Podstawowe pytanie moralne jest zasadniczo jedno: jak te wszystkie działania wpływają na bezpieczeństwo zdrowotne ludzi? Jakie będą miały konsekwencje, zwłaszcza dla osób chorych przewlekle i najuboższych?
Przyznam, że wczorajszym komentarzem ks. Stopki poczułam się „wywołana do tablicy”. Jak ocenić to, co dzieje się wokół refundacji leków? Podstawowe pytanie moralne jest zasadniczo jedno: jak te wszystkie działania wpływają na bezpieczeństwo zdrowotne ludzi? Jakie będą miały konsekwencje, zwłaszcza dla osób chorych przewlekle i najuboższych? I nie chodzi tu tylko o działania rządu, ale wszystkich stron włączonych w konflikt.
Powstają pytania niebagatelne: za co odpowiada pacjent? Jego pracodawca? Lekarz? Farmaceuta? NFZ? W końcu państwo? Czy fakt niepłacenia przez pracodawcę składek (mimo zatrudnienia na etacie) naprawdę powinien obciążać pacjenta, który nie ma na to najmniejszego wpływu? Składek potrafią nie płacić także pracodawcy państwowi. I nie ma tu znaczenia posiadany w ręku druk RMUA. W jaki sposób zwykły człowiek ma sprawdzić fakt przelania środków? Ostatnie doniesienia mówią, że jeśli lekarz będzie miał podpisane oświadczenie, a nie okaże się ono prawdziwe, nie będzie pociągany do odpowiedzialności. Ciekawa jestem, kto wobec tego zostanie do niej pociągnięty: winny czyli płatnik składek, czy może pacjent, który w dobrej wierze oświadczenie podpisał?
Arkusz leków pojawił się w Internecie w ostatnich dniach grudnia. Oświadczenie wydano dwa dni przed końcem roku. W czwartek 29 grudnia. Jakim cudem miało ono dotrzeć do lekarzy na czas? Po wydrukowaniu ma objętość 150 stron A4. Niezła książka. Do noszenia ze sobą na wizyty domowe? Do kartkowania w czasie tych 10 minut przeznaczonych na pacjenta w przychodni? Ile może wtedy zostać na faktyczną poradę (wywiad, zbadanie chorego, wyjaśnienie czegokolwiek)? I kto na tym straci, jeśli nie chory? Dokumentacja powstać musi, im bardziej szczegółowa tym lepiej. W przeciwnym razie ktoś może zakwestionować wypisany lek…
W końcu problem leczenia przewlekłego. Dla wielu pacjentów istotna jest cena leku. Niestety, nie jest prawdą (przynajmniej według tabeli), że lek ryczałtowy kosztuje 3,20. Potrafi kosztować… 216 zł. Lek bezpłatny nie zawsze oznacza 0 zł do zapłacenia. Cena kuracji 3-miesięcznej potrafi nie zależeć od preparatu, dawki, ale od… ilości tabletek w opakowaniu. Dla tego samego leku (tej samej firmy, w tej samej dawce i przy tym samym stopniu refundacji - ryczałt) kuracja 3-miesięczna może oznaczać 10 lub 40 zł. Jakim cudem lekarze mają się w tym połapać? Jak mam zastrzec na recepcie zakaz zamieniania opakowania liczącego 90 tabletek na 3 opakowania po 30? Kto na tym straci, chyba pisać nie trzeba…
W końcu: refundacja do decyzji NFZ. Sprawa trudna. Jeśli wprowadza się różny stopień refundacji dla tego samego leku w różnych chorobach faktycznie jedyną osobą władną to oceniać jest lekarz. Pieczątka o tej treści (choć wobec opisanych wyżej faktów zrozumiała) oznacza że pacjent zapłaci więcej. Nikt nie zaryzykuje wydania leku po cenie niższej, nie wiedząc czy ma do tego prawo. Czasem będzie oznaczała brak refundacji. Kto na tym straci? Pytanie retoryczne.
Czy wolno postępować w ten sposób? A czy wolno stawiać lekarza lub farmaceutę przed wyborem: własne bezpieczeństwo albo dobro pacjenta?
To tylko fragment problemów, których kontekstem jest zdrowie (a może i życie) ludzi. To kontekst jak najbardziej moralny, kontekst o którym zapominać nie wolno. Nikomu, kto ma wpływ na bodaj jeden z punktów całego procesu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czy rozwój sztucznej inteligencji może pomóc nam stać się bardziej ludzkimi?
Abp Światosław Szewczuk zauważył, że według ekspertów wojna przeszła na nowy poziom eskalacji.
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.