Spotkaliśmy Jezusa zmartwychwstałego!
Wyjazd ewangelizacyjny do Loreto. Tu całą rodziną dawaliśmy świadectwo naszej wiary. Foto: Agnieszka Gieroba

Spotkaliśmy Jezusa zmartwychwstałego!

Komentarzy: 1

Agnieszka Gieroba

publikacja 15.04.2009 07:03

Na nawrócenie nigdy nie jest za późno. Gdyby nie spotkali Jezusa, nie byłoby ich małżeństwa.

Rozsypałaby się rodzina, praca nie przynosiłaby satysfakcji, a oni sami byliby życiowymi rozbitkami. Stało się jednak inaczej.

I choć mówią o sobie, że bardzo daleko im do ideału, nieustannie doświadczają działania Pana Boga w ich życiu... Telefon do Andrzeja dostaję od jednego z ojców kapucynów. Dzwonię i mówię, że szukam normalnej rodziny, która doświadczyła w swoim życiu, że Jezus prawdziwie zmartwychwstał. Niech pani przyjedzie – mówi bez wahania Andrzej. Tłumaczy dokładnie, jak trafić do ich domu w Strzeszkowicach. Trafiam bez problemu. Drzwi otwiera Aneta, żona Andrzeja. Drobna, szczupła, z wesołymi ognikami w oczach – mama Weroniki i Konrada. W zielonym kubku dostaję herbatę. Zasiadamy przy wielkim rodzinnym stole. Weronika ze smakiem zajada rosół, a Konrad chwali się dyplomem przyniesionym z przedszkola – nagrodą za udział w konkursie plastycznym. Normalna rodzina. Dom, szkoła, przedszkole, własna firma. – Zdarza się, że nie jest łatwo. Diabeł potrafi nieźle namieszać. Odkąd jednak zaprosiliśmy Pana Boga do naszego życia, nabrało zupełnie nowych kształtów – mówią Aneta i Andrzej Piotrowscy, zaczynając swoją opowieść.

Na krawędzi
Ich małżeństwo balansowało właściwie na krawędzi. Ciągłe kłótnie, pretensje, brak zrozumienia. Niewiele już brakowało do tego, by się rozstali. Wtedy brat Anety namówił ich, by przyszli na katechezy prowadzone przez wspólnoty neokatechumenalne. – Ja nie chciałem. Zresztą nigdy jakoś nie byliśmy szczególnie wierzący. Niby katolicy, ale jacyś tacy od święta, a nawet i to nie. Do kościoła chodziliśmy na śluby, chrzty i pogrzeby. A tu nagle mam chodzić na jakieś spotkania. Żeby to jeszcze pół godzinki i z głowy, a to wymagało czasu. Myślałem: ja czasu nie mam. No i była jeszcze potężna konkurencja – spotkania odbywały się w środy, czyli wtedy, kiedy najlepsze mecze w telewizji – opowiada Andrzej. Jednak za wygraną nie dawała Aneta. To ona pierwsza poszła na katechezy. – Zaczęły otwierać mi się oczy. Zdałam sobie sprawę, że jestem odpowiedzialna za to, że wali się nasze małżeństwo, nie potrafiłam naprawdę kochać swojego męża, żyłam problemami moich rodziców i odkąd urodziłam Weronikę, mąż poszedł w odstawkę. Ta świadomość zmieniła nasze relacje – opowiada Aneta. W końcu Andrzej dał się namówić. – W naszym małżeństwie Jezus prawdziwie zmartwychwstał – mówią. To, czego wspólnie doświadczają we wspólnocie, jest wielkim darem.

Pod górę z Panem Bogiem
Wszystko wymagało czasu. – Nasze życie zaczęło się zmieniać. My stawaliśmy się sobie znowu coraz bliżsi, poważnie zaprosiliśmy Pana Boga, niech działa w naszym życiu. Wtedy po ludzku można powiedzieć, że zaczęła się kolejna droga pod górę, ale my czuliśmy się bezpieczni – opowiadają. Zmieniła się zupełnie ich hierarchia wartości. Andrzej zamiast iść z kolegami na piwo, wolał wracać o domu. Przestał godzić się też na drobne przekręty w firmie. Zaczęło się wyśmiewanie, pokazywanie palcami. W końcu jakoś koledzy dali spokój. – Tak się złożyło, że kiedy zostałem zaakceptowany w „nowej formie”, postanowiłem zmienić pracę. Zostałem taksówkarzem i tu znowu było pod górę – opowiada. – Moi nowi koledzy mieli umowę z domami publicznymi w Lublinie, że dowozili tam klientów i potem ich rozwozili po mieście. To był niezły zarobek. W jedną noc można było zarobić tyle, ile normalnie przez tydzień. Ja powiedziałem, że nie będę tego robił. Koledzy nie mogli się nadziwić, że rezygnuję z takich pieniędzy.

Nie dał mi zginąć
Wtedy Andrzej doświadczył, jak Pan Bóg troszczy się o niego. Jakoś zaczęło się tak trafiać, że miał samych klientów głęboko związanych z Kościołem. – Poznawaliśmy się po tym, że u mnie w taksówce często leciały jakieś kasety z pieśniami neokatechumenalnymi. Klient wsiada, a tu „Alleluja” słychać z głośników. Zaczynaliśmy rozmowę i okazywało się, że to ktoś „swój”.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..