Życie ks. Mirosława Mikulskiego to ustawiczna walka. Najpierw o powołanie, potem o parafian, dzieciaki ze „smutnym” dzieciństwem i sportowców. Ale dzięki boksowi nauczył się patrzeć na trudności z otwartymi oczami.
Niebo dla sportowca
W 1989 r. okrzyknięto go kapelanem polskiego sportu. I do tej pory nikt go nie odwołał. Przez wiele lat dbał o to, by najwybitniejsi sportowcy zasłużyli na niebo: organizował rekolekcje, pielgrzymki i spotkania opłatkowe. Do pojednania z Kościołem doprowadził piłkarza Arkadiusza Bąka i wielu innych. – Jestem świadkiem bierzmowania Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka. Mam więc prawo troszczyć się o niego i to robię – mówi ks. Mikulski. Szczególną uwagę poświęcił bokserom, dla których od 22 lat dwa razy w roku organizuje rekolekcje. Do blisko 80 uczestników nie wstydzi się mówić, że zawodowy boks trąci niemoralnością. – Wcześniej punkty zdobywał ten, kto więcej razy zastosował unik, teraz ten, kto wykona więcej ciosów. To odwrócona moralność – wyjaśnia ks. Mikulski.
Indianie, kowboje i piraci
Jednak od początku kapłańskiego powołania szczególnie na sercu leżało mu dobro dzieci. To z myślą o nich razem z Włodzimierzem Strzyżewskim, wynalazcą gry ringo, założył Katolickie Stowarzyszenie Sportowe RP. W wielu parafiach powstały wówczas parafialne kluby sportowe, które poprzez gry i zabawy w duchu chrześcijańskich zasad wychowywały najmłodszych. Dzięki nim młodzież spotyka się na międzynarodowych turniejach w tenisie stołowym i piłce nożnej halowej oraz na zapoczątkowanej przez o. Józefa Jońca „Parafiadzie”. – Panie Jezu, bądź przy naszych językach, nogach i rękach – modli się za młodzież przed każdą rozgrywką. I jak twierdzi, na boisku dzieją się małe cuda.
O dzieci ze „smutnym” dzieciństwem walczy chyba najbardziej. Co roku przez pół wieku zapraszał je na wakacyjne obozy „Tygrysów”. Tak jak św. Jan Bosko chciał przywrócić im radość. Indiańsko-kowbojsko-pirackie obozy oprócz ciała hartowały także ducha. A przyjeżdżało na nie nawet 500 dzieci. Przez lata swojej działalności ks. Mikulski dorobił się miana „szefa” i blisko trzystu tygrysów, które trzyma w swoim domu. Ma także „tygrysową” bluzę, ręczniki, spodenki, narzuty na samochodowe fotele, nakładkę na kierownicę i wiele innych tygrysich drobiazgów.
Ciągle do przodu
Sześć lat temu przeszedł na emeryturę i osiadł w Józefowie. Tęskni za dawnymi latami i czynnym sportem. Obok codziennej prasy czytuje także tę sportową, a w czasie meczu trudno oderwać go od telewizora. Jeszcze niedawno, jako kapelan Polonii Warszawa, śledził jej piłkarskie rozgrywki. Ale na znak protestu z chodzenia na mecze zrezygnował. – Od początku sezonu zawodnicy nie znaleźli czasu na Mszę św. – wyjaśnia. Siłę daje mu myśl o przyszłości – w lipcu odbędzie się 50. obóz. – Trzeba przygotować teren, naprawić molo i zrobić zadaszenie. Marzę, żeby na obozowej Mszy św. 8 lipca pojawili się ci, którzy w obozach w ciągu pięćdziesięciu lat uczestniczyli – mówi. Ma jeszcze kilka marzeń. Jednym z nich jest pielgrzymka do Guadalupe do Matki Bożej Indiańskiej, aby Jej zawierzyć całe dotychczasowe dzieło. – Powoli trzeba innym ustępować miejsca i odchodzić w cień – mówi ks. Mikulski, uśmiechając się.
Korzystałam z fragmentów książki „Być księdzem… ” Stanisława Krajskiego (wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).