O życiu w koszarach, kolejce po chleb i budowaniu kościołów z abp. Edmundem Piszczem rozmawia ks. Piotr Sroga.
Ks. Piotr Sroga: Zacznijmy może od tego, jaka była droga Księdza Arcybiskupa do kapłaństwa?
Abp Edmund Piszcz: Szczerze mówiąc objawień nie miałem. Jeśli natomiast chodzi o okres powojenny, dużą rolę odegrał katecheta, którym był ks. Kazimierz Więckowski, późniejszy rektor seminarium duchownego w Gnieźnie. Był to człowiek, który nam imponował wiedzą i postawą. W roku 1948 wstąpiłem do małego seminarium w Olsztynie. Z mojej klasy poszło nas do seminarium po małej maturze ośmiu. W dużej mierze była to zasługa prefekta. Był on na pewno człowiekiem Bożym. Posiadał także ogromną wiedzę, co w tamtych czasach było ważne. Od tego czasu rozpoczęła się droga bardziej świadomego wchodzenia w kapłaństwo. Po roku wystąpiłem z małego seminarium, aby zdać maturę już jako niezwiązany z seminarium człowiek. Maturę zdałem w Olsztynie, w LO nr 1 w roku 1950 i z kolegą, który pochodził z Torunia, postanowiliśmy pójść do Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie. Ja zostałem po latach kapłanem, on na czwartym roku wystąpił.
Wychowany w rodzinie wojskowej nie myślał Ksiądz Arcybiskup, aby pójść do wojska?
Nie. Owszem, urodziłem się w koszarach 62. Pułku Piechoty w Bydgoszczy. Większość kadry mieszkała wtedy w koszarach. Trzeba pamiętać, że było to 9 lat po wojnie bolszewickiej. Polska była wtedy zrujnowana i nie było łatwo o mieszkanie. Wojsko natomiast miało już pewne materialne zaplecze. Myślę, że w tym czasie wojsko kształtowało we mnie pewne cechy, ale niezwiązane bezpośrednio z kapłaństwem. Mam na myśli dyscyplinę. Oczywiście imponował mi mundur i uzbrojenie mojego ojca. Klimat koszar też był niepowtarzalny. Rano i wieczorem wszyscy żołnierze stawali do modlitwy. Rano śpiewali pieśń „Kiedy ranne wstają zorze”, a wieczorem „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Modlitwa wchodziła w regulamin ówczesnego wojska polskiego. Byłem dzieckiem i wtedy jeszcze marzeń o kapłaństwie nie miałem.
Jakie jest po latach wspomnienie domu rodzinnego, najbliższych?
Nasuwają mi się na myśl dwa słowa: miłość i wierność. Moja matka pochodziła z Warszawy i była sierotą. Większość z jej rodzeństwa zginęła w czasie wojny, żył tylko brat. Mając 18 lat wyszła już za mąż. Mój ojciec był o pięć lat starszy od mamy. Z tego związku narodziło się trzech synów. Ja byłem drugi z kolei. Myślę, że nie było specjalnych cech naszej rodziny. Rodziny wojskowe, które mieszkały w koszarach, tworzyły pewną wspólnotę. Gdy wybuchła wojna, nasze rodziny wywieziono w bardzo dobrze przygotowane miejsce – do miejscowości Radziwiłłów, 120 km za Lwów. To miasteczko było w dużej mierze żydowskie. Tamtejsi Żydzi przyjęli nas bardzo dobrze. Żyliśmy zgodnie do 18 września 1939 roku. Wtedy znaleźliśmy się pod okupacją sowiecką. Nastały ciężkie czasy. Jako dziesięcioletni chłopak zapamiętałem, że te miasteczka przed przyjściem Rosjan były bogate w żywność. Gdy ruszyły wojska radzieckie, następnego dnia wszystkiego brakowało. Wtedy pierwszy raz poznałem, co to znaczy wstawać w nocy i stać w ogonku, aby na drugi dzień dostać kawałek chleba. Po jakimś czasie udało się nam powrócić do Bydgoszczy. Podróż była bardzo długa, gdyż wracaliśmy prawie miesiąc. Zdarzało się, że postój w jakiejś miejscowości trwał około tygodnia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
Kalendarium najważniejszych wydarzeń 2024 roku w Stolicy Apostolskiej i w Watykanie.
„Jesteśmy z was dumni, ponieważ pozostaliście tymi, kim jesteście: chrześcijanami z Jezusem” .
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.