Po śmierci sąd, niebo, czyściec albo i piekło a potem...

Andrzej Macura

publikacja 08.03.2024 17:00

Ma jednak znaczenie czy wierzę. I ma znaczenie, czy ta wiara ma wpływ na moje życie.

Góry Roman Koszowski /Foto Gość Góry
Jeden z przejawów pomysłowości i poczucia piękna Boga

Z cyklu "Powtórka z katechezy"

Umrę. To pewne. Jeszcze nikomu nie udało się oszukać śmierci. Niektórzy, prawda, żyją bardzo długo. Ale i tak w końcu umierają. Był jednak ktoś, kto ze śmierci powrócił do życia; niby podobnego do tego naszego, ale jednak innego. Z ciałem uwielbionym – jak je nazywamy. Chrystus, który pokonawszy śmierć zmartwychwstał. I nam, wierzącym w niego, obiecuje, że też zmartwychwstaniemy i będziemy żyli wiecznie w niebie. Inni, owszem, też zmartwychwstaną, ale… No właśnie. Co czeka człowieka po śmierci?

Najpierw sąd

Śmierć to nie unicestwienie. To przejście do nowego życia. Tymczasowo – życia jako czyste duchy, dusze. A jego początkiem jest sąd.  Śmierć natomiast  „kończy życie człowieka jako czas otwarty na przyjęcie lub odrzucenie łaski Bożej ukazanej w Chrystusie” (KKK 1021). Już nic nie da się zmienić. To, co człowiek przez swoją postawę wybrał za życia, będzie miał po śmierci. Bo nie jest tak, że los wszystkich musi być jednaki. Inny był w Jezusowej przypowieści los bogacza, inny Łazarza. To skruszony łotr usłyszał obietnicę raju, nie ten, który do końca z Jezusa szydził. Różnie to więc być może. A zdecyduje właśnie ów sąd. W Katechizmie Kościoła Katolickiego tak to ujęto:

Każdy człowiek w swojej nieśmiertelnej duszy otrzymuje zaraz po śmierci wieczną zapłatę na sądzie szczegółowym, który polega na odniesieniu jego życia do Chrystusa i albo dokonuje się przez oczyszczenie, albo otwiera bezpośrednio wejście do szczęścia nieba, albo stanowi bezpośrednio potępienie na wieki (KKK 1022).

Czyli jest możliwość nieba – bezpośrednio albo najpierw oczyszczając się w czyśćcu – albo możliwość wiecznego potępiania, piekła.

Z czego będziemy sądzeni? Ano z miłości. Tak najogólniej. Ale zaraz wyjaśnijmy: nie jest miłością popełnianie ciężkich grzechów;  nie jest miłością trwanie w nich i brak skruchy.

To do nieba!

Tak naprawdę to niewiele o niebie wiemy. Na pewno nie znamy odpowiedzi na pytanie „gdzie?”, „gdzie jest niebo?” Raczej nie gdzieś w kosmosie na innej planecie. Trzeba pamiętać przecież, że cała ta rzeczywistość po śmierci jest (do zmartwychwstania) czysto duchowa. Blisko nas, ale w czwartym czy piątym wymiarze, którego nie dostrzegamy? Nie wiadomo. Raczej też nie będzie tak nudne, jak się to czasem przedstawia: że powłóczyste szaty, mało ciekawe zajęcia, wszystko białe, ewentualnie z dodatkiem błękitu. Skoro Bóg naszą ziemską rzeczywistość stworzył tak bogato-ciekawą, dlaczego niebo miałoby być ubogie i nudne? Ale na ten temat nic konkretnego nie wiemy. Wiemy natomiast, że niebo jest szczęśliwą wspólnotą Boga i zbawionych. To, jak napisano w KKK (1024) „doskonałe życie z Trójcą Świętą, (...) komunia życia i miłości z Nią, z Dziewicą Maryją, aniołami i wszystkimi świętymi (...). Niebo jest celem ostatecznym i spełnieniem najgłębszych dążeń człowieka, stanem najwyższego i ostatecznego szczęścia”.

Mało atrakcyjne? Dla człowieka, który koncentruje się na rzeczach, być może tak. Ci jednak, którzy dorośli już do dostrzegania wartości osób, przyjaźni, spotkania, czują, że to będzie piękne. Że to faktycznie będzie spełnieniem najgłębszych dążeń i stanem najwyższego, a przy tym ostatecznego szczęścia. W znanej piosence wielu z nas śpiewało „Nie zgaśnie tej przyjaźni żar, co połączyła nas”… A tymczasem gaśnie, przemija. Choćby z racji tego, że nie da się utrzymywać przyjaźni z wszystkimi dobrymi ludźmi, których się w życiu spotkało. Niebo pozwoli na nowo się spotkać, ucieszyć się sobą. Pozwoli rozpalić    ogniska i zaśpiewać tę piosenkę z mocnym przekonaniem, że teraz to już na pewno nie zgaśnie. Że jeśli nie spotkamy się – rozumując po ludzku – za rok, za dwa, to na pewno za sto albo sto dwadzieścia. Nie będzie pośpiechu, bo nie będzie końca, nie będzie przemijania… I blisko będą wszyscy, których kochamy. Blisko będzie też Bóg, zobaczymy Go twarzą w twarz. I będziemy do Niego podobni. Dużo bardziej niż dziś. Święci. A do tego nie będzie też konieczności walki o otrzymanie, niesprawiedliwości, krzywd, chorób, łez i śmierci… Czyli tego wszystkiego, co na człowieka sprowadził grzech Adama.

Po co czyściec?

A nie można by prosto do nieba? Ha: niby można, ale czy wszyscy by się do tego nadawali? Koncepcja czyśćca wyrasta z praktyki modlitwy za zmarłych. Wiemy, że człowiek bywa słaby i grzeszny. Ten i ów niby nie jest zły, ma jednak swoje słabości, swoje wady. No i nieraz nie naprawił przed śmiercią krzywd, które wyrządził. Zwłaszcza gdy nawrócił się tuż przed odejściem z tego świata. Dlatego modlimy się za niego. Miałby trafić do piekła? Bóg jest miłosierny, a to byłoby bezwzględne i surowe. Dlatego wierzymy, że dla tych dalekich od bycia wzorem cnót wszelkich, ale jednocześnie nie jakoś specjalnie złych, jest czyściec. To całkowicie inne niż kara potępionych, ale jednak oczyszczenie. By żadne zło nie dotknęło nieba.  Będąc już pewnym, że skończy się to wszystko niebem, trzeba się oczyścić. Czyli trzeba wydoskonalić się w miłości, dojrzeć do niej i naprawić jakoś wyrządzone zło…

Jak w czyśćcu naprawić wyrządzone zło? Bóg wie i niech ta świadomość nam wystarczy. Warto jednak zwrócić uwagę na to wydoskonalenie się w miłości… No bo jeśli niebo jest doskonałą wspólnotą, to czy nadawałby się do niej np.  egoista? Nie chodzi o jakieś wielkie grzechy; raczej jakieś koncentrowanie na sobie, brak wrażliwości na innych, brak empatii, zrozumienia… Albo ktoś, dla kogo zawsze zbyt wielką rolę w życiu odgrywały pieniądze, kto z powodu tego, że miał ich więcej wywyższał się, z góry traktował tych biedniejszych. Nic bardzo złego, ale jednak. Czy ktoś taki nadawałby się do nieba? Czy byłby tam szczęśliwy, skoro nie miałby tego, co dotąd było podstawą jego poczucia wartości? No właśnie. Dlatego powinien nieco zmodyfikować swoją hierarchię wartości, przemyśleć swoją postawę. No i po to jest to czyśćcowe oczyszczenie.

Piekło? Jest taka możliwość

Czytamy w KKK (1033)

Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem, jeśli nie wybieramy w sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeśli grzeszymy ciężko przeciw Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym: "Kto... nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego" (1 J 3, 14 c-15). Nasz Pan ostrzega nas, że zostaniemy od Niego oddzieleni, jeśli nie wyjdziemy naprzeciw ważnym potrzebom ubogich i maluczkich, którzy są Jego braćmi. Umrzeć w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga, oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i świętymi określa się słowem „piekło”.

Sedno katolickiej nauki o piekle. Zauważmy: to wykluczenie się z jedności z Bogiem i świętymi. Na tym polega piekielny ogień, że nie jest się z Bogiem. Na dodatek to samowykluczenie. Czyli konsekwencja podjętych decyzji, decyzji poważnie grzesznych (grzech ciężki – czyli popełnienie wielkiego zła w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie) i nie żałowanie tego do ostatniej chwili życia. Bo po śmierci – jak już wspomniano wcześniej – nie da się tak fundamentalnie „zmienić zdania”. Ale dopóki człowiek żyje, jest szansa. Kościół uczy, że nie trzeba nawet sakramentalnej spowiedzi: wystarczy szczery żal. Taki nie ze strachu, ale z miłości do Boga. Wzbudzić go pewnie może nawet samobójca między dziesiątym piętrem a płytami chodnika. Zwłaszcza że ponoć przed śmiercią czas dziwnie zwalnia i ludzie widzą w skrócie całe swoje życie. Dlatego Kościół nigdy o nikim nie orzeka, że jest w piekle. I poleca modlić się za wszystkich zmarłych, nawet tych, którzy patrząc po ludzku, do nieba trafić nie powinni.

Kto jednak trafi do piekła, będzie już w nim na zawsze. Inaczej niż z czyśćca, nie ma już z niego wyjścia; człowiek w piekle na zawsze jest już oddzielony od Boga ( świętych także tych niekanonizowanych, czyli miejmy nadzieję, kiedyś i nas), a przecież tylko z Nim może szczęśliwie żyć. Możliwość wiecznego potępienia to wezwanie do odpowiedzialnego podejścia do swojego życia i nawrócenia się, dopóki jest na to czas. Bo liczyć, że w ostatniej chwili życia…. Człowiek może być do takiej decyzji już po prostu niezdolny.

Opowiadał kiedyś pewien kapelan szpitalny o pewnym człowieku, który stał już na progu śmierci i ciągle odmawiał spowiedzi. „Jeszcze mam czas”, „jeszcze mam czas”. Ile 12 godzin? 18? To irracjonalne, ale tak jest. Kto odkłada nawrócenie na ostatnie sekundy życia  może mówić „jeszcze mam czas” nawet gdy będzie chodziło o sekundy. Bo zwyczajnie jest do podjęcia decyzji o nawróceniu niezdolny…
Podkreślmy jednak jeszcze raz mocno za autorami Katechizmu (1037):

Bóg nie przeznacza nikogo do piekła ; dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga (grzech śmiertelny) i trwanie w nim aż do końca życia.

A potem? Sąd Ostateczny

„Oczekujemy Twego przyjścia w chwale” deklarujemy po mszalnym przeistoczeniu. Albo w innej z aklamacji „Chrystus powróci”. To o ten dzień chodzi. Paruzję, dzień, w którym Chrystus powróci na ziemię. Jako chwalebny Król. I osądzi wszystko. Wtedy zmartwychwstaniemy. Wszyscy. I dobrzy i źli. I zdamy sprawę ze swoich czynów.

Dwa sądy? Jest z tym pewien kłopot, ale o dwóch sądach mowa jest w objawieniu (w Piśmie świętym), więc teologowie o dwóch mówią. Ten drugi nie rozstrzyga o zbawieniu czy potępieniu. Jest… Oddajmy głos autorom Katechizmu Kościoła Katolickiego (1039).

W obliczu Chrystusa, który jest prawdą, zostanie ostatecznie ujawniona prawda o relacji każdego człowieka z Bogiem. Sąd Ostateczny ujawni to, co każdy uczynił dobrego, i to, czego zaniechał w czasie swego ziemskiego życia, łącznie z wszystkimi tego konsekwencjami.
I dalej następuje cytat z świętego Grzegorza Wielkiego, w duchu tego, co Ewangelista Mateusz napisał o głodnych, spragnionych, nagich, przybyszach chorych i więźniach:


Wszelkie zło, które uczynili niegodziwi, zostało zanotowane, a oni tego nie wiedzą. W tym dniu, w którym "Bóg nasz przybędzie" (Ps 50, 3)... powie do nich: "Najmniejszych i potrzebujących umieściłem dla was na ziemi. Ja, jako Głowa - powie - zasiadłem na niebiosach po prawicy Ojca, ale moje członki trudziły się na ziemi, moje członki cierpiały na ziemi niedostatek. Gdybyście dawali moim członkom, doszłoby to do Głowy. Wiedzcie, że gdy moich najmniejszych i potrzebujących umieściłem dla was na ziemi, ustanowiłem ich waszymi posłańcami, którzy wasze uczynki zaniosą do mojego skarbca. Nic nie złożyliście w ich ręce i dlatego u mnie nic nie posiadacie" .

A w kolejnym punkcie czytamy:

(…) Przez swego Syna Jezusa Chrystusa wypowie On wówczas swoje ostateczne słowo o całej historii. Poznamy ostateczne znaczenie dzieła stworzenia i ekonomii zbawienia oraz zrozumiemy przedziwne drogi, którymi Jego Opatrzność prowadziła wszystko do ostatecznego celu. Sąd Ostateczny objawi, że sprawiedliwość Boga triumfuje nad wszystkimi niesprawiedliwościami popełnionymi przez stworzenia i że Jego miłość jest silniejsza od śmierci

Pocieszające, gdy patrzy się dziś na świat, który wydaje się – który to już raz? - coraz mocniej pogrążać w niesprawiedliwości, przemocy, krzywdach i wszelkim innym bezprawiu. Dobro zatriumfuje. I okaże się, po co Bóg dopuszczał na tyle pokoleń ludzkich zło. Zrozumiemy sens historii. Że tą drogą właśnie miało zostać wszystko doprowadzone do końca.

Kiedy to nastąpi? Kiedy Chrystus powróci? Tego nie wiemy. Ale ten dzień niechybnie nadejdzie. To dla nas wezwanie do potraktowania na serio spraw Bożego królestwa. Bo władcy tej ziemi przeminą. W tym dniu ostatecznie. Bóg zaś będzie królował na wieki. Dla tych zaś, którzy znosili w tym życiu wieloraki ucisk nadejdzie wtedy ostatecznie dzień triumfu sprawiedliwości.  A potem...

Nowe niebo i nowa ziemia

Potem będzie wszystko nowe. Cały świat będzie na nowo zjednoczony z Bogiem. Stanie się jak najdosłowniej Bożym Królestwem. A człowiek? „I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły” – napisze św. Jan w Apokalipsie (Ap 21, 4). To będzie świat, w którym nie będzie już tego, co w Edenie przyniósł grzech Adama: nie będzie już śmierci, bólu, krzywd i – zwróćmy na to uwagę – konieczności ciężkiej pracy.  Będzie jak w raju. I jak w raju Bóg będzie bliski człowiekowi. I jak dawno temu w Edenie będzie pewnie lubił spacery z ludźmi. Choć w tym nowym świecie będziemy mieli chyba nawet więcej. Tu byliśmy tylko stworzeniem. Wyjątkowy, ale stworzeniem. Tam już – a zaczyna się to w chrzcie – będziemy dziećmi Bożymi. Poniekąd więc dziedzicami nieba. Ono będzie dzięki Bożej łasce, poniekąd nasze.

A świat materialny? Nie wiemy czy będzie to całkiem nowy świat czy raczej ten, nasz, ale odnowiony. Przywrócony do stanu pełnej harmonii z człowiekiem, nijak mu nie zagrażający (KKK 1047). Czy będzie to świat tak piękny jak ten, który znamy? Byłoby dziwne, gdyby te nowe niebo i nowa ziemia miały być mniej atrakcyjne niż to, co Bóg dał nam na ziemi. A być może, choć trudno to sobie wyobrazić, będzie jeszcze piękniej. Nie, nie cukierkowato. Kiedy patrzeć na świat przyrody widać, że Bóg kocha też surowe piękno bezkresu mórz czy piaskowych albo i lodowych pustyń; lubi zarówno zalesione i czerwieniejące jesienią łagodne góry, wysokie hale i postrzępione granie trudno dostępnych szczytów. Nie, na pewno tamten świat nie będzie mniej piękny niż ten nasz. Ale na pewno nie będzie dla człowieka groźny.

To co zrobisz pierwszych dniach, gdy już tam się znajdziesz? Może przyjaciele i małe ognisko w zawieszonej wysoko nad równinami dolinie? A rześkim rankiem wędrówka ku skalnym szczytom? Zobaczymy…