Do realizacji programu „leczenia” metodą in vitro minister zdrowia powołał radę. I na kilometr pachnie od niej ideologią.
W lipcu ruszy program finansowania „leczenia niepłodności” – to już wiemy.
Już sama nazwa programu „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego” zakrawa na medyczne kłamstwo: chyba nawet przedszkolaki wiedzą – a lekarze to już na pewno – że in vitro niepłodności nie leczy, lecz ją omija. Pary po in vitro pozostają niepłodne, ich narządy rozrodcze nadal są chore (wykonujący in vitro lekarze znakomicie zdają sobie z tego sprawę, próbując grać z nami w ciuciubabkę). Program nie zmniejszy epidemiologicznego obrazu płodności – nie jest więc programem leczniczym. Wcale też nie wpłynie drastycznie na demografię naszego kraju. Bo 15 tys. par (pula dopuszczonych do programu ministerstwa) może powiększyć o półtora tysiąca liczbę Polaków rocznie. Na 450 tys. urodzonych z poczęć naturalnych rocznie to naprawdę kropla w morzu. Za to imponująca będzie liczba zamrożonych dzieci – jeśli, jak chce program, u każdej z 15 tys. par zapłodni się 6 komórek jajowych, to rachunek jest prosty (wyłączając transfery): będziemy mieć co najmniej 60 tysięcy obywateli w ciekłym azocie. Imponujące osiągnięcie jak na ministerstwo zdrowia!
Ale zauważanie tego faktu to, jak twierdzą zwolennicy in vitro, nasza katolicka demagogia i ideologia. Czyżby? Zobaczmy, kto tu ideologię uprawia. I to rękami pana ministra.
Otóż Bartosz Arłukowicz powołał przy ministerstwie spec-radę do realizacji programu. Jej członkowie będą m.in. koordynowali i nadzorowali prace komisji konkursowych, które wyłonią placówki medyczne – realizatorów programu.
W skład rady weszły takie osoby jak: prof. Stanisław Radowicki, konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa, Igor Radziewicz-Winnicki, wiceminister zdrowia, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, Wojciech Matusewicz, prezes Agencji Oceny Technologii Medycznych, Grzegorz Cessak, prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, Artur Fałek, dyrektor Departamentu Polityki Lekowej w Ministerstwie Zdrowia, Agnieszka Strzemieczna, zastępca dyrektora Departamentu Polityki Zdrowotnej w Ministerstwie Zdrowia, Anna Krawczak, przewodnicząca Zarządu Stowarzyszenia Nasz Bocian, prof. Marek Spaczyński, ginekolog onkolog z Poznania, prof. Eleonora Zielińska, prof. Jan Hartman i prof. Paweł Łuków.
I co? Ano to, że z jednej strony ministerstwo zdrowia zachowało powagę i rozsądek, nie powołując do jej składu lekarzy ginekologów, którzy na in vitro – mówiąc wprost – już stępili zęby. Komisja ma być niezależna, obecność specjalistów od zapłodnienia pozaustrojowego byłaby w sprzeczności z ich interesami. Komisja będzie przecież na drodze konkursu przyznawać klinikom pule pacjentów refundowanych. Jeśli więc lekarz X, wykonujący in vitro, wszedłby w skład komisji, a potem przyznał swojemu ośrodkowi refundacje w ramach programu, rzucałoby to cień podejrzeń na komisję.
Tu pan minister zachował się prawidłowo. Ale obok lekarzy i specjalistów z dziedziny polityki zdrowotnej w radzie pojawiają się takie nazwiska jak Anna Krawczak, przewodnicząca Zarządu Stowarzyszenia Nasz Bocian, prof. Jan Hartman i prof. Paweł Łuków. Co w gronie fachowców z dziedziny zdrowia robią zarówno przedstawicielka stowarzyszenia promującego m.in. aborcje oraz dwóch filozofów? Prof. Hartman, co prawda, jest też bioetykiem, ale zachodzę w głowę, w jaki sposób może być przydatny w komisji wyłaniającej kliniki in vitro, decydującej o programie zdrowotnym, o refundacji zabiegów, o finansach – jednym słowem zajmującej się ściśle medycznymi procedurami!? Konsultacje bioetyczne należało prowadzić przed wdrożeniem programu. I to konsultacje wszechstronne, nie tylko u bioetyków popierających proceder in vitro. Jeśli nawet obecność bioetyków ministerstwo może uzasadnić, to dlaczego w gronie tym nie ma bioetyka reprezentującego inny światopogląd? Kogoś, kto byłby przeciwwagą, kto ograniczałby negatywne skutki tego programu. Byłby głosem sumienia w i tak już makabrycznym z punktu widzenia etyki i moralności programie.
Gdyby, dajmy na to, w komisji Jarosława Gowina, która przed kilku laty przygotowywała projekt ustawy bioetycznej, pojawił się, per analogiam, ksiądz bioetyk, wrzałoby w całej Polsce. Czy w jakiejkolwiek innej powołanej przy Ministerstwie Zdrowia komisji ds. programów zdrowotnych są filozofowie? Ideolodzy?
Jeśli więc w debacie o in vitro ktokolwiek brnie w ideologię, to jest to strona wspierająca ten proceder, a nie Kościół czy katoliccy lekarze. Czego najlepszym przykładem jest skład komisji powołanej przez ministra Arłukowicza. Ona na samym starcie jest naznaczona ideologią i to skrajną.
Apeluję więc do pana ministra, by zmienił nazwę programu z „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego” na „Omijanie Niepłodności Ideologią in vitro”. Tak będzie uczciwiej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.