Jeśli konwencja zostanie ratyfikowana, będzie stanowić podstawę do szeregu działań z zakresu inżynierii społecznej.
Wciąż ważą się losy ratyfikacji budzącej ogromne kontrowersje i wątpliwości Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Dokument ten po raz kolejny trafi pod obrady Sejmu podczas rozpoczynającego się w środę posiedzenia.
Konwencja, promująca ideologiczny radykalizm skrajnych nurtów feministycznych, spotyka się od dawna z niezwykle silnym oporem społecznym. Tylko we wrześniu ponad 32 000 osób zaprotestowało przeciwko jej ratyfikacji (a w ubiegłych miesiącach uczyniło to kolejne kilkadziesiąt tysięcy osób). Dzięki tym protestom debata oraz głosowanie nad upoważnieniem do ratyfikacji Konwencji przez Polskę zostało usunięte z porządku obrad poprzedniego posiedzenia Sejmu, które odbywało się w dniach 10-12 września.
Jednak już po dwóch tygodniach Konwencja powraca do Sejmu. Posłowie na posiedzeniu plenarnym będą nad nią obradować już od najbliższej środy 24 września. Jeśli konwencja zostanie ratyfikowana, będzie stanowić podstawę do szeregu działań z zakresu inżynierii społecznej.
Konwencja nie stanowi skutecznego instrumentu zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet, ponieważ nie identyfikuje jej rzeczywistych źródeł i forsuje ideologiczną teorię o przemocy jako zjawisku motywowanym genderowo. Dokument utrzymuje, jakoby różnice w pojmowaniu ról męskich i żeńskich stanowiły źródło stereotypów i ostatecznie przemocy względem kobiet.
Opublikowane w tym roku badania Agencji Praw Podstawowych UE pokazują wyraźnie, że w Polsce mamy najniższy w całej UE poziom przemocy względem kobiet i jednocześnie, jej przypadki są bardzo często zgłaszane policji. W krajach, w których operuje się genderowym podejściem do zjawiska przemocy, i które są wskazywane przez środowiska promujące Konwencję jako wzór do naśladowania dla Polski (Szwecja, Finlandia, Dania, Francja), poziom przemocy jest 2-3 razy wyższy, przy czym jest ona zgłaszana na policję 2,5 raza rzadziej.
Konwencja całkowicie ignoruje lub marginalizuje czynniki, które są realnymi przyczynami przemocy wobec kobiet, m.in. uzależnienia od pracy, alkoholu czy narkotyków, erozję norm społecznych, obecność przemocy w środkach masowego przekazu oraz uprzedmiotowienie i seksualizację wizerunku kobiety. Badania empiryczne, które lekceważą promotorzy Konwencji, pokazują, iż jej ratyfikacja może przynieść skutki odwrotne od deklarowanych.
Przepisy Konwencji otwierają również furtkę do rozmywania znaczenia pojęcia płci. Może to mieć poważne skutki dla sposobu rozumienia małżeństwa. Ograniczone poważnie zostaną też prawa rodziców do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami (dokument nakłada m.in. obowiązek nauczania na wszystkich poziomach edukacji o „niestereotypowych rolach płciowych”). Doświadczenia płynące z funkcjonowania podobnej konwencji na gruncie państw amerykańskich pokazują, że może ona służyć wywieraniu presji w kierunku legalizacji i upowszechnienia aborcji.
Konwencja będzie również pozwalała adwokatom i radcom prawnym bezkarnie łamać tajemnicę zawodową. Prawnicy będą mogli bezkarnie donosić na swoich klientów, jeśli powezmą wiadomości o dawnych lub ewentualnych zdarzeniach, które uznają za przemoc względem kobiet. Zważywszy na bardzo szeroki sposób rozumienia przemocy przez konwencję i brak ostrych kryteriów rozróżnienia, oznaczać to będzie drastyczne ograniczenie prawa do obrony.
Konwencji nie należy ratyfikować również dlatego, że te jej rozwiązania, które mogą stanowić techniczne instrumenty pozwalające pomagać ofiarom przemocy, funkcjonują już w Polsce w ramach obowiązujących przepisów oraz programów rządowych. Co więcej, uzasadnienie projektu ustawy ratyfikacyjnej zawiera kompromitujące błędy a zgodność samej Konwencji z Konstytucją RP budzi istotne wątpliwości.
Przeczytaj komentarz Miliony polskich biskupów.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.