Mówimy wiele o nowej ewangelizacji. Warto pamiętać, że najpierw często trzeba człowieka oswoić, potem usłyszeć, a dopiero na końcu przynieść mu Chrystusa, który go wyzwoli od lęku, rozpaczy i samotności.
Mamy dziś masowe doświadczenie duchowej bezdomności. Wiele osób nie doświadcza żywej obecności Boga, nie czuje też, że Kościół jest ich domem – mówił moderator generalny Ruchu Światło-Życie na spotkaniu wspólnoty. To jedna ważna obserwacja. Warto również zacytować drugą: Największym zagrożeniem dla rodzin jest brak dialogu, postawy przebaczenia i zaufania.
Wspomniane zjawiska są ze sobą bardzo mocno powiązane. Na ogół nie zdajemy sobie chyba sprawy, jak mocno doświadczenia domowe wpływają na rozumienie i przeżywanie wiary. Bardzo trudno jest uwierzyć w Boże przebaczenie, jeśli nie wie się tak naprawdę, co to jest przebaczenie. Jeśli najzwyczajniej w świecie nigdy się go nie doświadczyło. Niemożliwe? Możliwe.
Możliwe, bo przebaczeniem nazywamy wiele rzeczywistości, które nim nie są. Bardzo często tym mianem określa się zignorowanie zła czy zapomnienie. Ileż razy „przebaczenie słowne” nie wyklucza wiecznego wypominania, obrażenia, naruszenia relacji, której nikt nie odbudowuje. Owszem, emocje mijają, ale zostaje zadra. Czasem na lata. Jeśli taki obraz „przebaczenia” mamy w głowach, niezwykle trudno wyobrazić sobie inność Boga. Boga, który nasze niedoskonałości spala na popiół w ogniu swojej miłości. Bez śladu. Boga który nigdy nie wypomni i który się nigdy nie obraża.
To co o Bogu wiemy, to w co wierzymy, to czasem tylko jeden wymiar. Gdzieś wewnątrz jest jeszcze często doświadczenie na progu świadomości, które tak a nie inaczej każe Go odczytywać. Czasem absurdalnie.
Mamy dziś masowe doświadczenie duchowej bezdomności. Kościół nie jest postrzegany jako dom. Warto przypomnieć uwagę abpa Skworca wygłoszoną na Sympozjum Piekarskim w maju tego roku: dziś nie każdemu słowo dom kojarzy się pozytywnie. Nie zawsze dom oznacza pozytywną relację. Trzeba zadać pytanie, czy potrafimy być dla innych domem – stworzyć wokół siebie miejsce bezpieczne i przestrzeń zaufania, ale trzeba też zapytać, czy potrafimy w tę przestrzeń wejść? Czy jesteśmy zdolni zaufać? Stać się domownikiem? Myślę, że wielu „bezdomnych duchowo” zwyczajnie nie potrafi. Nie ma odwagi zaryzykować.
To nie jest oskarżenie jednych ani usprawiedliwienie bezczynności. Piszę to z dwóch powodów: po pierwsze, by pokazać jak ważna jest rodzina, w której istnieją dobre więzi między jej członkami, w której funkcjonuje dialog i przebaczenie. I drugi: zamiast oskarżać siebie i innych trzeba się zastanowić, jak pomóc człowiekowi zaufać?
Bóg jest odpowiedzią na wszystkie nasze pragnienia i lekarstwem na wszystkie rany. Wystarczy zaufać. Ale namawiając kogoś do zaufania warto się przyjrzeć, co on tak naprawdę myśli o Bogu, jak rozumie słowa, które słyszy. Trudno się dziwić, że ktoś broni się przed zaufaniem, jeśli zamiast obrazu miłującego Boga, szanującego ludzką godność i wolność, ma przed sobą jakąś zdeformowaną karykaturę. Od takiej karykatury sami ucieklibyśmy z krzykiem.
Mówimy wiele o nowej ewangelizacji. Warto pamiętać, że najpierw często trzeba człowieka oswoić, potem usłyszeć, a dopiero na końcu przynieść mu Chrystusa, który go wyzwoli od lęku, rozpaczy i samotności. I jeszcze jedno: czasem „zanieść” znaczy pozwolić doświadczyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.