Poukładane?

Nie do końca. W głowie wciąż mętlik. Choć zmiana na lepsze już jest.

Poukładane?

Mowa oczywiście o sprawach z felietonu sprzed tygodnia i naszych domowych przebojach z kocurem-seronierm, który, po przejściu z karmy suchej na mokrą, już się trochę uspokoił i nie robi nam takich „niespodzianek” jak wcześniej. Porada pani weterynarz (weterynarki? weterynarzki?) pomogła!

Natomiast już po raz drugi, w stosunkowo krótkim czasie, znaleźliśmy się z Żoną sytuacji człowiek vs. zwierzę. I po raz drugi wygrało zwierzę.

Najpierw mieliśmy przeboje z gołębiami, które zrobiły sobie gniazdo pod siatką ochronną, pod balkonem sąsiadów z góry (kamienica była jeszcze wtedy przed remontem, więc różne rzeczy sypały się na głowę i specjalna siatka miała przed nimi chronić). Kiedy wprowadziły się pod nią gołębie, nie można było ich ruszyć. Nic to, że zapaskudzały nam balkon; że nie można było z niego korzystać, ani okien otwierać; że robiono nam w domu jakieś opryski przeciw kleszczom/obrzeżkom.

- Gołębie są pod ochroną - koniec, kropka… - słyszeliśmy od kolejnych „instancji”, więc miesiącami, aż do wyklucia się i odlotu młodych, trzeba było się męczyć.

Teraz różne dziwne „akcje” mieliśmy z naszym kotem, ale okazało się, że np. o uśpieniu go absolutnie nie może być mowy. Mimo że i wiek już dość zaawansowany, a i schorzenia różne są. – To jeszcze nie jest ten moment – usłyszałem w poradni weterynaryjnej.

Z jednej strony się cieszę, bo przecież Tumnus to… Tumnus. Best kocur ever, co nie? – jak mawia siostrzenica. Ale z drugiej strony, w myślach wciąż pojawia się dawno nieżyjąca już babka z Bierunia, która nie tylko kur, kaczek, czy baranów naszlachtowała się w życiu setki, jeśli nie tysiące, ale i, po swojemu, załatwiała sprawy z różnymi problematycznymi zwierzakami.

Jak to wyglądało dokładnie, tego nie wiem. W latach ’80 byłem bajtlem, przed którym tego typu sprawy raczej się ukrywało. Ale chyba się domyślam. Babiczka Tarantino, co nie? ;)

O! Pamiętam, że pewnej soboty skoczył nam na mnie agresywny kogut. Czy babiczka szła z nim po weekendzie do koguciego behawiorysty? Nie. Po prostu, w niedzielę był z niego pyszny rosół...  

Humor czarny, ale dylemat/problem jakoś tam moralny. Dla mnie, póki co, nierozwiązywalny. W głowie wciąż mętlik…

*

Ale przynajmniej wiem, jak muzycznie zakończyć dzisiejszy felieton. Skoro padło już w nim nazwisko Tarantino, skoro niedawno ukazała się u nas książka o jego filmach, to na finał będzie coś takiego: