Szczur Ninateki w Ziemi Świętej

Z dala od złych wiatrów hulających po świecie...

Szczur Ninateki w Ziemi Świętej

Pandemia zmieniła wiele. Nie tylko w skali makro (krajowej, światowej, gospodarczej), ale i mikro - gdy idzie o zachowania, przyzwyczajenia, codzienne rytuały każdego z nas.

Dla mnie jednym z największych „odkryć” czasu pandemii jest bez wątpienia Ninateka, czyli platforma Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Niby znam ją od lat (o jej powstaniu informowaliśmy w 2013 roku!). Niby niejednokrotnie korzystałem z jej zasobów. A jednak zawsze były to wizyty doraźne. Chwilowe. I najczęściej związane ze śmiercią jakiegoś artysty.

Nie inaczej było i tym razem. To śmierć Jerzego Pilcha sprawiła, że zacząłem grzebać w zbiorach Ninateki i oczywiście też coś pilchowego w niej znalazłem. Chociażby kapitalne, czterdziestoodcinkowe słuchowisko na podstawie jego słynnej powieści „Wiele demonów”, czytane przez Maciela Stuhra.

Ale na Pilchu się nie skończyło, bo od tego czasu zaglądam do Ninanteki codziennie. Kolejne audiobooki, dokumenty. Kolejne spektakle teatralne… Dawno się tak nie uśmiałem, jak na „Między nami dobrze jest” Masłowskiej – wirtualnej tragikomedii o polskiej rzeczywistości :)

Największy zachwyt? Zdecydowanie „Ejdo i ejnam”, czyli kolejne słuchowisko – tym razem jednak na podstawie prozy izraelskiego noblisty Szmuela Agnona. Cóż, znowu udało mi się „wrócić” do Ziemi Świętej, choć tym razem jest to kraina niczym ze snu. Tajemnicze księgi, nieznane języki, święci mędrcy i amulety... – czegóż tam nie ma? A wszystko to w jakiejś przedziwnej, surrealistyczno-onirycznej atmosferze, kojarzącej się z twórczością Schultza lub z „Pamiętnikiem znalezionym w Saragossie”.   

Jerozolimskie doliny. Zachwycająca cisza, jaka w nich panuje o zmierzchu. Napełnia się błogosławieństwem, jakby zawierały w sobie cały wszechświat, chociaż leżą daleko od ludzkich siedzib. A zwłaszcza taka dolina, gdzie czyste powietrze krąży między pięknymi domami, z dala od złych wiatrów hulających po świecie...

To tylko próbka. Coś na zachętę z Agnona. A w kolejce już czekają na mnie „Medea”, Salman Rushdie, Stanisław Lem, Orbitowski, Kisielewski, Mrożek…

Lata temu francuscy, nowofalowi krytycy i reżyserzy nazywani byli szczurami filmoteki (w paryskiej filmotece przesiadywali ponoć godzinami, oglądając wszystko. Jak leci). Dziś czasy mamy, jakie mamy. Raczej domowe niż eventowe. Więc kto wie? Może pomysł, by zostać szczurem Ninateki, nie jest wcale taki najgorszy?