Tischnerem w Putina

Taki teraz „trynd”, klimat…

Tischnerem w Putina

Zauważyli Państwo może, że od pewnego czasu, w internetach, to już nic innego, jak tylko Putin, Putin, Putin? Na jaką chorobę cierpi? Kiedy odsuną go od władzy? Jaki fatalny, strategiczny błąd właśnie popełnił? Co zrobi teraz? Gdzie się ukrywa?

Tragedia Ukrainy, przemówienia Zełenskiego, ofiary, uchodźcy… - oczywiście wszystko to też wciąż jest obecne, ale gdzieś na dalszym planie. Bo ewidentnie to Putin się klika, więc portaloza szaleje. Tyle że po kliknięciu w ten, czy inny, sensacyjny tytulik, okazuje się, że to tylko opinia jakiegoś „eksperta”. Teza. Domyślik. Więc po co było w to w ogóle klikać?

I jeszcze te miny Putina, jako ilustracje. A każdaja innaja: groźna, wredna, zabawna, dobrotliwa, zdumiona… Normalnie piąty Beatles z okładki albumu „A Hard Day's Night”. Powariowali?

W tym szaleństwie znów wracam więc do Tischnera. Do jego „Rekolekcji paryskich”. Niby to lata ’80, komuna, ale czym innym jest Putin, jeśli nie komuną właśnie? Tą która przekonywała, że „jednostka - zerem, jednostka – bzdurą”.

Na horyzoncie tego świata pojawia się wprawdzie jednostka, ale jednostka tragiczna - jednostka, która sieje strach, która sieje terror. Groźbą tego świata jest jednostkowy terroryzm. A istotą terroryzmu jest właśnie to, że podniesiona do rangi absolutu jednostka przeciwstawia się z bronią w ręku reszcie jednostek zamienionych na masę. Żyjemy na takim świecie, po takim świecie chodzimy, oddychamy powietrzem takiego świata.

Cytat z tekstu „Żeby tej śmierci nie zmarnować” -  kazania ks. Tischnera z 1985 roku. A ta siejąca terror, podniesiona do rangi absolutu jednostka to przecie, wypisz wymaluj, Putin.

W innym kazaniu, także z 1985 roku, zatytułowanym „Choroba na władzę”, myndrol z Łopusznyj pisoł zaś tak:

Chorzy na władzę zawsze są przekonani, że mają prawo w imię swego pragnienia zadać innym ból, a nawet doprowadzić ich do więzienia czy śmierci. Dlatego w ich mowie mimo woli jest zawarte pewne okrucieństwo. Są okrutni nie tylko dla swych przeciwników, ale dla swych potencjalnych poddanych. Zawsze gotowi ich oskarżyć, poniżyć, a może nawet ukrzyżować. Nie dlatego, że są ich wrogami, ale dlatego, że nie dość, nie do końca chcą być ich poddanymi.

Wierzyć się nie chce, że tamte postanowojenne rozważania na temat Stalinów, Leninów, Breżniewów i innych homo sovecticusów znów są dziś tak bardzo aktualne. A są. Niestety są. A my wszyscy znów nad przepaścią…