dla rodziców księży. Przyjeżdżają i tworzą taką rodzinę rodzin. Mają wiele wspólnych tematów.
P.R.: Będąc już w seminarium, znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji rodzinnej. Tato poważnie zachorował. To był nowotwór, dawano mu kilka miesięcy, może rok życia. Planowałem po IV roku wziąć dziekankę i zaopiekować się nim. Tak się jednak złożyło, że zmarł pod koniec roku akademickiego. Musiałem wówczas wziąć na siebie odpowiedzialność za wiele spraw – co mnie w jakiś sposób zahartowało. Po wakacjach wróciłem do seminarium. Mama, choć została sama, też cieszy się z mojego kapłaństwa. Odwiedzam ją, otaczam opieką. Świętując 1. rocznicę święceń, zapraszamy również naszych rodziców. Więź z nimi trwa.
Pewnie się jednak zmienia. Jak po święceniach powinny wyglądać relacje z rodzicami?
P.R.: Kiedy mój tato odszedł, poczułem wyraźnie, że mam nową, wielką kapłańską rodzinę. Prawie całe seminarium przyjechało na pogrzeb; było obecnych wielu księży. Ta nowa rodzina jest bardzo ważna. Wiadomo, że nie będziemy rozmawiać z rodzicami na przykład o jakichś problemach kancelaryjno-duszpastersko-liturgicznych, bo nas nie zrozumieją, może się tylko zmartwią, że to takie straszne. Od takich rozmów są choćby koledzy z roku. Ceniłem w moich rodzicach to, że pozwolili mi odejść. Choć z Henrykowa do rodzinnego Strzelina miałem tylko 15 km, wpadali tylko raz na jakiś czas. Nie „celebrowaliśmy siebie” podczas tych spotkań. Myślę, że ze strony rodziców cenne jest takie „ciche towarzyszenie”.
A.R.: W tym roku zacząłem już obchodzić 40. rocznicę swoich święceń, połączyliśmy to z innymi uroczystościami jubileuszowymi w rodzinie. Co się okazało? Z rodziny przyjechało 30 osób, a przyjaciół, znajomych z różnych parafii – ponad 100. Pan Jezus dotrzymał słowa, gdy mówił, że „Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól…” (Mk 10,29). Wracając do rodziców i księży. Na pewno nie jest dobrze, gdy mamusia rządzi na plebanii. Kiedy byłem proboszczem, moja mama była ze mną 6 lat. Ona wiedziała, że ma nas dwóch na plebanii: proboszcza i syna, w takiej kolejności. Pewne ograniczenie kontaktów z rodziną podczas formacji kleryków ma im pomóc w zdrowym „odcięciu pępowiny”. Nie może być tak, że kleryk będzie dzwonił do mamy, pytając, jakie ma założyć skarpetki… Mogę dodać, że rodzice pełnią też ważną rolę w trakcie kleryckich wakacji. Mówi się: „takim będziesz księdzem, jaki jesteś na wakacjach” – gdy sam pilnujesz, kiedy wstajesz, ile się modlisz. Rodzice mogą to dyskretnie obserwować, coś podpowiedzieć.
A jak się czuje Ksiądz po pierwszym roku swojego kapłaństwa?
P.R.: Nauczyłem się, że nie można… zbyt łatwo oceniać księży. Doświadczyłem, że działam nie swoją mocą, ale mocą Ducha Świętego. Wszystko potoczyło się inaczej, niż sobie wyobrażałem. Piękniej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).