Prawie dwuletnia przerwa w spotkaniach tego gremium nie była dowodem, że w relacjach Kościół-państwo w Polsce wszystko jest OK.
Bardziej niepokojący wydaje mi się drugi konflikt - między widzeniem dialogu jako celu, potwierdzenia mojej równej wartości a takim, w którym jest on środkiem rozwiązywania problemów, które stoją przed nami jako wspólnotą.
Co to jest: rude, z dużą kitką, skacze po drzewach i je orzechy? Podobno tylko na lekcji religii może przyjść komuś do głowy, że wbrew pierwszej intuicji nie jest to wiewiórka, ale Pan Jezus.
Ciekawe, że w zamieszkanym licznie przez katolików kraju udało się bardzo skutecznie zamazać różnicę pomiędzy działalnością charytatywną (czyli miłosierdziem, jałmużną) a dobroczynnością.
„Musimy respektować istniejące różnice. Dialog zakłada zawsze poszanowanie dla stanowiska i tożsamości drugiej strony." - te słowa kard. Waltera Kaspera można zastosować do każdego dialogu.
Dziś w Czadzie, Turcji czy Kosowie. Wczoraj w Indiach, Iraku, Chinach, Wenezueli, Egipcie, Wielkie Brytanii i Hiszpanii. A jutro? Wojny, prześladowania, drobniejsze szykany. To codzienność.
Zgoda na to, aby ktoś inny sypał popiół na moją głowę, wymaga wcześniej swoistego „autodziałania" - uznania, że mam powód, aby uniżyć się przed kimś innym.
Rolą Kościoła - rolą chrześcijan - jest być zaczynem dobra. Jeśli Kościół przestanie przypominać, co jest dobre, co złe, jeśli przestanie wskazywać, kogo i czego trzeba bronić, czy nie stanie się tak, że zdanie „nie ma warunków" stłumi wszelkie dobre inicjatywy?
Czy ktoś pamięta, co parę dni temu, podczas rzymskiej konferencji „Parafia i nowa ewangelizacja" powiedział abp Malcolm Ranjith Patabendige Don? Zapewne nie. A szkoda. Rada jakiej Sekretarz Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów udzielił wszystkim parafiom warta jest przypomnienia.
Dzisiaj mnóstwo ludzi uważa, że zabawa to czas całkowitego odrzucenia wszelkich zasad, reguł i odpowiedzialności.