O pierwszych doświadczeniach kapłańskich i prymicyjnych uroczystościach z neoprezbiterami ks. Łukaszem Gawrzydkiem i ks. Tomaszem Stępniakiem rozmawia Marcin Kowalik.
Następnego dnia po święceniach neoprezbiterzy odprawiają Mszę prymicyjną. Zwyczajowo odbywa się również przyjęcie.
Ks. Tomasz: Takie przyjęcie jest formą podziękowania dla bliskich. Ale ważne dla nas było, że zaraz po święceniach, po przyjęciu życzeń przed katedrą zostaliśmy zaproszeni z naszymi najbliższymi do seminarium na obiad z księdzem biskupem i wspólnotą seminaryjną. To podkreślało, że seminarium zawsze jest naszym domem. A jeśli chodzi o przygotowania do prymicji, to wiele rzeczy musiałem dopilnować sam. Jestem pierwszym kapłanem w rodzinie, więc dla moich bliskich była to nowość. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkali. Odprawianiu Eucharystii towarzyszył stres. Pojawiło się wiele emocji, ale i ogromna radość. Dużo osób przyjechało z daleka. To było wzruszające. Przy wejściu na przyjęcie nie było lampki szampana, ale dzieliliśmy się chlebem, który został przyniesiony w darach podczas Eucharystii. Była zabawa przy tradycyjnej muzyce, a ok. 20.00 ze wszystkimi gośćmi odśpiewaliśmy nabożeństwo majowe. Byli też przedstawiciele biało-żółtej grupy z młodzieżowej pielgrzymki łowickiej. Dla osób niezwiązanych mocno z Kościołem to przyjęcie było świadectwem, że można się dobrze bawić zarówno przy rytmach muzyki chrześcijańskiej, jak i świeckiej.
Ks. Łukasz: Jeżeli o mnie chodzi, to bardziej stresowałem się na święceniach. Podczas Mszy prymicyjnej przenikał mnie wielki spokój, ale moi rodzice bardzo się wzruszyli. Na przyjęciu prymicyjnym było ok. 200 osób. Rozpoczęliśmy je modlitwą. Gdy przygotowywałem to przyjęcie, chciałem, żeby nie do końca przypominało wesela. Nie było alkoholu. Był DJ, który oprócz świeckich grał piosenki à la Lednica, animował też zabawę. Goście, z którymi rozmawiałem, byli pozytywnie zaskoczeni. Przyjęcie nie trwało długo. Zakończyło się już o 22.00.
Wiem, że po święceniach byli Księża wręcz rozrywani. Pojawiły się zaproszenia do różnych parafii i wspólnot.
Ks. Tomasz: Ten miesiąc przed otrzymaniem dekretów posyłających do posługi w konkretnej parafii był dla nas bardzo pracowity. Byli księża, którzy zapraszali nas do pomocy duszpasterskiej, ale przede wszystkim żeby w ich parafii odprawić Msze prymicyjne, które kończą się błogosławieństwem przez nałożenie rąk. Uczestniczyło w nich wiele osób i wszyscy podchodzili do tego błogosławieństwa. Dało się odczuć, że wierni potrzebują, żeby Pan Bóg błogosławił przez świeżo namaszczone ręce młodego kapłana. Panowała wielka życzliwość. Czuliśmy się jak apostołowie, którzy wędrowali i głosili ludziom Dobrą Nowinę.
Ks. Łukasz: Jednym z wielu miejsc, do których byłem zaproszony, były Chrusty. Zaprosiły mnie siostry misjonarki Krwi Chrystusa. Poświęciłem odnowiony krzyż. Tak się składa, że modliłem się przy nim, gdy byłem małym chłopcem. Chyba największym zaszczytem było to, że mogłem być głównym celebransem Bożego Ciała w parafii św. Wawrzyńca w Sochaczewie. Wygłosiłem kazanie, niosłem Najświętszy Sakrament do czterech ołtarzy, a na koniec udzieliłem nim błogosławieństwa na cztery strony świata.
Ks. Tomasz: W Kutnie, skąd pochodzę, w Boże Ciało odbywa się wspólna procesja dla czterech parafii. Najświętszy Sakrament niosą proboszczowie. Ks. Mirosław Romanowski, mój proboszcz, odstąpił mi ten przywilej. Zostałem też poproszony, żeby w swojej rodzinnej parafii poprowadzić niedzielną procesję w oktawie Bożego Ciała. To miało szczególny wymiar dla parafian. Pokazanie, że we wspólnocie coś się dzieje – wyszedł z niej nowy kapłan.
Czy wielkim przeżyciem była pierwsza posługa w konfesjonale i sprawowanie innych sakramentów?
Ks. Tomasz: To jest niesamowite wrażenie, kiedy siada się po drugiej stronie kratki konfesjonału. Jest się pomiędzy Panem Bogiem a człowiekiem. Wiele ćwiczeń, praktyk odbytych podczas studiów w seminarium nie jest w stanie przygotować nas do tego dokładnie. Jeszcze przed święceniami kapłańskimi, już jako diakon udzielałem natomiast chrztu, asystowałem narzeczonym przy zawieraniu małżeństw i prowadziłem pogrzeby.
Ks. Łukasz: Ja z kolei pamiętam, że gdy skończyła się kolejka 10 czy 15 osób do spowiedzi, ogarnęła mnie wielka radość, że dzięki mojej posłudze Pan Bóg odpuszcza ludziom grzechy. Jako kapłan miałem już możliwość odprawić cały pogrzeb łącznie z Mszą św. Zmarłym był brat osoby, która była u mnie na prymicjach. Towarzyszyło mi wtedy szczególne uczucie, że mogłem spełnić ostatnią posługę dla tego człowieka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.