Velikán wrócił do katedry

Komentarzy: 3

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

publikacja 28.04.2018 06:00

Moja ciocia Zosia, co to się urodziła w roku 1895 mawiała czasem „nasypali piasku”. Jako dzieciaka bawiło mnie to porównanie. Dopiero później zrozumiałem jego głęboki sens.

W piątek 20 kwietnia wieczorem na lotnisku wojskowym w Pradze wylądował samolot z trumną zawierającą doczesne szczątki kardynała Josefa Berana, arcybiskupa Pragi i prymasa Czech, zmarłego na emigracji w Rzymie w 1969 roku. Wiele już o tym napisano. Dla felietonisty jest to jednak owo jednostkowe wydarzenie, spoza którego wyłania się problem szerszy, nawet bardzo szeroki.

W okresie kończącej się drugiej wojny światowej w środkowej Europie trzech znalazło się szczególnych ludzi Kościoła Katolickiego, wszyscy trzej zostali kardynałami. József Mindszenty, węgierski biskup, Josef Beran – czeski prymas. No i nasz Stefan Wyszyński. Każdym z nich interesowało się najpierw niemieckie Gestapo, później służby komunistyczne. Beran przeszedł niemieckie obozy koncentracyjne w Theresienstadt i Dachau. Mindszenty kilkakrotnie „zaliczył” więzienia i wewnętrzne wygnanie (na terenie ambasady USA). Wyszyńskiemu najpóźniej (bo i był najmłodszym z nich) urządzono więzienie na jednego osadzonego (bo nie skazanego). Trzech patriotów, trzech kapłanów, trzech biskupów, trzech kardynałów – każdy inny. Czy jest jakiś wspólny mianownik?

Ależ oczywiście. To byli ludzie prezentujący sobą istotę Kościoła jako środowiska wiary i obyczaju. Nie jakichś tam zwyczajów czy obrzędów, ale całego życia społeczności, z których wyszli i na czele których z woli papieża stanęli. Owszem, życia religijnego, ale nie tylko – życia społecznego, wymagań budowania polityki nie na miarę nazizmu ani komunizmu. Jakiej? Polityki będącej służbą wspólnemu dobru odnoszonemu do ponadczasowych i w Bogu lokowanych wartości. Papież Pius XII miał widać doskonałe rozeznanie w Kościołach Czech, Węgier i Polski. To nie były przypadkowe nominacje ani na wiodące biskupstwa we wspomnianych krajach, ani nieco później podniesienie ich do godności kardynalskiej.

Władze państwowe – wtedy już trzech komunistycznych państw – równie dobrze znały wielkość i siłę tych trzech książąt Kościoła. Dlatego usiłowano ich zniszczyć, a co najmniej skutecznie wyeliminować. Z różnym powodzeniem. Kardynał Beran wrócił tydzień temu w trumnie, która od roku 1969 spoczywała w krypcie Bazyliki świętego Piotra. Czyżby do teraz znaczącym kręgom czeskiej władzy wydawał się zagrożeniem? Minęło prawie pół wieku... Nie darmo przez niektórych Czechów jest nazywany Velikánem – Olbrzymem.

Tak z Kościołem walczyli faszyści, komuniści i spadkobiercy jednych oraz drugich. Czyżby po tych pięciu dziesięcioleciach wszystko uznano za niewartą wspominania historię? Chyba nie. Beran wrócił do praskiej katedry, Minszenty wrócił do Ostrzyhomia. Wyszyński ma swoje ulice w miastach. Wszelako walka z Kościołem i jego zasadami trwa wciąż, powiedziałbym, że wciąż się nasila, wciskając się w przeróżne szczeliny życia tak osobistego poszczególnych ludzi jak i życia społecznego. Szeroko pojmowanego – od podstawowej komórki społecznej jaką jest rodzina po państwa, które tak jednostkom jak i rodzinom nadają coraz bardziej zidelogizowany kształt.

Moja ciocia Zosia, co to się urodziła w roku 1895 mawiała czasem „nasypali piasku”. Jako dzieciaka bawiło mnie to porównanie. Dopiero później zrozumiałem jego głęboki sens. Nasypali piasku – i coś, co się jakoś tam kręciło, nieraz i bardzo dobrze, zaczyna zgrzytać, stawiać opór, urywają się tryby i ośki tego jakiegoś wyimaginowanego mechanizmu. W ów mechanizm społecznego życia jakiś „ktoś” sypie piasku. Przedtem próbował odkręcać jakieś tam śruby, wyjmować jakieś ośki – mimo to mechanizm działał. Żył i działał Kościół, tworzył przestrzeń dla rodzin, dla wielu zresztą dziedzin życia. „Wymontowali” Berana, Mindszenty’ego, Wyszyńskiego – skutek niewielki. Zło (i Zły – osobowe zło) od dawna przeszło na taktykę sypania piasku. Tryby wytarły się i nic już nie znaczą. Mechanizmy kręcą się tak z rozpędu. Niech sobie tam Beran wraca, można się do niego plecami odwrócić (i tak przed tygodniem zrobił prezydent Zeman). Niech tam place i ulice nazywają się imieniem i nazwiskiem Kardynała Prymasa Wyszyńskiego. Z czasem zapomni się o tym, kim był, zniknie tytuł „kardynał”, pominie się tytuł „prymas”. Zostanie „Wyszyński”. I duch ewangeliczny, duch społeczny, duch patriotyczny gdzieś się rozwieje. Bo przestrzeń dobra została zniszczona. Zniszczona metodami mało widowiskowymi, a bardzo skutecznymi.

Dobrze, że byli tacy jak Beran, jak Mindszenty, jak Wyszyński. Dobrze, że było wielu takich, którzy w czasach twardego sprzeciwu gotowi byli bronić wiary, reguł społecznego życia, swoich ojczyzn. Bronić nie kalkulując, czy cena nie będzie zbyt wysoka. Takich Olbrzymów jakby dziś brakło...

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..