W mieście papieża

Od 14 lat w metropolii Buenos Aires prowadzi dom dziecka dla dziewcząt.

Reklama

– Wszyscy dbamy o nasz dom, który jest tak naprawdę domem radości. Bardzo się szanujemy i kochamy. Widać to na każdym kroku. Wspólnie odrabiamy lekcje, bawimy się. W weekendy, gdy ma wolne pani, która pracuje w kuchni, gotujemy obiady i razem je jemy. Jestem wdzięczna Bogu za taką relację z dziećmi – dodaje. Podopieczne przygotowywane są też do przyjmowania sakramentów. Niejednokrotnie tam przyjmują chrzest. S. Karolina kończy swój krótki urlop w Polsce. Cieszyło ją odwiedzenie rodzinnych stron, spotkania z przyjaciółmi. Wszędzie, gdzie tylko mogła, pokazywała sportową koszulkę w biało-niebieskie pasy z numerem 10. To dla Argentyńczyków łatwo rozpoznawalny znak. Taką nosi duma ich kraju Lionel Messi, najlepszy piłkarz świata. Ale nie o numer tu chodzi. Tę koszulkę siostra otrzymała od swoich podopiecznych w przeddzień odlotu do Polski, a na niej wszystkie podpisały się i narysowały wielkie serce. – Mój wyjazd do Polski dziewczęta bardzo przeżywały i czekały na moje zapewnienia, że wrócę. A ja im mówiłam, że jadę, ale wrócę – mówi siostra.

Szkoła radości

Gdy s. Karolina opowiada o Argentyńczykach, wyraźnie się ożywia, a z jej twarzy nie znika uśmiech. – Jestem Polką z krwi i kości, ale w Argentynie mieszkam już 14 lat i, co zrozumiałe, żyję tym krajem i jakoś go porównuję z moją ojczyzną. Po przyjeździe spacerowałam po radomskich ulicach. Mówiłam: „Jak tu jest pięknie – kwiaty, ławeczki, wystawy sklepowe, mama z wózkiem, ludzie jedzą lody”. Ale już trzeciego dnia uzmysłowiłam sobie, że wciąż słyszę jakieś narzekania. Boże kochany, myślę sobie, dlaczego? – zastanawia się s. Karolina. – My w Argentynie nie mamy jednej dziesiątej tego, co jest tutaj, a nie słychać narzekania i ludzie są uśmiechnięci. Owszem, misjonarka zdaje sobie sprawę z obszarów nędzy i ludzkich nieszczęść, jakie istnieją w Buenos, przecież spotyka się z nimi na co dzień. I temu chce zaradzać. Opowiada o dzielnicach nędzy istniejących najczęściej na przedmieściach, o miejscach, do których właściwie nie ma wstępu ze względu na przestępczość i handel narkotykami. – W takich dzielnicach ewangelizacja wymaga nie lada odwagi. A jeśli już się wejdzie, to nawet nie myśli się o budowie kościoła. Tam trzeba najpierw zbudować jadalnie, przywieźć ubrania i dopiero wtedy, jeśli coś zaskoczy, próbować mówić o Chrystusie.

Głównym problemem w pracy duszpasterskiej jest brak księży i sióstr zakonnych. Bywa, że idę ulicą, a z samochodu wysiada jakiś człowiek i prosi, bym go pobłogosławiła – bo oni czują się chrześcijanami, ale brak im opieki duszpasterskiej – opowiada. W jej argentyńskiej diecezji co roku wyświęcanych jest jeden albo dwóch księży. – Brakuje kapłanów, ale ci, którzy tu są, to są ludzie naprawdę oddani. A kard. Bergoglio otaczał ich ogromną troską. Zapraszał ich na przygotowywane przez siebie obiady i sam bardzo często starał się odwiedzać właśnie te najbiedniejsze dzielnice – dodaje.

Dzień wyboru

S. Karolina należy do tej nielicznej grupy, która mogła przeżyć dwa wybory „swojego” papieża. Była małą dziewczynką, gdy na stolicy Piotrowej zasiadł Jan Paweł II. Pamięta radość rodziców, uściski i łzy radości. – Ja do końca będę mówić, że mam dwóch papieży – podkreśla. Wspomina też wybór papieża Franciszka. Gdy jeszcze stał na balkonie, z Polski zadzwonił do niej ks. Dariusz Kowalczyk, by podzielić się radosną nowiną. Ks. Dariusz, członek Zarządu Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, jest jej kolegą od czasów, gdy w Kowali należeli do grupy parafialnej. Zadzwonił ze studia telewizyjnego, gdzie komentował konklawe. Rozdzwoniły się inne telefony, a ona musiała biec do szkoły po dziewczynki. – Miałam osiem minut na przebycie półtora kilometra. Biegnąc, po drodze mówiłam ludziom w warsztatach, że mamy papieża, a oni wybiegali, żeby się ze mną uściskać. I tych uścisków po drodze było kilkanaście. Auta na drodze trąbiły, z okna ludzie krzyczeli do mnie: „Siostro, mamy papieża!”. A potem przed szkołą mamy czekające na swe pociechy mówiły: „Siostro, mój mąż spotkał się z nim w metrze”, „A mój gdzieś tam na ulicy, „A mój jechał z nim w autobusie”. Wszyscy go znali, bo on wychodził na ulice, by spotykać się ze zwykłymi, prostymi ludźmi – wspomina misjonarka.

Wśród tamtych przeżyć i pierwszych refleksji wraca też i ta, o której siostra mówi z uśmiechem: – Mój Boże, ten człowiek urodził się w Buenos w naprawdę biednej dzielnicy. Jego największym zadaniem było spotykać się z najbiedniejszymi. Teraz nagle znalazł się w ogromnych murach Watykanu. Jemu chyba brakuje powietrza do oddychania. Nazaretanka cieszy się, bo na koniec tego roku planowana jest wizyta papieża w Argentynie. – Cały kraj na niego czeka. Już widać zmiany. Jest więcej ludzi w kościołach. W telewizji mówi się dużo więcej i bardzo pozytywnie o naszym papieżu. Są jego zdjęcia. Postawili mu nawet pomnik, ale musieli go szybciutko usunąć, bo on nie szuka popularności. Tego, co szuka, to jedność i prostota Kościoła. Takiego Kościoła chciał w Argentynie i takiego chce na całym świecie. On chce, by Kościół był służebny, otwarty, prosty, ubogi. Myślę, że papież Franciszek to dar Boga dla dzisiejszego świata – mówi siostra.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama